29: Złe złego początki

1.3K 81 52
                                    


Cynthia szła obok Severusa, przytrzymywana za łokieć przez Erica. Drugi Śmierciożerca również chciał to zastosować na Snape'ie, ale Clarke najwyraźniej przydzielił do tego zadania nieodpowiedniego człowieka, bo zrezygnował z jakiegokolwiek przytrzymania przyszłego więźnia już po pierwszym, bynajmniej nie uprzejmym, spojrzeniu Mistrza Eliksirów. Cała ich czwórka przystanęła przed drzwiami windy, oczekując aż ta łaskawie podjedzie.

— Musiałeś leźć ze mną? — syknęła, patrząc na niego kątem oka.

— Wolałabyś stać tu teraz sama?

— Nie, ale gdybym stała, tobie być może udałoby się zapobiec przerobieniu mojej skóry na torebkę. A teraz stoimy tu kurwa razem i zarówno moja jak i twoja skóra skończy jako durna torebka — wyrzuciła zirytowana na jednym wdechu, ale zamiast usłyszeć odpowiedzi od Severusa, dobiegł ją głos kogoś innego:

— Nie pasują do ciebie przekleństwa — wtrącił się Eric, spoglądając na nią kątem oka, i uśmiechnął się drwiąco.

— Przymknij się, Clarke — odparowała, mrużąc oczy.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, wbił za to długie palce w jej łokieć, sprawiając, że miała ochotę krzyknąć i wyszarpać się z jego uścisku. Stała jednakże prosto, modląc się do Salazara, żeby posiadała tyle siły, aby nie zabić tego człowieka na miejscu. Całe szczęście winda przybyła w samą porę, a Eric poluźnił chwyt, dając jej chwilę wytchnienia.

Weszli do środka, ale zanim dwójka nauczycieli zdążyła jakkolwiek zareagować, Eric wyciągnął różdżkę i wymierzył w ich kierunku, mamrocząc jakieś zaklęcie. Cynthia nagle poczuła, jak powieki robią jej się ciężkie, a jakiekolwiek siły opuszczają ją, sprawiając, że nie była w stanie utrzymać się już na nogach. Potem wszystko spowiła ciemność.

~*~

Lindsay siedziała w wielkim fotelu, z nogą na nodze i cienkim, białym szlafroczkiem zarzuconym na nagie ciało. Nerwowo podrygiwała stopą, jednocześnie kręcąc w powietrzu kieliszkiem z winem. Wpatrywała się tępo w rozpościerający się nocny widok za oknem, głęboko pogrążona w myślach. Z tego transu obudził ją Jasper, kładąc ciepłą dłoń na jej ramieniu.

— Wszystko w porządku? — zapytał, patrząc na nią uważnie. Kobieta spojrzała na niego i wpadła w kolejną zadumę, która trwała tym razem o wiele krócej.

— Nie. — Przygryzła policzek od wewnątrz i odwróciła się od męża. — Za dużo wtedy powiedziałam.

Jasper westchnął i usiadł w drugim fotelu naprzeciwko Lindsay.

— Skoro tak cię to dręczy, to idź i ją przeproś — powiedział.

Kobieta pokręciła głową jak zahipnotyzowana. Ocknęła się jednak zaraz i żywiej zaprzeczyła, mrucząc coś pod nosem. O'Kelly wywrócił oczami.

— A więc przynajmniej z nią porozmawiaj, skoro na przeprosiny jesteś zbyt dumna.

Jasper nie rozumiał Lindsay. Nigdy w życiu duma nie stała mu na drodze do przeprosin, czy chociażby rozmowy. Jednak ona taka nie była. Przyznanie się do błędu było dla niej niemal jak przegrana całego majątku w kasynie, a przeprosiny jak podpisanie mugolskiego traktatu wersalskiego dla niemców. Wiedział jednak, że prędzej czy później pójdzie do Cynthii, żeby wszystko wyjaśnić. Przecież były dla siebie jak siostry. Nie mogły kłócić się wiecznie.

Lindsay pokiwała głową i odstawiła kieliszek na mały stolik. Wstała z fotela i mocniej przewiązała szlafrok w pasie.

— Masz rację — powiedziała, po czym wyszła z małego saloniku, kierując się do sypialni.

Czarna MagiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz