4

314 21 1
                                    

Andżelika brnęła przez śnieg. Szybko sprzykrzył jej się zimowy, bajkowy krajobraz, a cienkie, letnie ubranie sprawiało, że szczękała zębami. Zauważył to Tristan i narzucił jej na ramion swój płaszcz, w którym wcale cieplej jej nie było. Miasto majaczyło na horyzoncie i wydawało jej się opuszczone. Wstawał świt.

-Gdzie są wszyscy? – zapytała, gdy przeszli przez niestrzeżone bramy. Rozglądała się dookoła, rejestrując dziwne, kamienne i drewniane domy, brukowane uliczki i lampy, które właśnie gasły. Ale Andżelika nie widziała w nich płomienia, tylko kryształy dające kolorowy blask. Po co wampirom lampy?

-Jest dzień. Wampiry teraz śpią – wyjaśnił Dacjan. Najwyraźniej atak paniki już mu minął. – Co z nią zrobimy? – zapytał Tristana.

-Wynajmiemy pokój i zostawię ją pod twoją opieką – wyjaśnił wampir.

-Zostawisz mnie z nim?! – parsknęła Andżelika. Już to widziała!

-Może się nie pozabijacie, kiedy ja pójdę załatwić swoje sprawy – posłał jej krzywy uśmieszek.

-Jakie sprawy?

-Pilne, Andżeliko. Porozmawiamy wieczorem. Do tego czasu wyśpij się. Jutro czeka nas mnóstwo pracy.

-Co? Czemu zostawiasz mnie z nią? Nie chcę niańczyć ludzkiego dziecka! – oburzył się Dacjan.

-Twoja babci wynajmuje pokoje. Zakwateruj ją tam. Wpadnę potem – powiedział Tristan, a potem ruszył przed siebie, nawet się nie oglądając. Andżelika stała na środku ulicy i próbowała wszystko zrozumieć. Cóż, na razie jej nie wychodziło.

-Chodź – burknął wściekły Dacjan. Dziewczyna poszła za nim. Babcia Dacjana wyglądała na maksymalnie czterdzieści lat. Ale kto to mógł wiedzieć? W końcu, podobnie jak wnuk, była wampirem. Dacjan rzucił jej klucz z numerkiem. Andżelika uznała, że nie ma sensu marnować czasu. Poszła do swojego pokoju o zacnym numerze pięć. Otworzyła go. Rozejrzała się po skromnym umeblowaniu i skrzywiła. Kto wieszał czaszkę na ścianie? Od razu ją ściągnęła. Popatrzyła na kominek. Nie umiała go rozpalić. Prychnęła, zrzuciła buty i wpełzła pod kołdrę, która okazała się wyjątkowo ciepła. Zamknęła oczy.

W co ona się wpakowała?


***


Rozalia wyszła z pokoju. Rozejrzała się dookoła. Wysoki sufit, piękne zdobienia, portrety na ścianach. Lichtarze i palące się świece. Ładnie. Wszystko cudownie barokowe. Ciekawe, czy tak tu nazywała się ta epoka... Czy może król wymyślił sobie swoją nazwę?

-Panienko – służąca zatrzymała się i jej ukłoniła. Roza dygnęła, nie bardzo wiedząc co powinna zrobić. – Proszę za mną. Zgubi się jeszcze panienka – powiedziała służka. Rozalia poszła za nią, nieufnie rozglądając się na boki. Chciała stąd uciec. Król nie mógł jej trzymać wbrew jej woli. Nawet jeśli był królem. Nawet jeśli była na obcej ziemi.

-Siadaj – padł rozkaz, gdy wielkie, dębowe drzwi otworzyły się cicho, a Rozalia weszła do jadalni oświetlonej licznymi świecami. Król stał pod oknem i patrzył na swoje władztwo. Dziewczyna podeszła do stołu i usiadła potulnie. W końcu odwrócił się ku niej. Wyglądał na zamyślonego.

-Mam kilka pytań – zaryzykowała Roza. Król uniósł brew, a potem łaskawie skinął jej dłonią.

-Powiedziałeś... znaczy się... Wasza wysokość powiedział... - zaczęła się plątać.

Demoniczne Bliźniaczki ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz