29. „Nie obudzi się..."

81 7 0
                                    

Felix

Dookoła panował chaos, ale to nie było w stanie powstrzymać mnie od biegu. Krzyki i zamieszanie nie stanowiły niczego nowego, przynajmniej dla mnie, zwłaszcza, że minione stulecia wampirzego życia zdołały uodpornić mnie na najróżniejsze szaleństwa. Świat pędził do przodu, okrutny i dziki, chociaż ludzie niezmiennie upierali się, że istotą człowieczeństwa nie jest zabijanie lecz braterstwo. No cóż, gdyby tak było, pokój byłby czymś równie oczywistym, co i oddychanie, a jednak łatwiej było mi przypomnieć sobie niezliczone wojny i konflikty, aniżeli przypomnieć sobie, co to właściwie znaczy spokój.

W przypadku wampirów tego rodzaju konflikty egzystencjalne nie miały miejsca, a przynajmniej nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, czy istoty takie jak my zdolne są do egzystowania w przynajmniej względnie pokojowych warunkach. Byliśmy drapieżnikami – istotami, których całym jestestwem wydawało się zabijanie i to tylko po to, byśmy mogli normalnie funkcjonować – więc o jakiejkolwiek formie spokoju nie było mowy. Chyba już dawno powinienem był oswoić się z myślą o tym, że przemoc i śmierć staną się nieodzowną częścią mojego istnienia, a jednak przez jedną krótką chwilę naprawdę miałem nadzieję, że uda nam się dokonać jakiegoś cholernego cudu i w końcu zacząć normalnie żyć...

Żyć? Cóż za brednia, tym bardziej, że w przypadku moich, czy jakiegokolwiek innego wampira, „życie" było pojęciem względnym i mocno, ale to mocno naciąganym.

Zatrzymałem się i nerwowo rozejrzałem dookoła, próbując ocenić sytuację. Hannah i Rosa spisały się na medal, wzbudzając tak wiele emocji, że nawet mnie instynkt podpowiadał, że najrozsądniej byłoby uciekać. Te dwie kobiety były niebezpieczne, jedna bardziej nieprzewidywalna od drugiej, a połączenie manipulacji wspomnieniami i niezwykle realistycznej iluzji okazało się równie zabójcze, co i skuteczne. Na pewno osiągnęliśmy cel, bez większego wysiłku wdzierając się do dobrze strzeżonej twierdzy, chociaż prędzej byłem skłonny podejrzewać, że ktoś powybija nas wszystkich jeszcze w progu, jeszcze zanim uda nam się zastanowić nad tym, co właściwie chcemy osiągnąć. To wydawało się wręcz zbyt proste, ale nie dbałem o to, skoncentrowany wyłącznie na tym, co było najważniejsze: a więc znalezieniu Demetriego i Renesmee, a później błyskawicznej ucieczce, co zresztą od dnia balu zdążyliśmy już opanować chyba do perfekcji. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu sytuacja jeszcze bardziej się nie skomplikuje, tym bardziej, że Nessie na pewno nie zgodziłaby się tak po prostu stąd wyjść, gdyby musiała zostawić kogokolwiek ze swojej rodziny. Liczyłem na to, że Cullenowie trzymają się razem, a Edward chociaż raz wykorzysta te swoje „cudowne" zdolności, by usprawnić komunikację i zareagować odpowiednio wcześnie, na bieżąco przekazując pozostałym członkom swojej rodziny to, co było najważniejsze.

– Tak, tak... Ja i moje „cudowne" zdolności mamy się świetnie – usłyszałem gdzieś za plecami i wymownie wywróciłem oczami, dopiero po chwili decydując obejrzeć się przez ramię. – Hannah pobiegła sprawdzić, co dzieje się na piętrze. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, a przynajmniej tak mi się wydaje... Teraz lepiej zastanów się nad tym, gdzie jest moja córka – rzucił naglącym tonem wampir, nagle dosłownie materializując się u mojego boku.

– Dlaczego zakładasz, że akurat ja będę to wiedział? – żachnąłem się, potrząsając niedowierzaniem głową.

A co ja jestem, Harry Houdini, czy jakaś wróżka? Wiedziałem tyle samo, co i Edward, a chociaż doskonale rozumiałem jego troskę o córkę, nie zamierzałem udawać, że jakkolwiek lepiej odnajdywałem się w obecnej sytuacji. Sam się martwiłem, nie tylko o Renesmee, ale również Demetriego, oczywiście zakładając, że ta dwójka nadal żyła...

Edward zmroził mnie spojrzeniem, więc z westchnieniem wzruszyłem ramionami i biegiem ruszyłem w dalszą drogę. W porządku, może branie pod uwagę najgorszego z możliwych scenariuszy nie było ani przyjemne, ani żadnemu z nas nie pomagało, ale starałem się być praktyczny. Czy tego chcieliśmy, czy nie, pewne rozwiązania nadal miały rację bytu i należało wziąć je pod uwagę, nawet jeśli zdecydowanie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby nigdy nie miały miejsca. Lata służby w szeregach Volturi nie tylko oswoiły mnie ze śmiercią, ale również pozwoliły zaobserwować, że Kajusz był najbardziej okrutny i bezwzględny ze wszystkich, a skoro teraz nareszcie dzierżył władzę i mógł wprowadzić rządy żelaznej ręki, efekt jego działań mógł okazać się różny. Nie chciałem nawet o tym myśleć, ale jakaś część mnie uparcie podsuwała mi te niechciane możliwości, podsycając mój niepokój i sprawiając, że naprawdę zaczynałem martwić się tym, co mogło czekać na nas w tym miejscu.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz