#1

122 29 76
                                    

Nowy Jork, 31.08.2015r.

     Jedynym plusem sławy mojej mamy było to, że nie musiałam mieszkać w akademiku. Posiadałam swoje własne mieszkanie, które znajdowało się w najbardziej ruchliwej dzielnicy Nowego Jorku. Tak, dobrze myślicie – był to Manhattan. Nie musiałam mieć tak blisko do Uniwersytetu, ale niestety z tą kobietą nie ma co dyskutować. Uparła się, że jej córka nie będzie jeździła żadnymi taksówkami, by dojechać do szkoły. Droga do niej zajmowała mi jedynie dwadzieścia minut. A pokonać musiałam skrzyżowanie trzech ulic – Columbus Ave, 110th Street oraz Broadway. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Wolałabym być zwykłą dziewczyną. Dlaczego nie mogłam urodzić się wśród normalnej rodziny? – Myślałam sobie w duchu.

     Tego dnia obudziłam się dosyć wcześnie, ponieważ promienie słoneczne oświecały moją twarz. Wieczorem zapomniałam zasłonić rolety, więc mogłam się tego spodziewać. W mojej głowie cały czas błądziły myśli związane z jutrzejszym rozpoczęciem roku akademickiego. Aktorstwo nie było dla mnie, czułam to wewnątrz siebie. Nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości, że znowu będę musiała przechodzić przez zajęcia sztuki. Nie lubiłam tego. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie postawiłam się swojej mamie. Przecież nie mogłaby mi nic zrobić z tego powodu. A może jednak mogła? Sama już nie wiedziałam co o tym sądzić.

     Postanowiłam w końcu podnieść się do pozycji siedzącej. Przetarłam wierzchem dłoni jeszcze zaspane oczy. Rozejrzałam się po swojej sypialni. Cieszyłam się, że udało mi się namówić ją, chociaż na małą i skromną kawalerkę. Każdego dnia mogłam podziwiać z łóżka swój przytulny pokój. Miałam z niego idealny widok na całą otaczającą mnie przestrzeń. Chciałam, żeby był on moim prywatnym miejscem, dlatego postanowiłam pomalować go kolorami, które mnie uspokajały. Ściany były pokryte pięknym seledynowym, ale sufit zostawiłam biały. Meble z jasnego dębu – szafa, biurko, a także moje łóżko, z odpowiednim nakryciem, świeciły promiennym blaskiem drewna. Nad głową miałam kilka płyt winylowych, z jednej nawet postanowiłam zrobić sobie zegar. Może byłam głupia, ale posiadałam również kilka stojaków z normalnymi płytami moich ulubionych wykonawców, przez ten czas sporo mi się ich nazbierało. Jednak największym sentymentem są dla mnie albumy Adele – to ona podbiła moje serce. Gdy spojrzałam przez okno, mogłam ujrzeć piękny widok, którym był Central Park. Miałam też to szczęście, że zaraz obok znajdowała się też łazienka, cieszył mnie bardzo ten fakt. Jednak rzeczą dla mnie najważniejszą była brązowa gitara. Tworzyła mój własny świat i dopełnienie wystroju. Usłyszałam dźwięk swojego telefonu, spojrzałam na wyświetlacz i zauważyłam imię Lynette. Odebrałam, aczkolwiek z lekką niechęcią.

     — Hej Judith! — Nasłuchiwałam głosu pełnego entuzjazmu po drugiej stronie słuchawki.

     — Hej Lynette — odpowiadałam z wyczuwalną irytacją. — Coś się stało, że dzwonisz tak wcześnie? — dopytałam.

     — Chciałam zapytać, co dzisiaj robimy? W końcu to ostatni dzień wolności. Może jakaś impreza? — Zadała pytanie z nadzieją.

     — Ty mówisz do mnie poważnie? Nie lepiej nabrać sił przed jutrem i odpocząć? — zasugerowałam.

     — Przestań! Lepiej się bawić, więc jak? Pamiętaj, że Louis też lubi dobre zabawy — mruknęła z zadowoleniem.

     Nienawidziłam, kiedy wspominała o nim. Mimo tego, że był moim chłopakiem, nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego potrafił być takim idiotą. Czasami miałam wrażenie, że oni za bardzo mają się ku sobie. Ona piękna brunetka, a on przystojny blondyn. Idealnie do siebie pasowali, nie tylko wyglądem, lecz także charakterami. Zastanawiałam się, czemu wybrał akurat mnie, przecież mógł mieć każdą. Nie mogłam powiedzieć, czy go kochałam. Więcej razy powodował u mnie smutek niż śmiech. Dlatego też nie mogłam zrozumieć, dlaczego w dalszym ciągu z nim byłam? Chyba podświadomie czułam, że nie mogłam go zostawić. Ale czy to nie było za duże wyolbrzymianie?

Judith Campbell - w pogoni za marzeniamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz