Rozdział 51

3.7K 362 18
                                    

  Camila's POV

- Mogłam zadzwonić po szofera — mruczę pod nosem.

Mimo wskazówek Lauren pomyliłam drogę już dwa razy. Jak tak dalej pójdzie, dojedziemy na kolacje.

- Prawie na kolanach błagał cię o wolny weekend — śmieje się cicho. - Przecież dojechaliśmy.

- To tutaj? - pytam uradowana.

- Dom po prawej.

- Cudownie!

Jestem bardzo zestresowana, ale wiem, że to świetna okazja, żeby uświadomić Normani, Dineh i jej chłopaka o nas. Nie chcę narażać Lauren na awantury. To przeze mnie się ukrywała i czuję się winna z tego powodu. Jednak przy obiedzie chyba nie zrobią afery.

- Są już — stwierdza, zauważając auto Mani zaparkowane na podjeździe.

- To będzie wejście smoka.

Zatrzymuję samochód obok wozu Hamilton. Obie nieśpiesznie z niego wysiadamy. Widzę, że Lauren również się stresuje. Czekam, aż stanie u mojego boku, po czym obejmuję ją w talii.

- Spokojnie, skarbie — składam pojedynczy pocałunek na jej policzku.

- Wdech i wydech, Lern — mówi do siebie, zaciągając się powietrzem.

Powoli ruszamy do wejścia. Dom jest naprawdę uroczy. Nie jest zbyt duży, ale też nie za mały. Idealny dla pary z jednym lub dwójką dzieci.

Lauren odpuszcza sobie pukanie. Bez skrępowania naciska na klamkę, a następnie obie wchodzimy do środka.

- Moja lepsza córka przyszła! - woła mama Normani na widok zielonookiej. - I jej piękna towarzyszka. - Obie zostajemy wycałowane.

- Dzień dobry, pani Hamilton — uśmiecham się.

- Mów mi Andrea. - Macha niedbale ręką. - Chodźcie, chodźcie. Reszta już przy stole.

- Camila — przedstawiam się, po czym podążam za kobietą do jadalni, kurczowo ściskając dłoń Lauren.

Przy stole siedzi starszy mężczyzna. Podejrzewam, że to tata Normani.

- Aleś ty śliczna! - odzywa się z entuzjazmem. - Chodź no tutaj, niech ci się przyjrzę.

To naprawdę miłe. Wiem, jaki Lauren ma kontakt z państwem Hamilton i cieszę się, że tak ciepło mnie przyjęli.

- Dzień dobry, panu — uśmiecham się, pochodząc bliżej.

- Jaki tam ze mnie pan. Na pana to trzeba mieć pieniądze i wygląd — śmieje się. - Jestem Derrick.

- Camila.

Siadam obok mężczyzny, a zielonooka tuż przy mnie. Andrea krząta się jeszcze po kuchni. Ciekawi mnie tylko, gdzie jest Normani, Dinah i jej chłopak. Samochód stoi przed domem, ale przy stole ich nie ma.

- Lern! Wejdź na górę! - słyszę donośny głos blondynki.

- Rusz dupsko na dół, jak coś chcesz! - odpowiada dziewczyna.

- Idź, kochanie. Poczekam — mówię łagodnie.

- Na pewno?

- Oczywiście. - Kładę dłoń na jej kolanie.

Dziewczyna unosi kąciki ust, po czym wstaje z miejsca. Zostaję w towarzystwie Derricka, który uważnie nam się przyglądał.

- Jak się poznałyście? - pyta po chwili.

Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć.

- Ummm... To niezbyt ciekawa historia.

- Z chęcią posłucham.

- Mów głośniej, też chcę wiedzieć! - krzyczy z kuchni jego żona.

- Poznałyśmy się w pracy.

- Też pracujesz w BelloCorp? Normani dużo nam opowiadała o tej firmie. Podobno jej szefowa to niezła jędza.

- Jędza? - śmieję się pod nosem.

Doskonale wiem, jak ludzie mnie postrzegają i nie przeszkadza mi to. Mają trochę racji. Bywam jędzą.

- Nie poznałaś jej? - dziwi się.

- Nie miałam okazji. - Bardzo bawi mnie ta cała sytuacja.

- No nic, chyba lepiej dla ciebie, Camila, tak?

- Dokładnie.

- A jak nazwisko?

- Pani Cabello?! - słyszę piskliwy głos Mani. - Nie, nie. To jakieś omamy, prawda? Jest weekend, a ja za dużo myślę o pracy — mówi sama do siebie, co jest dość zabawne.

- Cabello?! - tym razem odzywa się Dinah. - Lauren Michelle!  

iიsoოიio | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz