1. Vancouver

109 9 0
                                    

Renesmee

Bez entuzjazmu rozejrzałam się po kolejnej uliczce, w którą wprowadził nas Felix. Jak zwykle przemieszczaliśmy się nocą, trzymając się tych mniej ciekawych dzielnic i obrzeży miasta, gdzie spotkanie jakiegokolwiek człowieka graniczyło z cudem. Dookoła panowała cisza, oczywiście jeśli pominąć bicie mojego serca, przyspieszony oddech oraz szelest poruszonego śniegu. Biały puch – srebrny przy braku oświetlenia albo w anemicznym świetle stojących przy ulicy latarni – pokrywał ulice i dachy wyniszczonych już budynków. Gdzieś w oddali słyszałam znajomy warkot silników i przemykających głównymi ulicami samochodów, ale dźwięk ten wydawał mi się dziwnie przytłumiony, zupełnie jakby nie dotyczył świata, w którym od jakiegoś czasu musiałam funkcjonować.

Musiało być koło północy, a przynajmniej tak mi się wydawało, skoro wciąż było względnie spokojnie. Instynktownie spojrzałam w niebo, spodziewając się wkrótce zobaczyć pierwsze noworoczne fajerwerki, które prędzej czy później miały rozjaśnić ciemność nocy. Wręcz nie mogłam wyobrazić sobie tego, jak wiele dni byliśmy w ciągłym ruchu, uciekając i prowadząc bezowocne poszukiwania, które ostatecznie doprowadziły nas na ulice Vancouver. Chociaż wcześniej wydawało mi się to dobrym pomysłem, teraz powoli zaczynałam wątpić w to, czy mamy jakiekolwiek szanse na uniknięcie rozczarowania, które kilka dni wcześniej spotkało nas, kiedy odwiedziliśmy Forks.

Jak przez mgłę pamiętałam to, co wydarzyło się na Wigilię. Wręcz nieprawdopodobne wydawało mi się, że jeszcze tydzień wcześniej wszystko było we względnym porządku, a ja byłam w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że jestem niemal szczęśliwa. Mimo wszelakich wątpliwości, jakaś część mnie tęskniła za tamtym okresem – za beztroską, obezwładniającym uczuciem bycia zakochaną i wręcz nieprawdopodobną świadomością tego, że znajduję się we właściwym miejscu; że naprawdę gdzieś przynależę. Gdybym wiedziała, że już kilka godzin później wyląduję na ulicy, bez dachu nad głową i poczucia bezpieczeństwa, które dawały mi silne ramiona Demetriego, prawdopodobnie pewne decyzje podjęłabym zupełnie inaczej, chociaż z drugiej strony...

Nie mogłam zapomnieć, że teraz nareszcie znałam prawdę. Mimo wszystkich konsekwencji i tego, jak wiele straciłam w ciągu zaledwie kilku godzin, nie potrafiłam zmusić się do żałowania tego, że tamtego dnia poszłam z Hanną do komnaty i pozwoliłam jej mówić. Nie potrafiłam żałować wiedzy, którą tamtego dnia posiadłam – tego, że moi bliscy wciąż żyją i gdzieś tam są. Chociaż świadomość poświęcenia na które zdecydował się Demetri i tego, że w każdej chwili mogłam ostatecznie go stracić, nie potrafiłam zmusić się do żałowania. O tak, wciąż cierpiałam na myśl o tym, że tak po prostu go zostawiliśmy i rzuciliśmy się do ucieczki, ale przecież wiedziałam, że to była jedyna sensowna decyzja – zarówno dla bezpieczeństwa tropiciela, jak i naszego. Jedynie w ten sposób mieliśmy jakiekolwiek szanse, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę; co prawda rozsądek nie zawsze był w stanie wygrać z sercem, ale jak na razie udawało mu się zmusić do tego, żeby zachowywać się w najbardziej racjonalny sposób na jaki tylko było mnie stać.

Musieliśmy opuścić Volterrę i to również było oczywiste. Nie miałam powodów, żeby sprzeczać się w tej kwestii z Felixem i Hanną, chociaż jakaś część mnie pragnęła krzyczeć i warczeć, kiedy tylko dowiedziałam się o tym, jaką ta dwójka podjęła decyzję. Pamiętałam ich zaniepokojone spojrzenia, kiedy mi o tym mówili, zupełnie jakby spodziewali się, że za moment wpadnę w szał i rzucę się na nich z pięściami albo odwrócę się na pięcie, po czym ucieknę, żeby w następnej kolejności zrobić coś, czego wszyscy będziemy żałować. Być może jakaś część mnie była do tego zdolna, może nawet zdecydowałabym się na podobny krok rok temu, kiedy jeszcze byłam zupełnie kimś innym – istotą szczęśliwą i niespodziewającą się, co szykuje dla niej los. Jednak pół roku, a nawet cały rok to dużo, a wszystko to, czego doświadczyłam od dnia, w którym zdecydowałam się zaufać Aro i przyjechać do Włoch, wystarczyło, żebym nauczyła się panować nie tylko nad sobą, ale i nad emocjami. Wiedziałam, że to, co słuszne, nie zawsze wiąże się z tym, co przyjemne – że czasami trzeba zmusić się do podjęcia decyzji, które okażą się dla nas bolesne. Właśnie o tym musiałam pamiętać przez cały czas i o tym pamiętałam wtedy, kiedy jedynie słuchałam moich przyjaciół, zgadzając się na wszystko, co zadecydowali.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz