#19

44 9 40
                                    

Nowy Jork, 01.02.2016 r.

          Obudziłam się zaraz po usłyszeniu budzika. Mimo że położyłam się dosyć szybko, to byłam niewyspana. Nic dziwnego, skoro trzeba było wstać o trzeciej rano. Z jednej strony wiedziałam, dlaczego mieliśmy wyruszyć o tak wczesnej porze, ale z drugiej, wcale tego nie rozumiałam. Czy była taka szansa, że musiałam się po prostu do tego wszystkiego przyzwyczaić?

          Wzięłam swoje rzeczy i udałam się do łazienki. Wykonałam poranne czynności, po czym założyłam siwe legginsy oraz zwykłą, białą koszulkę na krótki rękaw i dłuższą, luźniejszą bluzę w kolorze czarnym. Włosy związałam w koński ogon, zabrałam przygotowaną kosmetyczkę i opuściłam toaletę. Zeszłam na dół i schowałam wszystko do walizki, po czym zjadłam szybkie śniadanie, chociaż nie miałam na nie wcale ochoty. Jednak nie zamierzałam później obwiniać się za to, że nie posłuchałam swojego żołądka. Postanowiłam natomiast wypić w spokoju ciepłą herbatę.

          Równo o trzeciej trzydzieści byłam przed domem i czekałam na przyjazd taksówki, którą zamówiłam w klatce schodowej. Przerażała mnie wizja latania po Stanach Zjednoczonych. Oczywiście miałam okazję być na pokładzie samolotu, bo moja mama parokrotnie musiała przemieszczać się tym środkiem transportu po różnych miejscowościach ze względu na swoją pracę. Aczkolwiek do tej pory nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. W czasie startu zawsze miałam te same uczucia co na samym początku. Czy to jest normalne?

          Przed hotel Sabriny zajechałam kilka minut przed czwartą rano czasu miejscowego. Widziałam przed nim dwa duże, czarne samochody. Gdybym miała powiedzieć dokładniej, to przypominały mniejsze autobusy. Wysiadłam z taksówki i wzięłam swoje rzeczy, po czym udałam się bliżej wejścia. Po chwili dołączył do mnie Alec. Nie spodziewałam się, że będzie równie szybko.

          — Witaj Judith — powiedział, gdy mnie przytulił. — Czy to wszystko, co zamierzasz zabrać? — Wskazał na moją walizkę i futerał z gitarą.

          — Cześć, Alec. Tak, a czemu pytasz?

          — Spodziewałem się, że jako kobieta, to zabierzesz co najmniej dwa takie bagaże. — Zaśmiał się. Czy naprawdę tak bardzo różniłam się od innych?

          — Zawsze mogę coś dokupić po drodze, dlaczego miałam być tak wcześnie?

          — Musisz podpisać umowę z firmą ochroniarską, przedstawiciel już czeka w środku, zaniosę twoje torby do busa i zaraz wrócę — rzekł, po czym oddalił się do jednego z samochodów. Wyszedł z niego jakiś mężczyzna, podejrzewałam, że był to nasz kierowca.

         Spakował wszystkie bagaże i wrócił do mnie. Udaliśmy się w stronę wejścia do hotelu. Zastanawiałam się, czy tej osobie chciało się tak szybko przychodzić do nas. W końcu w takich branżach trzeba być przygotowanym na wszystko. Chciałam, by moja ochrona nie była taka gburowata. Jednak chcieć, a móc, prawda?

          Weszliśmy do otwartej już restauracji i zajęliśmy miejsce przy stoliku z jakąś kobietą. Była naprawdę piękna i zgrabna o rudym kolorze włosów. Po chwili spojrzała na nas swoimi zielonymi oczami. Mimo tak wczesnej pory wyglądała dobrze. Bez żadnych cieni pod oczami, nie to, co ja. Przywitała się z Aleciem, po czym uścisnęła moją dłoń.

          — Dzień dobry, nazywam się Ariana Brooks i jestem przedstawicielem firmy ochroniarskiej, tutaj mam umowę. — Podała mi mały plik kartek. Nie bardzo wiedziałam, co miałam z tym zrobić. Myślałam, że lepiej nie podpisywać niczego bez konsultacji z prawnikiem, ale nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Kobieta wskazała na długopis przed moją osobą.

Judith Campbell - w pogoni za marzeniamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz