24

152 17 0
                                    

Andżelika nudziła się potwornie. Cela była mała, a ona mogła tylko chodzić w kółko. Prycza zbita z desek i zasłana słomą nie zachęcała, by się na niej położyć. Ale czego mogła się spodziewać po wilkołakach? Z pewnością nie luksusów! Z drugiej strony, była więźniem. A więźniów nie traktowano z uprzejmością. Jak ten wilkołak powiedział? Powinna być martwa. Ale Tristan, książę Tristan, ocalił ją od śmierci. I wciągnął w to szambo. Była ofiarą okoliczności i niczym więcej.

Popatrzyła na kamienne ściany celi. Na kraty. Nic, co mogłoby przyciągnąć na dłużej jej uwagę. Nic tu nie było.

W końcu zaczęła chodzić w kółko. Przemierzyła celę kilkanaście raz, ale i to jej się znudziło. Z westchnieniem opadła na pryczę. Koszmarnie niewygodna, ale lepsze to niż lodowate kamienie. Albo kamień. Zamek musiał być zbudowany na litej skale. Od kamienia ciągnęło zimnem. Czuła też wilgoć. Obrzydliwą wilgoć, która wciskała się pod ubranie i szybko sprawiła, że zaczęła się trząść. Nikt nie pomyślał o tym, by dać jej koc. Cokolwiek, co uchroniłoby ją przed chłodem. Dobrze, że chociaż ją karmili!

Ale co to było za jedzenie! Bez smaku, zimne i... Nie umywało się do cudów przygotowywanych przez babcię Dacjana!

Nagle zatęskniła. Za dobrą kuchnią, swoim życiem w Ver, uszczypliwym Dacjanem, opiekuńczym Tristanem, za swoim pokoikiem z własną łazienką... Za życiem, które do niedawna wiodła. Za tym wszystkim, co król wilkołaków jej odebrał.

Nagle usłyszała kroki. Zbyt lekkie jak na wilkołaka. Poderwała się z łóżka. Popatrzyła czujnie na przybysza, który podszedł do kraty. Patrzyła na kobietę. Złotooką, złotowłosą. W mundurze ze złotymi epoletami. Żołnierz? Od kiedy kobiety były żołnierzami? Jak do tej pory żadnej nie spotkała, ale nie miała z innymi demonami za wiele do czynienia. Kobieta popatrzyła na nią.

I się uśmiechnęła. A widząc TEN uśmiech, Andżelika zadrżała. Taki uśmiech mogłaby mieć śmierć. Tak uśmiechać mogłaby się nad trupem znienawidzonego wroga.

-Witaj, Andżeliko – powiedziała melodyjnie. Niskim, zmysłowym głosem kochanki. I na Boga, nawet na niej zrobiła wrażenie!

-Skąd znasz moje imię? – zadała durne pytanie. Wszyscy je tu znali, ale skąd?

-Powinnaś stąd wyjść – oznajmiła, wyciągając klucz i zupełnie ignorując zszokowaną Andżelikę, otworzyła kraty. Ale wampirzyca nie zrobiła kroku ku wolności. Czego ta złota kobieta chciała?

-Czemu mi pomagasz? – zapytała nieufnie.

-Bo tak – mruknęła i odsunęła się od przejścia. – Na co czekasz? Twój książę pędzi ci na ratunek – dodała.

-Nie znam żadnego księcia – warknęła Andżela. A potem wyszła. Obrzuciła złotowłosą ponurym spojrzeniem. – Ale dziękuję za uwolnienie.

-Nie. To JA ci dziękuję – zaśmiała się tamta. Wariatka. Andżelika zmarszczyła brwi. Jakaś szalona suka. I tyle. Co ją to niby obchodziło? Obróciła się na pięcie i pobiegła na górę. Po drodze minęła trupy swoich strażników. Powinna się tym przejąć. Powinna im współczuć... Ale nie potrafiła. Ani nie miała zamiaru. Za to co jej zrobili? Zasłużyli na gorszy los. Omijała zwłoki, aż wydostała się z lochów. Nie wiedziała, gdzie ma iść.

W prawo? Czy w lewo?

Ale sprawa szybko rozwiązała się sama. Minęły ją służki, będące wilkołakami. W panice uciekały w jej stronę, a na jej widok zatrzymały się. A potem minęły ją bez słowa, omijając szerokim łukiem.

Co tu się działo? Powinny ją zaatakować! Była wampirem! I przedstawiała sobą nędzny widok po tygodniach niewoli. Może to je zmyliło? Ale cokolwiek zamierzała, nie powinna iść za nimi. Powinna iść do centrum tego zamieszania. Czyli w prawo. Po drodze złapała jakiś miecz. Potrafiła walczyć. Nie jest bezbronną dziewką ze wsi. Andżelika była wojowniczką. Nieulękła i bezlitosną. Tak przynajmniej chciała się widzieć.

Gdy w końcu dotarła do głównych korytarzy, zobaczyła wampiry walczące z wilkołakami! Ale co to była za walka! Wampiry miały srebrną broń, a wilkołaki... w ich wilczej postaci, obrzydliwe, ogromne bestie z kłami jak sztylety, ze skórą, której niemalże nic nie mogło przebić. Poza srebrem. Andżelika patrzyła na to w zachwycie. Słyszała szczęk stali i głośne wycie. Stała z boku i patrzyła.

-Andżeliko! – usłyszała krzyk. Wszędzie rozpoznałaby ten nosowy, nieco cyniczny głos. Dacjan. Obejrzała się. Znalazła wampira, zawzięcie młócącego mieczem kilka kroków od siebie. W zbroi. Dacjan umiał walczyć? A to ci niespodzianka! Zatłukł wilkołaka, a potem podszedł do niej. – Na bogów! Co ty wyprawiasz?! To nie miejsce dla ciebie!

-A gdzie miałabym być?! Siedziałam w lochu! – wrzasnęła. Dacjan popatrzył na nią. Prychnął.

-Widać – pociągnął nosem. – I czuć – zaśmiał się. – Tristan ucieszy się jak cię zobaczy – dodał.

-Czy on nie powinien mi czegoś...? – zaczęła, ale Dacjan chwycił ją za ramię, zakręcił mieczem młynka i ciął. Płynnie. I celnie. Krew trysnęła z szyi wilkołaka. Padł u ich stóp i w konwulsjach konał. Andżela nie poświęciła bestii ani jednej myśli więcej. Zabawne, ale widok zabijania wcale jej nie przerażał.

-Co mówiłaś? – zapytał Dacjan. – Mniejsza. Musimy stąd iść – mruknął. I pociągnął ją za sobą, po drodze wykrzykując rozkazy. Wampiry osłaniały ich, gdy Dacjan wyprowadził Andżelikę na dziedziniec zamkowy. Na placu walczyły ze sobą wampiry i wilkołaki. Cała armia! Cała armia przybyła po nią!

-Tristan jest księciem? – zapytała. Dacjan zatrzymał się gwałtownie. A potem westchnął.

-Jest – przyznał z rezygnacją. – Ale niech on sam ci wszystko wyjaśni – dodał, gdy Andżela otwierała usta, by zadać kolejne pytanie.

Przedzierali się przez pole walki, które już spłynęło krwią. Krew wilkołaków i wampirów mieszała się na bruku z pyłem, tworząc błotnistą skorupę. Andżelika skrzywiła się, tonąc po kostki w tym szlamie. Co za obrzydlistwo!

-Mam ją! – krzyknął do kogoś Dacjan. Dopiero wtedy Andżela podniosła głowę. Zobaczyła Tristana w zbroi i hełmie. Mężczyzna pokiwał głową. Jego oczy rozbłysły na jej widok. Mimowolnie zarumieniła się. Co się z nią działo? Trwała wojna!

-Czekaj! – krzyknęła Andżelika, gdy Dacjan siłą wsadził ją na konia.

-Jedziemy! – warknął.

-Nie! – wrzask jaki usłyszeli od strony schodów prowadzących do zamku przemknął nad polem walki.

A potem ogłuszający ryk wilkołaka. Andżelika i Dacjan zamarli. Wszyscy zamarli. Król wilkołaków, Orion, prowadził dziewczynę w jasnej koszuli i prostej spódnicy. Andżelika otworzyła usta ze zdumienia.

Tamta wyglądała tak samo jak ona. Identycznie! Ubrana była jednak jak arystokratka, jak tutejsza. Musiała być wilkołakiem...

Kundel ciągnął wyrywającą się dziewczynę za sobą. A potem pchnął przed siebie. Andżelika czuła się, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim w głowę. Oddychała szybko i płytko. Zeskoczyła z siodła i przepchnęła się do przodu. Zamarła, stając naprzeciwko TEJ KOBIETY.

-Kim ty jesteś?! -krzyknęła zaskoczona i przerażona.  


~*~


Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Pozdro!

N.C.

Demoniczne Bliźniaczki ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz