Epilog

255 20 4
                                    


Tristan


Jechał w milczeniu na czele oddziału. Nie wygrali. Nie mogli wygrać. Orion ich wykiwał. Cokolwiek ten kundel planował, miało to coś wspólnego z tą ludzką dziewczyną...

Na myśl o niej, jego wzrok powędrował do rudowłosej. Jechała obok. Z opuszczoną głową. Kasztanowe włosy zasłaniały jej twarz. Związanymi rękami ocierała co jakiś czas nos. Słyszał jej szloch. Przed oczami miał moment, w którym podbiegła do wilkołaka, którego on zabił. Nazwała go Gawinem...

Gawin, kuzyn Oriona. Ciekawe co ich łączyło... Jej łzy i odwaga w obliczu wampirów sugerowały, że nie był jej obojętny. Że był dla niej kimś więcej. A Tristan nie umiał zdecydować, czy mu się to podoba czy nie.

To jak nazwała go mordercą... Ten zraniony wzrok... Łzy... Nie mógł wyrzucić tego obrazu z głowy. Wciąż ją widział. Wciąż czuł słabe uderzenia jej pięści. Przełknął ślinę, odwracając głowę.

-Tristanie? – zrównała się z nim Andżelika. Zerknął na dziewczynę. Piękna. Przepiękna. Taka sama jak ta druga. Nie do odróżnienia. Czy Andżelika też by się tak zachowywała, gdyby ktoś zabił jej ukochanego?

-Cieszę się, że nic ci nie jest - powiedział z uśmiechem. Silił się na spokojny ton. Z boku dobiegało go pochlipywanie tamtej. Nie znał jej imienia! Nawet nie wiedział jak się nazywa! Powinien...

-Nie powiedziałeś mi, że jesteś księciem – oznajmiła rzeczowym tonem. A to...

-Nie było takiej potrzeby – wzruszył ramionami.

-Czemu? Nie ufasz mi? – zrobiła zranioną minę. Tristan skrzywił się nieznacznie.

-To nie czas i miejsce na takie rozmowy – uciął. – Musimy się zatrzymać i odpocząć.

-Chcę o tym natychmiast...!

-Potem – warknął ostrzej niż zamierzał. Ale sprawa z dziewczyną go dręczyła. Andżelika prychnęła i obróciła się. Nie umknęło jego uwadze, że obrzuciła swojego klona nieprzyjemnym spojrzeniem. Zarządził postój. Zeskoczył z konia. Dziewczyna, którą prowadził za uzdę jej wierzchowca, wciąż siedziała w siodle. Gdy podszedł, obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. Nie wzdrygnął się tylko, dlatego że odbył dobre szkolenie na dworze w udawaniu obojętności.

-Zsiądź – rozkazał. Obróciła się w drugą stronę. Syknął. – Już!

-Nie umiem – usłyszał jej wściekły głos. Znów na niego popatrzyła. Miała ślady łez na twarzy. Oczy i nos czerwone od płaczu. Zaklął. Chwycił ją w tali i ściągnął. Dziewczyna zachwiała się i oparła o koński bok. Jęknęła cicho. Gdyby nie był wampirem, nawet by tego nie usłyszał. Nie pomyślał jak wyczerpująca może być jazda przez cały dzień i noc dla człowieka. A zabrał ją jako trofeum z Farkas. Miał do tego prawo. No i chciał rozwiązać zagadkę jej obecności na dworze Oriona.

Ale wszystko w swoim czasie.

-Możesz chodzić? – zapytał z troską. Silił się by to zabrzmiało obojętnie. Nie wyszło mu. Zupełnie nie wyszło.

-Tak – prychnęła. Wyprostowała się.

-Świetnie – poprowadził ją do namiotu, który już mu rozstawiono. Dziewczyna udawała, że wcale nie bolą ją nogi. Choć kątem oka Tristan widział jak się krzywi przy każdym kroku. Postanowił nic z tym nie robić. Skoro chce cierpieć, to jej sprawa.

Wampiry sprawnie rozbiły obóz. Wystawiono straże, ktoś przyrządził im posiłek. Tristan siedział na skórach i zjadał przyrządzonego im jelenia. Andżelika najwyraźniej się na niego obraziła, gdyż zniknęła gdy tylko kazał jej tu przyjść. A może nie mogła znieść widoku tej kobiety... Nie wiedział.

-Kim jesteś? – zapytał w końcu. Dziewczyna apatycznie jadła podane jej mięso.

-Za często słyszę to pytanie ostatnio – mruknęła buńczucznie.

-Odpowiedz – zażądał.

-A ty kim jesteś? – warknęła, patrząc na niego. – Kto ci dał prawo mnie porywać? Albo zabijać? No?! – skoczyła na nogi. Odrzuciła talerz. Jedzenie upadło na ziemię.

-Jestem książę Tristan. Pochodzę z Denever – oznajmił spokojnie. Dziewczyna była w szoku. Powinien to zrozumieć.

-Świetnie! – wypluła to słowo. – Myślisz, że jak jesteś księciem to ci wszystko wolno?! – uniósł brwi. Miała pazurki.

-Jak masz na imię? – Zignorował głupie pytanie.

-Spadaj! – uśmiechnął się. Jej złość go bawiła. Skrzyżowała ręce na piersi. Rozwiązał ją, by było wygodnie jej jeść. Poza tym, litości! Była tylko człowiekiem!

-Nie mogę mówić do ciebie „Ej ty!". To niekulturalnie. Bądź grzeczną dziewczynką i się przedstaw. To porozmawiamy – wyjaśnił spokojnie. Niebieskie oczy dziewczyny rozbłysły, gdy fuknęła jak kotka.

-Mam na imię Rozalia. I jestem człowiekiem, jak widzisz – dodała jadowitym tonem.

-Świetnie, Rozalio. Nie bolało.

-Nie będę z tobą rozmawiać – dodała i odsunęła się. Tristan wstał. Był od niej dużo wyższy. Dziewczyna nieznacznie się skuliła. Wciąż się bała. Nie chciał jej straszyć, ale za wiele nie osiągną, gdy będzie się wściekać na niego.

-Będziesz. Musisz mi wyjaśnić kilka rzeczy.

-A jak nie to co? Zabijesz mnie? Tak jak Gawina? – na tym imieniu głos jej się załamał, a oczy wypełniły łzami. Zamrugała, próbując się nie rozpłakać ponownie. Tristan cofnął się, jakby uderzyła go w twarz.

-To wojna. Na wojnie ktoś zawsze umiera – wyjaśnił kulawo.

-Nienawidzę cię. Mam nadzieję, że sczeźniesz w piekle!

Pełne gniewu słowa sprawiły, że Tristan odwrócił twarz w drugą stronę i wyszedł z namiotu. Nie potrafił przebywać z nią w jednym pomieszczeniu zbyt długo. Rozkazał straży pilnować śmiertelniczki i zabronił się do niej zbliżać. Sam poszedł... Nie wiedział dokąd. Byle dalej od zranionej i zapłakanej Rozalii. Byle dalej od jej gniewu i nienawiści. 


~*~



Koniec części pierwszej! Mam nadzieję, że się podobało ;)

Poza tym planuję kontynuację. Więc za tydzień, o tej samej porze, możecie się spodziewać tomu drugiego pt. Sobowtór.

Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za gwiazdki i komentarze! 

Kłaniam się i do zobaczenia ;)

N.C.

Demoniczne Bliźniaczki ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz