#6

65 15 54
                                    

Nowy Jork, 10.10.2015 r.

          Tego pięknego, sobotniego dnia musiałam wstać szybciej niż zwykle. Miałam udać się do stadniny. Umówiłam się z pracodawcą, że w soboty będę przychodziła na dziewiątą rano i pracowała przez pięć godzin. Odpowiadały mi takie warunki. Mimo tego, że obudziłam się o siódmej, to nie potrzebowałam zbyt wiele czasu na przygotowanie. Zajęło mi to maksymalnie trzydzieści minut. Nie malowałam się do pracy. Gdy byłam już gotowa, zjadłam szybkie śniadanie i mogłam opuścić mieszkanie.

          Powiedziałam o wszystkim Mary. Bardzo ucieszyła się z tego, niestety ową nowinę słyszała mama. Nie była zadowolona z faktu, że córka słynnej aktorki pracuje wśród „śmierdzących koni". Nie bardzo przejęłam się jej opinią. Z jednej strony w sumie cieszyłam się, że właśnie tak wyszło. W końcu mogłam jej pokazać i udowodnić, że potrafię sama o siebie zadbać i podejmować słuszne decyzje. Przecież, powinnam walczyć o swoje, tak? Życie nie zawsze będzie kolorowe, ale trzeba się do tego przyzwyczaić.

          Wszystko zaczęło układać się po mojej myśli. Zdążyłam podziękować Luke'owi za dobrą wiadomość. Chciałam zaprosić go na kawę, w ramach wdzięczności, ale nie zgodził się na to. Powiedział, że lubi pomagać i cieszy się, że będziemy razem pracowali. Informując mnie o tym, nie liczył na żadne korzyści. Równy z niego gość. Dzięki niemu mogłam sama na siebie zarabiać. Jednak znalazła się osoba, która nie zaakceptowała mojego wyboru – Louis, jak zwykle on. Lynette okazała więcej zrozumienia, stwierdziła, że powinnam dążyć do wyznaczonych celów.

          Na miejscu byłam już przed dziewiątą. Mogłam spokojnie przebrać się w strój roboczy i przystąpić do wykonywanej przeze mnie pracy. Mimo tego, że była trochę męcząca, to polubiłam ją. Nie wzbudzała we mnie żadnych negatywnych emocji. Zdążyłam poznać już nowych pracowników. Zbyt często zdarzało się, że miałam zamiany razem z Luke'em. Prawda jest taka, że nie przeszkadzało mi to, jednak dziwiłam się trochę. Aczkolwiek dzięki temu mogłam go lepiej poznać. Był zupełnie inny niż myślałam. Dowiedziałam się od niego, że czyta wiele książek – wszelkiego rodzaju. Luke jak na swój wiek był bardzo mądry i dojrzały. W chwili, gdy miałam opuścić pomieszczenie gospodarcze, brunet pokazał się w drzwiach. Szeroko uśmiechnął się na mój widok.

          — Hej, co tam u ciebie? — zapytał, mijając mnie i przygotowując się do pracy.

          — Hej, wszystko okej, a u ciebie? Nie miałeś mieć dzisiaj wolnego? Jak patrzyłam na grafik, to nie widziałam twojego nazwiska. — Prawdę mówiąc, zdziwiłam się, gdy pokazał się w pomieszczeniu. Jednak nie chciałam zbyt wiele wypytywać ani nie zamierzałam być wścibska.

          — Miałem. — Uśmiechnął się. — Ale zamieniłem się z Jasicą — rzekł. — Musiała coś załatwić — dodał, gdy patrzyłam na niego niezrozumiałym wzrokiem.

          Po kilku minutach udaliśmy się do boksów koni, które wypasały się na padoku. Trzeba było dać im jeść i posprzątać. Za nim weszliśmy do stajni, wzięliśmy wszystkie potrzebne przedmioty. Wszelkiego rodzaju grabie, łopaty, wiadra. Były niezbędnymi rzeczami w takiej pracy. Podzieliliśmy się na pół. Luke zajął się trzema i ja również. Potem mieliśmy nasypać jedzenia i przyprowadzić zwierzęta, a na końcu zamieść trochę owe miejsce. Udałam się w swoją stronę i wzięłam się do pracy. Nim się obejrzałam, został mi tylko jeden boks do sprzątnięcia i nasypania paszy z owsa. Zajęłam się tym ostatnim, po kilku minutach zaczęłam wkładać jedzenie. Jednak jestem taką fajtłapą, że poślizgnęłam się na wodzie, którą rozlałam i z wielkim hukiem wpadłam do koryta. Po stajni rozniósł się mój krzyk. Zanim zdążyłam wstać i ogarnąć to, co narozrabiałam, przybiegł Luke. Gdy mnie zobaczył, stał chwilę w miejscu, po czym ruszył mi na pomoc. Podał mi rękę i wyciągnął mnie z tego jedzenia. Spojrzałam na niego, potem na siebie i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.

Judith Campbell - w pogoni za marzeniamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz