5

255 22 0
                                    

Tydzień minął Rozalii bardzo szybko. Gdy tylko wstawała, służba ją ubierała, myła i czesała. Potem zaczynał się żmudny proces edukacji. Roza dygała, odpowiednio unosząc suknię, poznawała zawiłe tytulatury arystokracji i przypisane im funkcje. Każdego wieczora jadała z samym królem, a ten sprawdzał jej postępy w nauce. Nigdy nie wiedziała, czy jest zadowolony, czy wprost przeciwnie. Rozalia szybko zapamiętała, jak powinna zachowywać się przy stole, jak trzymać dłonie złożone na podołku, jak elegancko układać suknię, gdy siadała i jak przechylać głowę, gdy słucha z uwagą. Albo przynajmniej udaje, że słucha. Nie wątpiła, że była w stanie obecnie dobrze wypaść na każdym dworze, nie tylko wilkołaczym.

Wedle jej życzenia, otrzymała książki mówiące o historii kraju, w którym się znalazła. Czytała, gdy tylko znajdowała czas. Jej fenomenalna pamięć sprawiała, że migiem zapamiętywała kto z kim był w stanie wojny i jak długo. A najdłużej trwała wojna wampirów i wilkołaków. Roza nie powinna się dziwić, że wampiry istnieją. Ale się zdziwiła. A także istnienie elfów, orków i trolli było sporym zaskoczeniem. A najciekawsze było to, że każda z tych ras miała swój kraj, swoją politykę, swoje tradycje i swoje prawa. Najogólniej, wilkołaki i wampiry były najpotężniejsze i najbardziej niezależne. Ani król wampirów, ani król wilkołaków nie był w stanie podbić tego drugiego kraju. Rozejm? Rzadko. I tylko wtedy, gdy oba narody były zbyt zmęczone wojowaniem.

Roza zachwycona, przeglądała kroniki. Opisy epickich bitew, wojny, które trwały stuleciami, kolejni władcy, kolejne kochanki, które próbowały wspiąć się na tron... A wszystko to w magicznym świecie z dodatkiem czarowników-manipulatorów... Rozalia chłonęła tę wiedzę z radością dziecka, widzącego po raz pierwszy nową zabawkę.

Oriona widywała tylko podczas kolacji. Król niespecjalnie się nią interesował. Właściwie wciąż nie wyjaśnił jej powodów porwania, ale żadna krzywda jej się tu nie działa. Karmili ją, ubierali w piękne stroje... Tylko, że nie wolno jej było stąd wychodzić.

Cóż, miało to swoje logiczne podstawy. Poza murami zamku nikt by jej nie ochronił. Była jedynym człowiekiem w całym mieście. A ludzie byli pożywieniem dla wilkołaków, wampirów i kilku innych demonicznych ras, wolno biegających po tym świecie. Roza nie chciała zostać daniem głównym na czyimś stole. Dlatego grzecznie przestrzegła zaleceń swojego gospodarza.

-Panienko? – usłyszała głos od drzwi. Jak zwykle, nawet nie zarejestrowała, gdy ktoś wszedł do środka.

-Tak? – zapytała. Nie zbliżała się pora kolacji. Więc czemu?

-Król życzy się zobaczyć z panienką – oznajmiła służąca. Roza nigdy nie zapytała o jej imię. A nawet gdyby zapytała, pewnie nie uzyskałaby odpowiedzi. Wstała z ciężkim westchnieniem i poszła za służącą. Nie skierowały swoich kroków w tą część zamku, którą Roza już znała.

Dlatego z ciekawością oglądała wszystkie cuda dookoła. Aż zatrzymała się na widok ogromnego portretu. Rozalia mimowolnie otworzyła usta ze zdumienia. Kobieta na nim przedstawiona była przepiękna. Smutna, ale ta uroda... Uroda, która przyćmiewała każdą, znaną piękność, jaką Roza widziała na ziemi. Gęste, kręcone włosy w kolorze tak ciemnym, że aż granatowym i oczy... cudowne, rubinowe oczy. I skóra, biała jak alabaster.

-Oh – wyrwało jej się. Służąca zerknęła na Rozę, która została w tyle.

-Chodźmy panienko – zmarszczyła brwi.

-Kto to? Nie widziałam jej tu nigdy – zapytała Roza.

-To była narzeczona króla. Lepiej, by panienka o nią nie pytała, ani nigdy nie wspominała przy królu jej imienia. A teraz już chodźmy – pogoniła ją służąca. Rozalia obiecała sobie, że dowie się czegoś o tej kobiecie. Nie znała jej imienia, ale postanowiła, że je pozna. Kiedyś. Ta kobieta... Cóż za uroda! Rozalia czuła podziw, ale i zazdrość. Sama, z kasztanowymi, przyciętymi włosami nigdy nie mogłaby budzić takiego zachwytu. Była zbyt chuda, wiecznie przemęczona, a jej oczom brakowało blasku. Tuszowała to makijażem, ale nawet duża ilość kosmetyków nie ukrywała pewnych rzeczy...

-Nareszcie, ile można czekać? – powitał ją Orion. Roza dygnęła przepisowo. Pochyliła głowę i po sekundzie się wyprostowała.

-Wasza wysokość, wzywałeś.

-Wybieram się do kraju wampirów – oznajmił. Bawił się sztyletem. Nie zerknął na Rozalię. Właściwie mało go obeszło, że dziewczyna się tu w ogóle pojawiła. – Zostaniesz tutaj. Pod strażą. Nie opuszczaj zamku.

-Wiem, wasza wysokość. Nigdy nie złamałam twoich rozkazów – mruknęła z rozdrażnieniem. Król w końcu na nią zerknął.

-Uważaj, człowieku. Gdy przestąpisz bramy zamku, stracisz życie. A mnie tu nie będzie, by cię odnaleźć i ochronić. Siedź w swoich komnatach do mojego powrotu.

-Czy nie mogę choć na chwilę się stąd ruszyć? – zapytała błagalnie. Miała dość siedzenia w zamku!

-Nie – uciął stanowczo.

-Ale...

-Powiedziałem nie! – warknął, a włoski na karku Rozalii stanęły dęba. To był głos króla wilkołaków, Oriona Trzeciego. Nie mężczyzny żyjącego od wieków i bawiącego się w obserwowanie śmiertelniczki. Nie mężczyzny, który czasem bywał dla niej miły. Nie. To był król. Władca. Ktoś, komu nikt się nie sprzeciwia.

-Oczywiście – szepnęła. Nie miała zamiaru mu się sprzeciwiać. Nie mogła tego zrobić. Właściwie to nic nie mogła zrobić. Była skazana na jego rozkazy. Na łaskę i nie łaskę.

-Świetnie, Rozalio. Wracaj do siebie. Niedługo znowu się zobaczymy – odwrócił się na pięcie i odszedł, nie zaszczyciwszy jej jednym spojrzeniem. Roza powoli wracała do swoich komnat. Bała się go. Ale bardziej niż strach, odczuwała w tym momencie palący gniew. Ten cholerny wilkołak rozkazywał jej jak byle dziewce ze wsi! A nie miał prawa! Do cholery! Była wolnym człowiekiem! Mogła robić, co chciała! I jak chciała!

Skręciła w inny korytarz. I zatrzymała się jak wryta. Przed nią na posadzce siedział... cóż, wilkołak. Ale w niczym nie przypominał ponurych osobników jakie spotkała do tej pory. Opierał się o ścianę i popijał jakiś alkohol.

-O! Śmiertelniczka! – zawołał. – Siadaj! Może chcesz rumu?? – machnął w jej stronę butelką. Roza nie wiedziała co ma zrobić.

-Nie, dziękuję – ostrożnie zaczęła się wycofywać.

-Przestań! Ja nie gryzę! Przynajmniej nieproszony – zachichotał z własnego dowcipu. W jakiś sposób przypominał króla. Ale Roza nie umiała powiedzieć w jaki. Może to przez jasne włosy? Za długie i niedbale związane, ale płowe jak u Oriona... Albo jasne oczy. Zielone jak mech...

-A skąd mam niby wiedzieć, czy nie gryziesz! – parsknęła.

-A wyglądam ci na krwiopijcę? – odparował. – Nie interesuje mnie twoja krew.

-Nie poznałam jak do tej pory żadnego wampira – w końcu się przełamała i podeszła.

-Siadaj, siadaj! Tu jest całkiem wygodnie. Cóż, w całym Farkas nie spotkasz wampira. Tu ich po prostu nie ma. Tak jak nie ma wilkołaków w Denever.

-Czemu tak jest? – przycupnęła na derce, na której siedział wilkołak.

-Aaa to przez wojny. Po prostu się nie lubimy – wzruszył ramionami.

-Jasne... Taka wojenka, że wilkołaki i wampiry to wrogowie, koniec kropka... - pokiwała głową jak nauczyciel w szkole.

-Ano. Bywa. Z kimś wojować trzeba, to czemu nie z wampirami? – zapytał. – Pij, rozgrzejesz się. Poza tym ten sztywniak Orion już wyjechał. Nic ci nie zrobi – dodał.

-Skąd wiesz? I czemu zwracasz się do króla w taki sposób?

-A wiem, bo zamek aż huczy od plotek. A rzeczony król jest moim kuzynem – wzruszył niedbale ramionami. – I koszmarnym dupkiem. Nie będę za nim tęsknił – Roza poczuła mimowolną sympatię do wilkołaka. Może nie będzie tutaj aż tak źle?

Demoniczne Bliźniaczki ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz