#2

94 19 53
                                    

Nowy Jork, 11.09.2015 r.

     Od rozpoczęcia katastrofy zwaną nauką minęły już prawie dwa tygodnie. Po raz kolejny znajdowałam się na zajęciach. Chodziłam na nie, bo musiałam. Zdanie semestru, a moje chęci to dwie różne sprawy. Wykłady wcale do mnie nie przemawiały. Męczyłam się na nich. I mimo tego, że byłam na drugim roku, nie zawsze docierały do mnie słowa wykładowców.

     Piątek był takim dniem, że miałam tylko literaturę, która trwała niestety całe pięć godzin. Siedziałam na niej z Lynette, dlatego czasami ciężko było się skupić na profesorze. Moja czarnowłosa przyjaciółka potrafiła być straszną gadułą, a kiedy dochodził temat chłopców, to buzia jej się nie zamykała. Aczkolwiek pomimo tego, że czasami mnie denerwowała, muszę przyznać, że była ładną dziewczyną.

     Lynette posiadała bardzo specyficzną urodę. Włosy czarne jak węgiel, a cerę bardzo jasną. Gdyby wampiry istniały, na pewno byłaby za niego uznawana. Pewnie dlatego podobała się płci przeciwnej.

     — Judith mówię ci, ta impreza była cudowna — powiedziała, patrząc na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. Zawsze, gdy wspominała o jakiejkolwiek prywatce, jej usta kształtowały się w promienny uśmiech, czasami aż za bardzo.

     — Nie możemy porozmawiać o tym później? — zapytałam, próbując słuchać wykładowcy.

     — Ech... — mruknęła. — Dobra niech ci będzie, ale mi się nudzi — odparła, wypuszczając głośno powietrze z ust. Popatrzyłam tylko na nią i przewróciłam oczami. Literatura też nie była moimi ulubionymi zajęciami, ale jakoś trzeba było przez to przebrnąć.

     Przez całe pięć tych nieszczęsnych godzin czułam na sobie palące spojrzenie blondyna. Wiedziałam, o co mu chodziło, ponieważ męczył mnie tym cały tydzień, odkąd przyszedł pierwszy raz. Nie zamierzałam się na to zgodzić, dlatego przez ostatni czas nasza konwersacja polegała tylko na kłótniach. Skoro tak bardzo chciał zobaczyć jakiegoś producenta na przedstawieniu, to dlaczego nie mógł porozmawiać o tym sam z moją mamą? W końcu mieli ze sobą wspaniałe kontakty. Moja rodzicielka myślała, chyba że Louis zdoła przekonać mnie do tego pieprzonego aktorstwa. Szkoda tylko, że nie widziała, jakim on był idiotą. Adeline Campbell uważała, że skoro ktoś jest przystojny to i powinien być mądry. Chłopak jedynie przy niej potrafił zachować się stosownie, by ta go lubiła, co w ogóle nie współgrało z jego zachowaniem, gdy byliśmy sami. Więc dlaczego ja ciągle z nim byłam? Hmm...

     Nareszcie mogłam opuścić salę, dlatego szybko udałam się na korytarz. Jednak zatrzymało mnie szarpnięcie za ramię, sprawcą okazał się blondyn.

     — Czego znowu ode mnie chcesz?! — zapytałam zirytowana jego niepoważnym zachowaniem. — Puść mnie, bo to boli! — krzyknęłam na niego.

     — Porozmawiasz w końcu ze swoją matką? — Zadał to samo pytanie po raz kolejny. — Nie mam zamiaru cię o to, co chwila prosić — dodał.

     — Sam sobie z nią porozmawiaj i daj mi święty spokój, mam gdzieś całe to przedstawienie, dalej tego nie rozumiesz? — powiedziałam, gotując się w środku.

     Co on sobie wyobrażał? Mógłby nareszcie ogarnąć to swoim małym móżdżkiem. Tylko problem był w tym, że on nie potrafił go używać. W dalszym ciągu zastanawiałam się, jak dostał się do tak renomowanej szkoły, jaką jest Uniwersytet Kolumbijski.

     — Możesz zacząć myśleć też o innych, a nie tylko o sobie?! — mówił z wielkim wyrzutem.
Nie wytrzymałam tego, a korytarz ogarnął mój gromki śmiech. Spojrzałam na niego i pokręciłam głową, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszałam. Ludzie patrzyli trochę dziwnie na mnie i na niego zapewne próbując zrozumieć tę całą sytuację.

Judith Campbell - w pogoni za marzeniamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz