rozdział XXVII

163 12 2
                                    

Wzięliśmy na motor i pojechaliśmy. Musieliśmy trochę skłamać co do tego że jedziemy tylko na kilka godzin bo inaczej nikt by nas nie puścił. Poprawka, nikt by MNIE nie puścił. Traktują mnie jak dziecko, mam już tego naprawdę dość. David może i jest strasznie opiekuńczy ale chyba jako jedyny mnie rozumie. Ale mam zamiar nieco zmienić moje nastawienie co do nich. Im bliżej nich jestem tym bardziej przez to cierpię. Tak było z Carlem, byłam z nim naprawde blisko i potem tylko przez to cierpiałam. Jakbym straciła teraz jeszcze kogoś to by mnie zabiło.
Moje przemyślenia przerwał Jacob który stanął. Zdjęłam kask i on zrobił to samo.

-Dobra, może teraz mi powiesz gdzie jedziemy?

-Masz może mapę i coś do pisania? - zapytałam schodząc z motoru. Chłopak wyciągnął z pod siedzenia mapie i jakiś mazak. Ukucnęłam na ziemi i rozłożyłam mapę. Przyjrzałem jej się i zaznaczyłam na niej dwa punkty. Jeden podpisałam Alexandria drugi Wzgórze.

-Czyli rozumiem jedziemy na wzgórze?

-Tak. - powiedziałam podnosząc się z ziemi, podałam mu mapę.

-Po co tam jedziemy?

-Muszę coś załatwić.

-Pieprzenie. Przestań owijać w bawełnę, bo prędzej czy później i tak się dowiem. Zapewniam cię że można mi zaufać. - powiedział, założył kask i wsiadł na motor. Zrobiłam to samo i pojechaliśmy.

Myślałam nad tym co mi powiedział. Faktycznie nie ufam ludziom tak jak kiedyś. Może pod świadomie nie chce się do nikogo zbliżać. Jacob zatrzymał motor. Ściągneliśmy kaski.

-Co się dzieje? - zapytałam.

-Zostały 3 kilometry, zostawimy tutaj motor resztę przejdziemy pieszo. - powiedział. Zeszłam z motoru, on zrobił chwilę potem to samo, poczym schował motor w krzakach. I poszliśmy w stronę lasu.

Szliśmy lasem od godziny, jak narazie nie było żadnych kłopotów ze sztywnymi. Dla nas to dobrze bo mamy tylko jedną broń. Rozmawiałam dużo z Jacobem , o tym jak poznał Kate, dowiedziałam się że ma 24 lata i opowiadaliśmy historie z przed epidemii. Czułam że mogę powiedzieć mu wszystko. Wciągu tej godziny zdobył moje zaufanie w stu procentach, ale podświadomie czułam że nie powinnam nikomu ufać. Zobaczyliśmy dwóch sztywnych.

-Zajmę się tym. - powiedziałam wyciągając nóż za paska. Przytaknął. Podeszłam po cichu do nich, byłam coraz bliżej kiedy chłopak zakrył mi usta ręką i pociągnął w strone drzewa.Wziął ręke z mojej twarzy ale nadal mnie trzymał.

-Co ty ro...-zaczełam mówić ale chłopak mi przerwał.

-Shh...-powiedział szeptem.

-Troche dalej za nimi idzie z 10 sztywnych. Nie poradzimy sobie z nimi.-powiedział dalej szeptem.Postanowiłam już nic nie mówić. Przeczekaliśmy aż troche odejdą, po chwili stwierdziliśmy że chyba już dość odeszli. Powoli wyszłam za drzewa, nie widziałam nikogo, odwróciłam się i zobaczyłam sztywnego, który jakby z nikąd wyrósł z pod ziemi. Rzucił się w moją stronę, siłowałam się  z nim. Jacob wbił nóż w jego głowę. Odsunełam się od martwego sztywnego, oparłam się o drzewo ciężko oddychając.

-Wszystko dobrze? - zapytał chłopak podchodząc do mnie.

- Tak... Nie... Nie wiem. -powiedziałam. Coś było nie tak, nie mogłam złapać powietrza. Jeszcze tak się nie zdarzyło. Kiedy wkońcu mi się to udało, zauważyłam że ci wcześniejsi sztywni wracają i nas zauważyli.

-Cholera. Musieli nas usłyszeć. - powiedziałam. Chłopak poszedł w ich stronę.

-Zostań tu. - rozkazał.

,,Lonely Queen".||The walking dead.||(ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz