Camila's POV
Unoszę nieznacznie kąciki ust, gdy taksówka, którą jadę, mija tabliczkę z napisem 'Witamy w Ashland'. Nie byłam tu od dawna. Nie dlatego, że nie chciałam odwiedzić tego małego miasteczka. Powodów było bardzo dużo, lecz żaden nie dotyczył Ohio.
Nie uroiłam ani jednej łzy, odkąd opuściłam swój gabinet. To nie tak, że jestem zimną suką, nie mam serca i nie obeszła mnie śmieć ojca. Wręcz przeciwnie. Wbrew pozorom jestem wrażliwą, podatną na zranienie, kruchą istotką. Postawa wpływowej, stanowczej, nieugiętej pani prezes nie jest odwzorowaniem prawdziwej mnie.
Podczas trzygodzinnego lotu do Cleveland towarzyszyła mi wyłącznie cisza. Mogłam śmiało się rozkleić. Myślałam o tym, że nie było mnie przy tacie. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nadal mnie dręczą, ale trzymam uczucia na dystans. Dopóki nie dojadę do celu, muszę opanować emocje.
- Poda pani dokładny adres? - odzywa się kierowca, wyrywając mnie z chwilowej zadumy.
- 1232 King Road. - odpowiadam z automatu.
- Będziemy na miejscu za jakieś pięć minut.
Nie chciałam pokonywać drogi z lotniska do Ashland taksówką. Wolałam wypożyczyć samochód i spędzić tę godzinę jazdy w samotności. Jednak w wypożyczalni dostępne mieli wyłącznie Mercedesy, a taki wóz rzuca się tu aż za bardzo w oczy. Nie mogę sobie pozwolić, aby ktokolwiek dowiedział się o miejscu mojego pobytu. Media już pewnie wywęszyły trupa, co w obecnej sytuacji brzmi bardzo niegrzecznie, ale i jest zgodne z prawdą. Nie po to zapłaciłam pilotowi więcej, niż wymaga stawka, żeby nie zdradził celu podróży, aby jakiś mieszkaniec zainteresował się moją osobą.
- To tutaj. - stwierdzam, zauważając tak dobrze znany mi dom.
Kierowca zatrzymuje samochód, a ja wyciągam z portfela kilka stu dolarowych banknotów.
- To za dużo. - odzywa się, gdy wręczam mu pieniądze.
- Napiwek. - otwieram drzwi i wychodzę z wozu, zanim zdąży cokolwiek dodać.
Dom wydaje się taki sam jak wtedy, gdy opuszczałam go kilka miesięcy temu. Lekko obdarta w niektórych miejscach brązowa farba, krzywo wylany beton, układający się w nierówne schodki i obumarłe krzaki pod oboma oknami.
Staje na ganku i zaciągam się świeżym i nieskażonym aż tak jak w Miami powietrzem. Pukam do drzwi i niecierpliwe czekam, aż mi otworzy. Denerwuję się, mimo że z gospodarzem sporo mnie łączy. Między innymi tajemnica.
- Cami... - patrzy na mnie zaszklonymi oczami, otworzywszy drzwi.
- Obiecałam, że przyjadę. - nie czekając na zaproszenie, robię kilka kroków w przód, aby wejść do środka.
Mężczyzna uśmiecha się w ten swój charakterystyczny dla siebie sposób, przez co moja chęć przytulenia go nabiera jeszcze bardziej na sile. Dopiero gdy rozkłada ramiona, wtulam się w jego ciepłe ciało. Flanelowa koszula, którą ma na sobie, pachnie dokładnie tak samo, jak zapamiętałam; bazylia, przyćmiona wonią spalin samochodowych. Pewnie każdą inną kobietę ten zapach by odrzucił, ale ja tęskniłam za nim równie mocno, co za facetem, który go nosi.
- Ian... - łkam w jego klatkę piersiową. - On odszedł.
- Ciii. - głaszcze mnie po głowie w kojącym geście. - Poradzisz sobie.
- Wiem, ale to boli. - odsuwam się od niego na kilka cali.
- Jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam. Nie pozwolisz, aby cokolwiek umniejszyło tę siłę. Jesteś tutaj, żeby wszystko sobie poukładać. Gdyby było inaczej, zostałabyś w Miami z butelką wódki.
- Wolę twój burbon.
- Chodź, nie będziemy stać w holu. - obejmuje mnie mocno ramieniem, po czym ciągnie w stronę salonu.
- Nowy stolik. - zauważam, gdy wchodzimy do środka.
- Poprzedni przegrał starcie z moim butem. - krzywi się lekko.
Nie komentuję tego w żaden sposób. Doskonale wiem, że ma problem z agresją. Gdy przytłacza go nadmiar negatywnych emocji, musi dać im upust. Cierpią na tym byty materialne, ale przynajmniej nie robi już krzywdy sobie.
- To musiało stać się dzisiaj. - stwierdza, badając moją twarz przenikliwym spojrzeniem. - Nie masz ze sobą nawet walizki. Nie planowałaś wizyty. - na moment unosi kąciki ust, co w jego wykonaniu jest niezwykle dobitnym gestem, mającym przekaz na tle sarkastycznym.
- Masz rację. - przyznaję, krzyżując nogi na kanapie. - Powinnam tu być dla ciebie, a nie dla siebie.
- Sytuacja się zmieniła, Cami. - nie odrywa ode mnie swoich błękitnych tęczówek, których kolor jeszcze bardziej podkreślają czarne jak smoła, rozczochrane włosy mężczyzny. - Byłaś przy mnie, gdy upadłem na dno. Cierpliwe czekałaś, gdy urządzałem sobie po nim spacerki. Podałaś mi dłoń, gdy byłem gotowy się podnieść. Teraz trzymasz mnie na powierzchni, żebym znowu nie upadł. Nie sądzisz, że nadszedł czas, abym to ja zajął się tobą?
![](https://img.wattpad.com/cover/135357001-288-k727206.jpg)
CZYTASZ
iიsoოიio | CAMREN |
FanficDodzwoniłeś się na gorącą linię. Jeśli nie ukończyłeś osiemnastego roku życia, zakończ połączenie. Aby odbyć seks rozmowę, pozostań na linii.