Rozdział 11

4.7K 375 53
                                    

- Dzień dobry, wszystkim. - uśmiecham się, przekraczając próg BelloCorp. 

Mimo braku snu, jestem pełna energii i pozytywnego nastawienia. Zdarza mi się to bardzo rzadko, więc czemu by nie podzielić się tym z innymi. 

- Dzień dobry, pani Cebello. - odpowiadają chórem. 

Byłam nawet miła dla kierowcy. No dobra, miła to może za dużo powiedziane. Nie byłam niemiła. Swoją drogą, chyba wypiłam za dużo kawy. Za dużo gadam i jestem zbyt ruchliwa. 

Wchodzę do windy i naciskam odpowiedni guzik. Wpatruję się w widok za szybą. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi, ale przypomina to trochę start samolotem. Powoli wszystko staje się mniejsze. Z jedną małą różnicą. Nie odczuwam tej adrenaliny. W sumie to już nawet nie pamiętam, jak to jest. Skończyłam z szybką jazdą samochodem i nie mam już ośmiu lat, żeby odwiedzać wesołe miasteczka. 

Winda zatrzymuje się na moim piętrze, więc szybkim krokiem z niej wychodzę i ruszam w kierunku biura. 

- Cześć, Mani. - witam się z asystentką. - Mogę tak do ciebie mówić? Znacznie wygodniej. 

- Oczywiście. - patrzy na mnie ze zdumieniem. - Dzień dobry, pani Cabello. 

- Jaki plan na dziś? Jakieś spotkanie? 

- Jedno. - zerka do mojego grafiku na swoim tablecie. - Ale nie powinno go tu być. - marszczy brwi w niezrozumieniu. 

- Z kim i w jakiej sprawie? 

- Prezes W&G. 

- Ooo. - uśmiecham się. - Nie odwołuj. Z chęcią spotkam się z panią Woods. 

Już kiedyś ją poznałam. Jest do mnie bardzo podobna i nie mówię tu o wyglądzie. Mamy podobne charaktery i podejście to pracy. Firma na pierwszym miejscu, przyjemności na drugim. Zresztą jeśli chodzi o wygląd, jest niczego sobie. 

- Chodź, chodź. - przywołuję ją do siebie, wchodząc do biura. - Usiądź gdzieś sobie. Musimy omówić kilka spraw. 

- Oczywiście. - kiwa głową. 

- Po pierwsze, nie pozwól mi wypić kolejnej kawy. - śmieję się cicho. - Po drugie, możesz skoczyć na technologiczny i załatwić mi jakieś głośniki. Strasznie tu cicho. - siadam w swoim fotelu. - Po trzecie, poprosiłam cię, żebyś przyszła wcześniej, bo muszę wyjść wcześniej, czyli ty też skończysz wcześniej. - kręcę głową na własną wypowiedź. 

- Te głośniki to na poważnie? - pyta zdezorientowana. 

- Tak, tak, ale to później. Teraz skoczymy na śniadanie. Bufet już jest otwarty, prawda? 

- Normalnie to nie, ale przyjechałam z przyjaciółką, więc coś dla pani przyszykuje. - tłumaczy. 

- Świetnie. - uśmiecham się. 

Podnoszę się z miejsca i ruszam do wyjścia. Dziewczyna kroczy tuż za mną, co trochę mnie irytuję. Wolę, gdy ludzie idą obok mnie, więc zwalniam, aby wyrównała kroki z moimi. 

- Zastanawiam się nad sukienką na dzisiejszy wieczór. - odzywam się, gdy docieramy do windy. - Nie uważasz, że Chanel i Dior to takie typowe? 

- Na moje standardy to raczej H&M. - śmieje się cicho. 

Jazda w dół mija nam w milczeniu. Myślę nad kreacją na imprezę Lucy. Ally ma już to z głowy. Ja natomiast niestety zostawiam takie rzeczy na ostatnią chwilę. Przez to muszę dzisiaj wyjść szybciej z pracy, żeby zrobić zakupy i się przyszykować. To marnowanie czasu, ale obiecałam jej, że się pojawię. Zawodzenie bliskich nie leży w mojej naturze. 

Wychodzimy z windy i ramię w ramię kierujemy się do bufetu. Budynek jeszcze świeci pustkami, ale to zrozumiałe. Obie przyjechałyśmy znacznie przed typową godziną rozpoczęcia pracy. 

- Lauren! - Normani krzyczy, gdy wchodzimy na salę. 

Nie ma nikogo za ladą, więc podejrzewam, że jej przyjaciółka siedzi na kuchni. 

- Daj mi spokój! Zaczynam za godzinę! - odpowiada, na co uśmiecham się pod nosem. 

Brzmi trochę jak niezadowolone dziecko. 

- Lauren, radzę ci tu przyjść. - dodaje, zerkając na mnie przepraszająco. 

- Oby to było coś waż... - urywa, wychodząc zza drzwi. - Um... przepraszam. - czerwieni się, prawdopodobnie na mój widok. 

- Zrobisz mi śniadanie, Lauren? - pytam łagodnie. 

Wygląda na przestraszoną, więc nie chcę stresować jej jeszcze bardziej. 

- Oczywiście, pani Cabello. - poprawia służbową koszulę. - Co podać? - Normani chichra się pod nosem z całej tej sytuacji. 

- Naleśniki z owocami i czarną kawę. 

- Nie sądzi pani, że sok pomarańczowy będzie bardziej odpowiedni? - odzywa się moja asystentka. 

- Och, no tak. Zero kofeiny. - przyznaję jej rację. - Niech będzie nektar bananowy. - parskam śmiechem pod nosem.

iიsoოიio | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz