10

232 14 0
                                    

Andżelika kartkowała ze znudzeniem książkę. Egzamin zbliżał się wielkimi krokami, Febron poganiał ją na treningach, a Dacjan nie dawał żyć i zasypywał książkami! Ponadto Tristan ani razu do niej nie napisał. Była wściekła z tego powodu. Po ich jakże romantycznym pożegnaniu liczyła na... coś. Nie wiedziała na co, ale żaden mężczyzna nigdy się tak wobec niej nie zachowywał. Żaden nie był pełen uprzejmej galanterii, której nie potrafiła się oprzeć, ani nie adorował jej tak elegancko. Ale Tristan! Ani razu jej nie pocałował! Poza tym, że całował jej dłonie, patrząc tym zabójczym wzrokiem. Irytowało ją to. Ale z tego co zauważyła, w tym świecie rządziły konwenanse i dobre maniery, a ona nie miała o nich najbledszego pojęcia.

Na jej szczęście, albo nieszczęście, zależy jak na to patrzeć, babcia Dacjana przyszła jej z pomocą. Tristan opowiedział jej historię o tym jak to Andżelika została sierotą bez dachu nad głową, że pochodziła z jakiejś wiochy zabitej dechami i, że on postanowił jej pomóc, w akcie miłosierdzia. Andżelika nie oponowała, słuchając tego steku bzdur, tylko zrobiła nieszczęśliwą minę.

Trudne to nie było. Nie miała internetu, komputera ani swojego iPhona. Przeniesienie się do kraju wampirów był może i ciekawe, ale przystosowanie się do tutejszego życia? Prawdziwy koszmar! Dzięki Bogu, nikt nie kazał zmieniać jej stylu ubierania się. Ciuchów miała ponad miarę. Lubiła czasem wyjść na miasto, połazić po sklepikach i straganach. A nieodmiennie towarzyszył jej Dacjan. I, oczywiście, musiał dawać jej pieniądze na wszelkie zachcianki. A Andżelika postawiła sobie za punkt honoru doprowadzać wampira do szału. I wychodziło jej to wyśmienicie!

-Dokąd tym razem leziesz? – warknął Dacjan, gdy mijała go w drzwiach kamienicy.

-A połazić. Idziesz ze mną? – zapytała z niewinnym uśmiechem.

-Nigdy w życiu! – przeraził się Dacjan. – Jak za godzinę nie wrócisz, to wyślę za tobą straż miejską! – rzucił, szybko uciekając do środka. Andżela zaśmiała się złośliwie. Widać jej plan podziałał! Dacjan miał jej dość.

Andżelika wybiegła na tętniącą życiem ulicę i szybko oddaliła się od kamieniczki. Nie chciała sprawdzać, czy Dacjan za nią pójdzie! Mógł zmienić zdanie, uznając swoją rolę bodyguarda za ważniejszą niż jej idiotyczne zakupy i spacery. A jej to było wyjątkowo nie na rękę. Chciała sama sprawdzić kilka rzeczy. A nie mogła tego zrobić z Dacjanem dyszącym jej w kark. Dlatego szybko skręciła w mniej uczęszczaną uliczkę i zatrzymała się we wnęce. Sprawdziła, czy aby na pewno nikt za nią nie idzie (Dacjan był zdolny do wszystkiego!) i ruszyła dalej. Nałożyła kaptur i przemykała pustymi uliczkami. Nie była w tym zbyt dobra, ale praktyka czyni mistrza, jak mawiał Febron, gdy z wściekłością rzucała miecz. I próbowała zwiać z treningu. Ale mistrz był nieugięty. Nie poddawał się, nawet jeśli Andżela się poddawała.

Teraz miała okazję się przekonać, że miał rację. Nie pierwszy raz uciekała z domu. Nie pierwszy raz zmyliła Dacjana i nie pierwszy raz planowała jak opuścić to cholerne miasto, w którym nie umiała żyć. Chciała do swojego prawdziwego domu, do swojego świata, do imprez, facetów i luksusu! A przynajmniej namiastki luksusu, który miała.

Ale tu? Tu nie miała niczego! Była nikim! Biedną wieśniaczką zdaną na łaskę Tristana!

Swoją drogą nigdy o tym nie myślała, ale właściwie niewiele wiedziała o Tristanie. Nie opowiadał za wiele o sobie, czy swojej rodzinie. Wiedziała, że miał ojca, ale tylko dlatego, że tak niefortunnie rozpoczęła się ich znajomość. Kiedyś coś napomknął o rodzeństwie, ale bez szczegółów. Nie mówił czym się w sumie zajmuje, a ona nie wpadła na to, by zwyczajnie zapytać. Teraz Tristan był gdzieś daleko w świecie. Na wojnie. Więc był żołnierzem. Cóż, jej zdaniem to niebezpieczny zawód, ale kto go tam wie? Tristan sprawiał wrażenie ogarniętego faceta. Nie to co mężczyźni na ziemi, ale możliwe, że to jego wiek... Którego też nie znała! Dobry Boże, co ona właściwie wiedziała?

Nic.

Marne pocieszenie.

W końcu dostała się pod bramę. Opuszczenie miasta o tej porze było banalnie proste. Brama była otwarta na oścież, a straż nie sprawdzała wchodzących, ani wychodzących, chyba że uznali, że znaleźli potencjalne kłopoty. Ale Ver, stolica państwa Denever, była spokojna i przypominała stolice największych państw Europy. Miliony mieszkańców różnej narodowości, dobrze ubrani strażnicy, mnóstwo barów, sklepów i sklepików, ryneczków i kilka zamkniętych dzielnic, czyli wszystko to co w wielkim mieście można znaleźć. Andżelika nie połapałaby się, że jest w innym świecie, gdyby nie brak samochodów i ludzi z nosem w szpanerskich smartphone'ach. Tutaj mijała przedstawicieli różnych gatunków, tak dziwnych, że nawet słowami trudno było to wyrazić. Ale nie starała się tego zrozumieć. Bo i po co? Była wampirem, w kraju wampirów. Cała reszta to obcy. Gorszy sort. A ona nie miała zamiaru zmieniać rzeczywistości, czy walczyć z uprzedzeniami i ksenofobią. Z doświadczenia wiedziała, że to jak walka z wiatrakami. Nie było sensu się wtrącać, ani zgrywać bohatera.

-O! Panienka dokąd? – usłyszała uprzejmy głos. Odwróciła się i napotkała spojrzenie przejrzystych, błękitnych oczu staruszki. Zamarła w pół kroku. Staruszki? Tutaj?!

-Dobry wieczór – przywitała się, wpatrując się w to dziwo. Staruszkowie w Denever się nie zdarzali. Wampiry się nie starzały. Ani elfy. Ani wróżki. Ani żadna inna rasa. Wszyscy byli tu nieśmiertelni. Ona również. Ale słyszała, że niektórzy czarownicy mogli się starzeć. O ile stuknęło im kilkaset lat... Możliwe, że właśnie trafiła na bardzo starą i bardzo potężną czarownicę.

-Co panienka tu robi? Może powróżyć? – zapytała staruszka. Ale Andżelika popatrzyła na nią nieufnie. Czarownica czy nie, nie zamierzała ufać obcym. Zwłaszcza w Ver. A ona nie była głupim, naiwnym dziewczątkiem. Co to, to nie!

-Dziękuję, ale się spieszę – powiedziała miłym tonem. Cóż, z uprzejmości nic jej nie zwalniało. Nawet nieufność. Obróciła się na pięcie i zniknęła w wychodzącym tłumie. Szybko przecisnęła się obok wozu wyładowanego workami. A potem radośnie odetchnęła polnym powietrzem. Była wolna! Przynajmniej przez chwilę.

Droga prowadziła do wsi kilka kilometrów dalej. Andżelika nie miała ochoty na równie długi spacer. Poza tym nie wyrobiłaby się w czasie, który pozostawił jej Dacjan. Miała tylko godzinę swobody, ale przecież do kamieniczki, w której mieszkała, musiała wrócić! A to zajmie jej kilkanaście minut. I to jak się pospieszy!

Ale nie miała zamiaru dzisiaj uciekać. Po prostu przygotowywała grunt.

No i na razie nie wiedziała jak opuścić ten świat i dostać się do swojego.

I ostatni problem. Była wampirem. Miała kły, piła krew, spała w dzień i się nie starzała. Nie mogła tak po prostu wrócić. Nie mogła, jeśli nie znajdzie jakiegoś lekarstwa na wampiryzm. A chyba takowe nie istniało. Zapytać nie miała kogo. Nikt nie miał się dowiedzieć, że jest przemienioną. A Tristan... Cóż, nie wiedziała czemu ją zmienił i naraził się na tak duże ryzyko. Logicznie na to patrząc... nie miało to sensu. Ot co! Przecież Tristan nie oznajmił, że ją kocha, że zakochał się od pierwszego wejrzenia, albo coś w tym stylu. Nie. Nic takiego nie miało miejsca. Choć jego zachowanie było dziwne i niejednoznaczne, ale tym nie miała ochoty zawracać sobie głowy.

Cóż, jakikolwiek nie był powód, nie mogła z nim o tym porozmawiać. No i problem stanowił fakt, że Tristana nie było w mieście. I nie wiadomo kiedy wróci. I czy w ogóle wróci...

Nawet się o niego martwiła, ale zdaniem Dacjana, Tristan da sobie radę. I to nie jego pierwsza wojna. Cóż, Andżeli pozostawało mieć nadzieję, że jej stwórca przeżyje. I może uda jej się nakłonić go, by pomógł jej wrócić do jej świata?


Demoniczne Bliźniaczki ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz