#21

44 9 39
                                    

 Atlanta, 10.02.2016 r.

          O godzinie szóstej rano wylądowaliśmy w Atlancie. Lot samolotem z Florydy do Georgii zajmował tylko dwie godziny. Miałyśmy cały dzień, bo wieczorem musiałyśmy zagrać swoje koncerty. Zauważyłam, że nie zwracałam już uwagi na to, jakie mieliśmy hotele, albo jak się do nich dostawaliśmy. Im częściej się przemieszczałam, tym szybciej się przyzwyczajałam. Mogłam uznać to za postęp.

          Z Sabriną postanowiłyśmy, że Atlanta będzie pierwszy miastem, które tak na serio zwiedzimy. Do tej pory były to tylko sklepy albo miejsca, które nie miały większego znaczenia. Umówiłyśmy się, że o godzinie ósmej trzydzieści rano ruszymy na wycieczkę po Atlancie. Po powrocie do hotelu chciałam zdrzemnąć się przynajmniej tę godzinę. Jeszcze w samolocie ustaliłyśmy sobie małą trasę.

          Nasi ochroniarze mieli trochę ciężki żywot z nami. Jednak podróżując po Stanach Zjednoczonych i dysponować prawie całym dniem, to aż żal nie zwiedzić niektórych atrakcji. Nie wiedziałam, czy Sabrina, wpadłaby na taki genialny pomysł. Czasami ciężko było się z nią porozumieć. Zapytałam Jasper'a o towarzystwo, ale zdecydował się pozostać w hotelu. Zastanawiałam się jeszcze, jak mogłybyśmy się poruszać, bo do jednej taksówki wszyscy by się nie zmieścili, ale znowu płacić tyle pieniędzy za te pojazdy, to też nie dobrze. Postanowiłyśmy, że tam, gdzie blisko, to pójdziemy pieszo.

          O wyznaczonej godzinie ruszyliśmy w stronę domu towarowego, w którym odbywała się akcja „The Walking Dead", lubiłam ten serial, a miałam okazję zwiedzić miejsca związane z nim. Chciałam z tego skorzystać. Sabrina nie protestowała, wybrała inne atrakcje. Kolejno zwiedzałyśmy dom starców, Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom oraz Grady Memorial Hospital. Nie miałyśmy tyle czasu, by przejechać się autostradą międzystanową numer 85.

          — Co chciałabyś teraz zwiedzić? — zapytałam Sabriny. Ja swoją wycieczkę mogłam już zakończyć.

          — Nie wiem, może Centennial Olympic Park?

          — Zgoda, nie mam nic przeciwko — powiedziałam i się uśmiechnęłam.

          — Judith, możemy najpierw iść na jakąś kawę? — zapytał Jonatan. Spojrzałam na Sabrinę, na co ona lekko kiwnęła głową.

          — Jasne, znasz jakieś miejsce blisko nas?

          — Za rogiem jest kawiarnia — rzekł Jason. Wow, pierwszy raz nie naskakiwał na mnie. Miła odmiana.

          Udaliśmy się w stronę, którą wskazał blondyn. Weszliśmy do środka, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to duże okna. Do pomieszczenia wpadało światło naturalne, więc kawiarnia wydawała mi się przestronna. Stoliki oddzielone były od siebie o jakiś metr, dlatego goście mogli czuć się swobodnie. Kolorystyka była dosyć jasna i nowoczesna. Miałam wrażenie, że to miejsce przeszło ogromną renowację. Bo styl naprawdę był urzekający. Podeszliśmy do lady, by złożyć nasze zamówienie, mimo tego, że była to pora zimowa, to miałam ochotę na mrożoną kawę, a do tego kupiłam sobie moje ulubione, czekoladowe Brownie. Zajęłyśmy stolik z Sabriną koło okna, by mieć widok na panoramę miasta. Po kilku minutach mogłyśmy zanurzyć nasze wargi w przepysznej kawie. Widziałam, że nasi ochroniarze poczuli lekką ulgę. W końcu po mieście chodziliśmy już od dobrych czterech godzin.

          Po kawiarni poszliśmy do Parku Olympic, miejsce było czarujące. Mimo dużej odległości to zauważyłam, że za drzewami stał diabelski młyn, nigdy nie miałam okazji, by się nim przejechać. W centrum znajdował się plac, w którym fontanny oblewały chodnik. Oczywiście w tej porze roku nie mogły cieszyć oka, ale widziałam ślady od niej. Trawę pokrywała lekka warstwa śniegu. Nie mogłam przyzwyczaić się do zmian temperatur. Latem musiało tam wyglądać cudownie. Pomyślałam, że fajnie by było zobaczyć to miejsce w innych porach roku.

Judith Campbell - w pogoni za marzeniamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz