Prolog

2.2K 84 80
                                    

   Siedziałam w białym, przestronnym pomieszczeniu, otoczona kilkoma strażnikami. Czekałam na kogoś. Wiedziałam w jakim celu mnie tu przyprowadzono. Byłam na to przygotowana. Denerwowałam się, nie powiem. W końcu kto by się nie denerwował w takiej sytuacji. Co chwila nerwowo stukałam palcami o krzesło. Jednak nie zbyt mnie to uspokajało. Czekałam tak od dobrej godziny. Po długim czasie do pokoju weszła wyczekiwana osoba. Była to wysoka, szczupła kobieta o blond włosach, zaczesanych w ciasnego koka. Ubrana była w białą sukienkę, sięgającą do kolan oraz biały płaszcz  na tą samą długość. Jej uczesanie znacznie ją postarzało.
Po chwili zaczęła.
- Witaj - przywitała się.

- Dzień dobry pani Paige - odpowiedziałam sucho.

- Zapewne wiesz dlaczego cię tu sprowadziliśmy - stwierdziła, nie darząc mnie spojrzeniem.

- Owszem wiem - odpowiedziałam nie rozciągając. Chciałam, aby przeszła do sedna.

- Więc pewnie wiesz też, że to nie uniknione. Jesteś jedyną i ostatnią nadzieją na lek. Musimy poddać cię próbie, aby zobaczyć co wyróżnia cię od innych obiektów oraz jak zachowujesz się wśród nich. Jesteś nadzwyczajna i nie możemy pozwolić sobie na popełnienie choćby jednego błędu. Dlatego też postanowiliśmy dołączyć cię do testu labiryntu - powiedziała tym razem ze stanowczością patrząc mi prosto w oczy. Przełknęłam gulę blokującą mi gardło.

- Do której grupy trafię? - zapytałam zaciekawiona, lecz lekko przerażona.

- Na początku padło na grupę B, ale ostatecznie ustaliliśmy, że trafisz do grupy A. Twoje relacje szczególnie z obiektami A5, A2, A7 i A4 są zaskakujące, tak jak i relacje z pozostałymi. Proszę Cię o jedno, nie zawiedz nas - wypowiedziała z naciskiem na ostatnie słowa.

- Niczego ci nie obiecam, bo chyba nie za bardzo rozumiesz pojęcie tych słów - powiedziałam. W tym momencie wisiało mi to czy jestem opryskliwa. Poprostu miałam to głęboko gdzieś, co rzadko mi się zdarzało. Nawet nie zamierzałam być w najmniejszym stopniu miła dla tej kobiety. Jedyne czego chciałam w tej chwili to, aby zniknęła mi z przed oczu, co zachwile miało nastąpić, tylko na odwrót. Kobieta wstała i gestem ręki pokazała mi , żebym szła za nią. Wstałam więc i ruszyłam w dobrze znaną mi stronę. Po paru minutach znalazłyśmy się w laboratorium, w którym niegdyś widziałam śmierć przyjaciół. Znienawidzone miejsce. Ava Paige wzięła do ręki ogromną strzykawkę, która w mgnieniu oka znalazła się na moim przedramieniu. Poczułam okropny ból, który przeszył całe moje ciało. Po chwili miałam już tylko liczne mroczki przed oczami, po czym zemdlałam.
...
Obudziłam się cała obolała. Leżałam na jakieś zimnej podłodze. Próbowałam otworzyć oczy, ale powieki wydawały się zbyt ciężkie. Jednak nie zaprzestałam i próbowałam aż do skutku. Po otworzeniu oczu ujrzałam otaczającą mnie ciemność. Dotknęłam ręką podłoża, na którym leżałam. Okazało się, że to nie podłoga, a jakaś krata. Jeszcze bardziej się przeraziłam. Nagle zdałam sobie sprawę, że klatka, w której się znajduje w bardzo szybkim tempie jedzie w górę. Spróbowałam wstać, lecz z marnym skutkiem. Okropnie bolała mnie łydka. Kiedy złapałam się za nią, poczułam spływającą po niej ciecz, którą była krew. Ból był straszny, ale w tym momencie było to najmniejszym problemem. Bardziej zastanawiało mnie gdzie się znajduję, co się ze mną stanie i najważniejsze, dlaczego nic nie pamiętam? Nie no właściwie nie nic. Tylko swoje imię.

- Diana - pomyślałam. Po za tym pustka. Razem ze mną w windzie jechało kilka dużych pudeł, na których był jakiś napis. Jednak ciemność nie pozwalała na odczytanie go. Na pudełku obok ujrzałam niewielki nóż, który od razu uznałam za swoją broń. Ścisnęłam go w ręce i zaszyłam się w kąt, czekając na...śmierć?! Nie, nie, napewno nie na śmierć, tylko na dalszy bieg zdarzeń.
Winda wiozła mnie w górę jakieś pół godziny. Nagle zaczęły pojawiać się przebłyski czerwonego światła, a do moich uszu dobiegł wyjątkowo głośny alarm. Odrazu zakryłam uszy rękami. Po chwili pudło stanęło. W dłoni coraz mocniej zaciskałam nóż wcześniej znaleziony. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej, kiedy po chwili usłyszałam stłumione słowa. Górna klapa powoli zaczęła się otwierać. Promienie słoneczne wparowały do windy przy okazji raniąc moje przyzwyczajone do ciemności oczy, które szybko zasłoniłam wolną ręką. Gdy moje oczy stopniowo przyzwyczajały się do jasności, mogłam zobaczyć co mnie otacza. Wokół windy stało około czterdzieści twarzy, po których stwierdziłam, że są to chłopcy. Jednak ani jednej dziewczyny.

- Jezusie - szepnęłam najciszej jak umiałam. Czy oni mi coś zrobią? Boję się. Nie wiem co mam teraz zrobić. Strach paraliżował moje ciało. Jeszcze raz popatrzyłam na zdziwione twarze chłopców po czym usłyszałam żenujące komentarze typu:

- O purwa to dziewczyna!

- Jaka piękna! Zaklepuje!

- A nie bo ja! Ja ją biorę!

- Ja po tobie!

- Oddacie mi ją potem?

- Żałosne - pomyślałam. Po chwili jakiś głos sprowadził mnie spowrotem na ziemię.

- Zawrzeć twarzostany! - wrzasnął jakiś chłopak po czym sprawnie wskoczył do windy. A ja? O mało zawału nie dostałam! Natychmiastowo odskoczyłam do tyłu. Chłopak powoli zaczął się do mnie zbliżać. Był to przystojny, dosyć umięśniony blondyn, o przepięknych,  czekoladowych oczach. Pomimo jego łagodnego wzroku, nawet w najmniejszym stopniu mu nie ufałam.

- Nie podchodź! - krzyknęłam stanowczym, lecz przerażonym głosem - Nie słyszysz?!

- Spokojnie - uśmiechnął się delikatnie - Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię.

- Łatwo ci mówić! Odejdź! - wystawiłam wcześniej znaleziony nóż w stronę mężczyzny.

- Uspokój się i odłóż ten nóż - powiedział spokojnie.

- Żebyś mógł spokojnie mnie zabić?! - krzyknęłam.

-

Ogay... Minho pomożesz? - zawołał do innego chłopaka. Co? OGAY? A co to za dziwne słownictwo? Ale stop stop stop! Jaki Minho?! Po chwili wywołany Azjata wskoczył do windy.

- Dobra młoda, oddaj to - powiedział skośnooki z nutką znudzenia w głosie.

- Nie!!! Kim wy do cholery jesteście?! Gdzie ja wogóle jestem i dlaczego nic nie pamiętam?! - wykrzyczałam najbardziej dręczące mnie pytania, lecz nie uzyskałam odpowiedzi.

- Wszystkiego sie dowiesz, ale najpierw pozbądź się tego noża i daj się wyciągnąć na zewnątrz - zaproponował blondyn.

- Jaką mam pewność, że nic mi nie zrobicie? - spytałam już spokojniejsza.

- Poprostu uwierz na słowo - powiedział Azjata. Uwierz na słowo. Aleś wymyślił - zaśmiałam się nerwowo w myślach. Dobra pójdę z nimi, najwyżej mnie zabiją. Ha, ha.

- Okey...

- No nareszcie - mruknął Azjata -  Mówi się ogay, a nie okey - poprawił.

- O... gay. Teraz dobrze? - uniosłam ręce w geście niewinności.

- Można tak powiedzieć - burknął.

- Chodź, pomogę ci się wspiąć - zaproponował czekoladowooki.

- Sama sobie poradzę - wstałam, otrzepałam spodnie i złapałam krat. Kiedy już chciałam oderwać się od ziemi nagle moja noga zaczęła wręcz strasznie boleć. Zupełnie o tym zapomniałam. Wydałam z siebie cichy pisk. Ponownie upadłam na ziemię, łapiąc się za nogę.

- O purwa dziewczyno, co ci się stało?! - zdenerwował się Azjata.

- Trzeba zanieść ją do plastra - powiedział równie zdenerwowany  blondyn. Chłopcy wzięli mnie na ręce i sprawnie wynieśli na zewnątrz. Ból coraz bardziej się nasilał, a potem czułam już tylko czyjeś dłonie niosące moje ciało. Zemdlałam. Znowu.
                                  ***
Hejka ludziska! To pierwsza część  tego opowiadania... Nie wiem czy chociaż trochę sensowna czy fajna, ale cóż...mam nadzieję, że się spodobała😀

Last HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz