Pov. David
Minął miesiąc od śmierci Carla i Glenna. Maggie i Beth zostały na wzgórzu ze względu na stan Maggie, z tego co wiem to wszystko jest już dobrze, gorzej psychicznie. Z Lucy nie jest lepiej, jest w kompletniej rozsypce. Od miesiąca nie wyszła z domu. Są lepsze i gorsze dni, z czego lepsze polegają na tym że wyjdzie z pokoju, i pójdzie do kuchni po wodę, lub uśmiechnie się raz. Ale dzisiaj postanowiłem to zmienić. Poszłem do jej pokoju. Otworzyłem powoli drzwi, leżała na łóżku i patrzyła na kapelusz Carla,który leżał na biurku.
-Hej, mała. -powiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi.
-Zostaw mnie.-powiedziała, wzięła poduszkę i rzuciła w moją stronę. Odsunąłem się w bok a poduszka walneła w drzwi. Tak wyglądają tę lepsze dni.
-Ooo, nie moja panno, takiego zachowania nie akceptujemy.-podszedłem do jej szafy wyciągnąłem ciuchy i rzuciłem w jej stronę.
-Ubieraj-powiedziałem.
-Nie ma mowy.
-A jednak jest. Teraz ładnie wstaniesz i pójdziesz do łazienki, ubierzesz te ciuchy i pójdziemy się przejść. Prychneła, tak charakterek to ona ma po tatusiu.
-Siedzisz w domu od miesiąca, musisz wkońcu wyjść bo zwarjujesz.
-To chyba zapóźno.-powiedziała tak cicho że ledwo usłyszałem.
-Że co?
-Nic, co z Rickiem? - próbowała zmienić temat.
-Jakoś się pozbierał, może nie całkiem ale radzi sobie. Martwi się o ciebie, czuję się za ciebie odpowiedzialny.
-Niepotrzebnie, nic mi nie jest.-powiedział, mam pomysł.
-Okey... No to się ubierasz i wychodzimy sama mu to powiesz.
-Nienawidzę Cię wiesz?-powiedziała z lekkim uśmiechem, wstała z łóżka, wzieła ciuchy w rękę i otworzyła drzwi.
-Też cię kocham.
Wyszła z pokoju. Ja poszłem na dół. Po 5 minutach zeszła dopiero teraz zauważyłem jak bardzo schudła przez ten miesiąc. Miała podkrążone, lekko czerwone oczy.
-No co?-zapytała, musiłem długo tak stać.
-Kiedy ostatnio coś jadłaś?
-Nie wiem, przed wczoraj?- powiedziała tak jagby było to coś normalnego.
-PRZED WCZORAJ?!!! W tej chwili idziesz coś zjeść.-pociągnąłem ją za rękę w stronę kuchni. Gdzie jak się później okazało była tam Sasha.
-Siadaj.-powiedziałem puszczając Lucy.
-Co się stało?-zapytała Sasha.
-Zwariował...-powiedziała obojętnie.
-Ja zwariowałem?!? Nasza kochana Lucy nie jadła kompletnie nic od dwóch dni,jak nie dłużej. A gdyby do osady wyparowałyby sztywni, nie dała byś rady się obronić. Gdyby zbawcy nas zaatakowali , jak byś sobie poradziła? Jak możesz być tak nie odpowiedzialna??!!! Ja rozumiem że cię boli to że Carla już nie ma, ale to nie zmienia faktu że nie możesz siebie niszczyć.- krzyknąłem, byłem naprawdę wkurzony. Stanęła na przeciwko mnie.
-Nie wiesz jak się czuję, i nigdy tego nie doświadczysz rozumiesz?!!? NIGDY- ostatnie słowo wykrzyczała i wyszła z domu. Chciałem za nią pójść, nie powinienem mówić o Carlu.
-Zostaw ją, nic jej nie będzie.-powiedziała Sasha.Pov. Lucy
Wyszłam z domu,wiem że David za mną nie pójdzie, za dużo powiedziałam. Kłóciliśmy się nie raz ale to nie było tak ostro. Idę w stronę domu Ricka, chcę się upewnić czy wmiare z nim okej.
Maggie z Beth jest na wzgórzu. Nie wiem nawet czy Daryl żyje. Oprócz Davida nie mam nikogo. Psychika mi od tego wszystkiego siada, zaczynam słyszeć głosy. Nie mam zamiaru nikomu o tym mówić ale ,wiem że to się może zmienić, albo ktoś się sam dowie. Jestem już pod domem Ricka, nie pewnie zapukałam do jego drzwi. Boję się tej rozmowy, nie wiem jak ona się potoczy. Drzwi otworzyła Michonne, raczej nie mnie się tu spodziewała.
-Cześć, jest Rick?
-Tak, wejdziesz?
-Jakbyś mogła to to zawołaj, poczekam tutaj.
-Okej, jak chcesz.- powiedziała i zamknęła drzwi. Usiadłam na huśtawce która wisiała na werandzie. Po chwili drzwi od domu się otworzyły, a przez nie wyszedł Rick. Wyglądał gorzej niż ja, sine wory pod oczami, a jego kiedyś jasno niebieskie oczy miały szarawy kolor. Nie wiedziałam że człowiek może się aż tak zmienić przez miesiąc. Wstałam z huśtawki, podeszłam do niego i bo przytuliłam. Zrobił to samo, strata syna bo kompletnie zniszczyła.
-Przejdziemy się?-zapytałam.
-Jasne.
Poszliśmy drogą prowadzącą do bramy. Przez chwilę szliśmy w ciszy.
-Martwiłem się.
-Wiem, David... mi powiedział. Nie potrzebnie bo wszystko jest okej.
-Co się stało? Pytam bo jak powiedziałeś z trudem jego imię to posmutniałaś.
-Pokłóciliśmy się...
-O co?
-Wsumie to o nic takiego, po prostu był zły o to że nie jem, potem zaczęła się kłótnia on wspomniał o Carlu, ja się wkurzyłam i powiedziałam coś czego nie powinnam.
-Czyli?
-Między innymi że nigdy nie doświadczy takiego bólu jak ja przy stracie Carla. Chociaż dobrze wiem, że też dużo przeszedł, i stracił na pewno pełno ważnych osób.
-Wiesz, ja po śmieci Lori, się załamałem, wpadłem w jakiś szał, nie wiedziałem co się że mną dzieje, chciałem zabić wszystko i wszystkich. Ale wiedziałem że muszę się pozbierać dla Judith i Carla. Kiedy prawie wszystko było w porządku zacząłem wariować. Potem to przeszło.-powiedział.
-Zwariowałeś?
-No tak... widziałem ją i rozmawiałem z nią. A czego pytasz?
-Tak po prostu -ta... mogłabym zostać aktorką.
-Lucy czy ty...
-Nie, naprawdę wszystko jest dobrze.- przerwała mu. Nie chciałam tego słuchać. Nie chcę o tym nikomu mówić i lepiej żeby tak zostało. Szliśmy po Alexandrii, rozmawialiśmy na różne tematy. Rick dopytywał o to dlaczego rozstaliśmy się z Carlem, co robiłam przed epidemią. Rozmawialiśmy o Glennie dowiedziałam się że Rick jak to wszystko się zaczęło, był w śpiączce i że potem miał kłopoty a Glenn bo uratował. Ta rozmowa obydwojgu nam pomogła, śmialismy się, Rick opowiadał o dzieciństwie Carla było już wszystko dobrze
do czasu...
Podeszła do nas Enid, czy chcieliśmy czy nie zatrzymaliśmy się.
-Słońce, nie wyglądasz najlepiej.-uśmiechnęła się sztucznie.
-No odezwij się, ah tak... Zapomniałam jesteś w rozsypce. Biedna- No nie wytrzymam. Podeszłam do niej.
-Idź stąd za nim cię zabije.-powiedziałam jej prosto w twarz.
-Nie. Boli co? Szkoda że Carl kilka dni przed śmiercią, wybrał mnie a nie ciebie, przykre...-odsunełam się trochę w tył. Wredna szmata, miarka się przebrała.
-Rick mogę?- zwróciłam się do mężczyzny, wiedział o co mi chodzi.
-Droga wolna.-podniósł ręcę w geście obronnym. Wzięłam zamach i przywaliłam jej prosto w nos. Upadła, a z jej nosa leciała krew.
- Zbliyżysz się do kogo kolwiek na kim mi zależy, to cię zabije rozumiesz?-powiedziałam. Rick próbował mnie odciągnąć.
-Lucy chodź... wystarczy.-powiedział odciągając mnie.
-ZABIJE CIĘ TAK POPROSTU.- wysyczałam. Rick pociągnął mnie mocniej za rękę, co zabolało więc uległam i poszliśmy w stronę bramy.
-Nie możesz reagować na jej zaczepki, bo będzie to robić coraz częściej.
-Yhym...
Byliśmy już pod bramą usłyszeliśmy warkot silnika. Popatrzyliśmy po sobie, wiedzieliśmy co to oznacza.
-ZBAWCY!!!-krzyknął wartownik.<~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>

CZYTASZ
,,Lonely Queen".||The walking dead.||(ZAWIESZONE)
FanficLucy to 17 latka, żyjąca w świecie który od dwóch lat jest opanowany przez epidemie.Pewnego dnia odnajduje grupe Ricka.Jak poradzi sobie w grupie, skoro przez dwa lata działała sama? ☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆ *Historia oparta na serialu ,,The walking dea...