Nie wiem czemu tak łatwo zaufałam nieznajomemu mężczyźnie, który jakimś dziwnym trafem znalazł się dokładnie tam, gdzie ja i w dodatku wiedział kim jestem. Nie mam pojęcia co mnie podkusiło! Ale jestem tu, w klinice weterynaryjnej... Nie spodziewałam się, że dzisiejsze popołudnie spędzę u weterynarza, jakkolwiek to brzmi. Ale przynajmniej jest mi ciepło. Nieznajomy, zaraz po przybyciu tutaj, daje mi ciepły koc i kubek gorącej herbaty. Sam przebiera się w biały kitel i robi sobie kawę.
-Kim Pan jest? – pytam, kiedy już oboje jesteśmy dość rozgrzani – I skąd zna Pan moje imię?
-Nazywam się Alan Deaton. Jestem weterynarzem i... dobrym znajomym twojej mamy – kolejny znajomy mojej mamy... Ciekawe, czy chociaż on jest do niej przyjaźniej nastawiony – I chociaż pewnie tego nie pamiętasz, już niegdyś się spotkaliśmy.
-Słucham? – dziwię się – Kiedy?
-Miałaś wtedy jakieś sześć lat. Nicole zachorowała i żaden lekarz nie potrafił jej pomóc. Dlatego wezwała mnie.
-Pana? Weterynarza? Bez urazy, ale Pan specjalizuje się w leczeniu... no zwierząt.
-Owszem – mężczyzna odkłada kubek z kawą na bok – A to nie jest mój jedyny zawód.
-To czym zajmuje się Pan po godzinach?
-Jestem Druidem.
Jestem pewna, że znów robię moją „zdziwioną minę", ale oświadczenie mężczyzny jest zbyt niecodzienne, żebym mogła się jakoś powstrzymać. Czytałam kiedyś o druidach, jak miałam fazę na „Asterix'a i Obelix'a". Druidzi to starożytni kapłani celtyccy, którzy przewodzą obrzędom i ceremoniom religijnym. Tylko, że to raczej postaci tak realistyczne, jak czarownice, czyli prawie w cale.
-Wiem, że pewnie trudno jest ci to zrozumieć – Deaton podchodzi bliżej mnie i delikatnie chwyta moją dłoń – Ale sama musisz przyznać, że w tym mieście dzieją się różne dziwne rzeczy. Nemeton przywołał cię do siebie, a jest to raczej niecodzienna sytuacja.
-To nie drzewo mnie tam zwabiło, tylko głosy w mojej głowie – poprawiam go, zanim zdążam się ugryźć w język – Znaczy... To nie tak, że...
-Nie tłumacz się, Agnes. Dla twojego gatunku to całkowicie normalne – prycham.
-Dla... mojego gatunku? Chyba nie do końca rozumiem.
-Może więc zacznę od początku...
Deaton podchodzi do szafki, wyjmuje z niej chyba jakąś fotografię i podaje mi ją. Otwieram usta ze zdziwienia, gdy widzę moją mamę, której oczy świecą się... na fioletowo! Jest dużo młodsza, może mieć jakieś dwadzieścia lat. Jej rude włosy sięgają aż do pleców, a oczy... Ach te oczy... Chcę wmówić sobie, że to gra światła i cieni, ale kolor jest zbyt nienaturalny... Nie jest też to z pewnością wina flesza. Wtedy oczy mogłyby być najwyżej czerwone.
Obok mamy stoi ciemnoskóry mężczyzna z czarnymi włosami i mogę przysiąść, że to młodszy o kilkanaście lat Deaton. Stoi obok mamy, trzymając ją za rękę. Oboje są uśmiechnięci i chyba bardzo szczęśliwi.
-Poznałem Nicole kiedy już mieszkała w Nowym Yorku. Spotkaliśmy się po raz pierwszy, gdy przez przypadek wpadłem na nią, idąc ulicą. Była bardzo wściekła, bo niosła całą stertę papierów do szkoły, a przeze mnie rozwiało się na wszystkie strony świata. Wielokrotnie ją przepraszałem, ale nie mogła się uspokoić... I wtedy jej oczy zaiskrzyły fioletowym światłem... Początkowo nie mogłem uwierzyć. Wiedziałem bowiem, co by to oznaczało. Ale wtedy stało się coś na pierwszy rzut oka niewytłumaczalnego – wszystkie kartki wróciły na swoje miejsce. I wtedy już miałem pewność, że właśnie spotkałem Czarownicę...
CZYTASZ
LOSE YOUR MIND___TEEN WOLF
Wilkołaki„Nie mogę tak po prostu zapomnieć o tym, co się stało. Nie wymarzę z pamięci tego, co zrobiłam. I nie uratuję już tych, których straciłam. Ale mogę jeszcze ocalić innych. Dlatego przestań mi wmawiać, że nie jestem dość silna, by walczyć. Bo przez os...