Zdenerwowany blondyn chodził w kółko po swojej tymczasowej celi, trzymając się za głowę. Co chwilę kopał w ścianę ze złości, a pięściami mocno uderzał o kraty, czasem do tego stopnia, że jego knykcie zaczynały krwawić, a jego myśli na paręnaście sekund zajmował ból fizyczny. Szarpał się z metalowymi prętami, cierpiąc z niewiedzy. Bał się, że Victoria mogła nie przeżyć upadku. Nachodziły go myśli, że być może nie była wystarczająco silna, że być może przegrała tę walkę.
Usiadł w końcu z rozkrokiem na materacu i pochylił się, łapiąc swój kark. Nerwowo tupał stopami o podłogę, próbował przestać o tym myśleć, ale nie potrafił. Jego serce waliło jak oszalałe, wydawało się, że jeszcze chwila i wyskoczyłoby mu z klatki piersiowej. Krople potu spływały po jego czole, skroniach a następnie po policzkach, by obojętnie spaść na ziemię. Oddech dwudziestolatka był mimo wszystko spokojny, a jego twarz przedstawiała nieustające skupienie.
Chciał zadzwonić, napisać, zrobić cokolwiek, by chociaż na chwilę usłyszeć jej głos, ponieważ wiedział, że to był dla niego koniec. Świat z nim wygrał, a teraz siedział w areszcie, czekając na proces. Niestety nie miał takiej możliwości, gdyż przy aresztowaniu odebrali mu wszystko, co miał przy sobie: telefon, broń, dokumenty, ostre narzędzia. Wszystko, co pomogłoby mu się wydostać.
W końcu nie wytrzymał i uderzył pięścią o kraty najmocniej, jak potrafił. Kolejny cios i kolejny. Kraty trzęsły się pod naciskiem, a huk rozlegał się w pustym holu. Uderzenie za uderzeniem przynosiło Aaronowi ogromną ilość bólu, ale nie przestawał. Jego dłonie krwawiły, ciecz zaczęła kapać na podłogę. Dopiero wtedy się opamiętał i na chwile uspokoił.
— Jordan! — warknął Aaron, trzymając za kraty — Mam prawo do telefonu!
Po chwili policjant zjawił się pod celą chłopaka, złośliwie się uśmiechając. Aaron zmrużył na niego oczy, patrząc wilkiem.
— Przyskrzyniliśmy cię w końcu, co Carter? — prychnął, powoli odchodząc — Jedyne, do czego masz prawo, to zamknąć tę dziecinną buźkę. — zaśmiał się szyderczo.
— Wracaj tu i daj mi ten pieprzony telefon! — Aaron znów uderzył w kraty, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
W tej chwili Jordan zawrócił z wielkim grymasem na twarzy. Mierzył blondyna nieufnym wzrokiem. Wtedy czarnooki więzień westchnął, a jego twarz tylko troszkę złagodniała.
— Proszę. Muszę wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. Jeden telefon.
W końcu komisarz Jordan złamał się, lecz niechętnie otworzył celę Aarona. Z przodu skuł jego ręce kajdankami i wyprowadził go do pomieszczenia z telefonem. Carter, jak poparzony rzucił się na automat telefoniczny i w pośpiechu wybrał numer, przykładając do ucha słuchawkę.
— Masz pięć minut. — rzucił Jordan i odszedł na kilka kroków, jednak nadal bacznie obserwował więźnia, który jedynie wywrócił oczami, odwracając się plecami do mężczyzny, którego wprost nie znosił.
Nagle po drugiej stronie słuchawki odezwał się męski głos jego współpracownika, zmartwiony i lekko podłamany. Aaron bał się odpowiedzi na pytania, ponieważ po tonie Landona Pierce'a już wiedział, że coś było nie tak.
— Tu Aaron, co z Victorią? — spytał w końcu, biorąc się w garść.
Usłyszał westchnięcie, zanim kolega odpowiedział:
— Nie jest dobrze, stary. Już trzecią godzinę ją operują. To bardzo ryzykowne.
Aaron mocno zacisnął piekące go oczy, w których zebrały się łzy, gdy tylko poznał informacje na temat stanu swojej dziewczyny. Nagle chłopak zamarł, jakby coś w nim pękło. Stłumił w sobie chęć płaczu. Nierówny oddech uspokoił się, bicie jego serca wróciło do normalnego tempa. W tej chwili tak bardzo znienawidził się za to, co jej zrobił. Znienawidził się do tego stopnia, że podjął ostateczną decyzję.
— Pierce. — odezwał się stanowczym głosem po krótkiej ciszy — Dopilnuj, by była bezpieczna. Zadbaj o to, by nikt jej nie skrzywdził.
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Landon — Wyciągniemy cię z tego więzienia i sam to zrobisz.
Aaron prychnął bez humoru.
— Oboje wiemy, że dostanę dożywocie. To kara za grzechy, Pierce, a ona nie jest niczemu winna. — ciężko westchnął — Nie mów Victorii, że odsiaduję. Muszę zniknąć z jej życia, a ona będzie chciała mnie odwiedzać.
W duszy cierpiał bardziej z każdym wypowiedzianym słowem.
— Więc, co powiedzieć, gdy się obudzi? — Landon nie mógł zrozumieć jego postępowania. Zawsze istniała choć odrobina nadziei, że uda im się wyciągnąć przyjaciela, choćby i przez ucieczkę.
Aaron jeszcze raz zacisnął szczękę i zamknął oczy, a kiedy po jego policzku spłynęła łza, z ciężkim bólem, odpowiedział:
— Że umarłem.
Po tych słowach odłożył słuchawkę i załamał ręce na karku, czołem opierając się o zimną ścianę i tylko maleńki krok dzielił go od przepaści, którą było całkowite szaleństwo.
Ludzie od zawsze powtarzali, żeby nie wdawać się w toksyczną relację, która pochłonie, przyniesie wielkie doznania, a na sam koniec zniszczy życie. Jest ona i zawsze była zbyt wielką pokusą, by kierować się rozumem. I tak też było z tą dwójką. Mimo wszystkich podjętych walk i prób przetrwania, zostali skuszeni przez samego diabła i przegrali wojnę z własnymi uczuciami. Ludzie mogli myśleć co chcieli, lecz mieli swoje powody, którymi byli oni sami. Ich życie stało się absurdalne i niedorzeczne, jednak przynosiło adrenalinę i to, czego pragnęli najbardziej — miłości, która ich pochłonie, pasji i przygody, a nawet szczypty niebezpieczeństwa.
Pytanie brzmiało: czy przetrwają?
Koniec części pierwszej.
__________________________________
Dziękuję, że byliście!
CZYTASZ
The Reason : Lose Your Mind.
FanficJesteś zagubiony w świecie, którego nie znasz. Zmęczoną odrzuconą duszą. Ale z diabłem w twoim umyśle i z półuśmiechem, zrobisz to dobrze. I jeśli zostanę z tobą i jeśli wybiorę źle, wcale mnie to nie obchodzi. _______________________ ©OliviaShane 2...