Rozdział 10

552 26 2
                                    

Zabierzcie mnie stąd, proszę.

- No, ale jednak nie mamy pewności - stwierdził Alby. Gdzie tu chłopie, kurwa nie masz pewności.

- Jak już ze sto razy tłumaczyłam - zaczęłam znudzona - Nie ma innej opcji, niż użądlenie buldożercy. W tym terenie, a uwierzcie, znam się na tym doskonale, choć nie wiem skąd - przyznałam - kontynuując, w tym terenie nie ma ani rośliny, ani jedzenia, ani żadnego innego obiektu, który mógł to spowodować. Ucząc się na plastra, dla pewności sprawdziłam to wszystko i naprawdę, nie ma się czego bać. Jedyną rzeczą tutaj o takich substancjach, które mogą spowodować takie zniekształcenie ciała, jest jad buldożercy. Prawdą jest też to, że długo po ukąszeniu objawy się nasilają i trzykrotnie człowiek wygląda tak jak kilka dni czy nawet godzin po użądleniu. Tak też jest w przypadku Codiego - wyjaśniałam chyba dwusetny raz tym ciołkom. Oni zapewne teraz zamiast analizować to, czy rzeczywiście tak może być, to głowią się nad tym, jak też ja zdobyłam taką wiedzę na te tematy. A prawda jest taka, że ja sama nie mam pojęcia. Poprostu to wiem. I nie myliłam się mówiąc, że właśnie to zaprząta im myśli.

- Ty, a skąd ty to wszystko wiesz? - spytał Alby. Wiedziałam.

- Ty, poprostu to wiem - odgryzłam się - Szczerze, nie pamiętam skąd mam taką wiedzę. Wystarczy to, że ją mam. To chyba dobrze, nie?

- No dobrze - przyznał Newt. Geniusz ludzki.

- Ehh dobrze, myślę, że już więcej nic, jak na ten czas nie wymyślimy - powiedział leniwie Alby, po czym przetarł twarz dłonią i ziewnął bezgłośnie - Rozejdźcie się. Macie dziś wolne - i to był jeden plus całej tej straconej nocy. W tej chwili była jakaś czwarta rano, a ja dosłownie padałam na twarz. Nogi ledwo zaniosły mnie do pokoju. Tuptałam do niego razem z Newt'em, który również wyglądał jak wrak człowieka. Gdy tylko otworzyłam drzwi do wnętrza, słabym biegiem ruszyłam do łóżka i cicho na nie opadłam. Blondyn zrobił dokładnie to, co zrobiłam ja. Nie odzywając się do siebie ani słowem, oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.

...

Podejrzewam, że jest jakaś piętnasta, a czuję się jakby była siódma rano. Oczywiście mówiąc to, mam namyśli tak powolne upływanie czasu. Położyłam się około czwartej rano, a obudziłam się jakieś niecałe trzy godziny później, ponieważ Newt zaczął zarąbiście głośno chrapać. Później nie mogłam już zasnąć. Cała ta przegadana i nieprzespana noc wymęczyła mnie niesamowicie. Grunt, że dostaliśmy dzisiaj wolne od pracy, bo inaczej chyba bym się pocięła. Cody, czyli chłopak, który wczoraj trafił do skrzydła szpitalnego, ma się lepiej i wraca do żywych. Jego oczy, choć nadal przekrwione, przybrały naturalny kolor, włosy, które zsiwiały, powróciły do ciemnej czerni, a sina i poraniona skóra, schowała wszystkie widoczne żyły i przebarwienia i przybrała ludzki kolor. Jego słabe i za sprawą choroby, pozbawione widocznych mięśni ciało, na nowo formuje ich zarys. Krócej mówiąc, chłopak ma się dobrze i z godziny na godzinę coraz bardziej powraca do sprawności. Cieszy mnie to, ponieważ dzięki temu dowiedziałam się, iż moja wiedza nie zawodzi i sukcesem okazało się ulepszenie serum. Teraz będzie można uratować wszystkie osoby zarażone. Tylko boję się, że to serum, które poprawiłam niedługo się skończy, a zawsze gdy tak jest stwórcy przysyłają kolejne, a to znaczy, że to kolejne nie będzie tym, które ulepszyłam i będę musiała robić to za każdym razem od nowa. A co jeśli zapomnę, jak i czym się posługiwałam do robienia leku? Nawet nie mam możliwości sobie tego zapisać, bo niby gdzie bym to schowała? Nie ma takiego mojego miejsca, gdzie mogę trzymać swoje tajne rzeczy. Nie ma na to miejsca. A prosić się nie będę, bo i tak wiem, że nic z tego. No cóż, narazie muszę się cieszyć tym, co jest teraz.

...

Trzy dni temu, jeszcze ubolewałam nad zimnem panującym na dworze, a teraz, kiedy spadł śnieg, jestem w siódmym niebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam te śliczne, malutkie, białe gwiazdeczki spoczywające na ziemi. To dla mnie jest naprawdę piękny widok. Jeszcze zwłaszcza, że tego jest do połowy łydek. Teraz można już bezapelacyjnie stwierdzić, że zima nas powitała. Niesamowite. Strefa na nowo się ożywiła. Znów jest jak dawniej. Czyli nie jest źle. Aktualnie jest wieczór. Wszyscy siedzimy na około wielkiego ogniska, które daje nam bardzo potrzebne teraz ciepło. Stwórcy pudłem przysłali nam różnego rodzaju czapki, rękawiczki, kurtki i buty zimowe. Dbają o nasze zdrowie? Bardzo śmieszne. Jak narazie zadbali tylko o to, abyśmy na dziewięćdziesiąt dziewięć procent zgnili na łonie natury lub wykończyli  się od ukąszenia zmutowanych debili. Bardzo kreatywne. Brawo wy, naprawdę. Wracając do teraźniejszej czynności, siedząc tak w sprzyjającej duszy atmosferze, rozmawiając na byle jakie tematy i czuć ciepło rodzinne, chyba pierwszy raz od początku pobytu tutaj czuję się idealnie. To jest moja prawdziwa rodzina, nie żadna inna. Bo to, to grono obcych dla mnie ludzi, zawsze jest przy mnie i mnie chroni. Nie oddają mnie nigdzie tak, jak zrobiła to moja matka. I nie wiem czy tak naprawdę chce wiedzieć jaki był tego powód. Boli mnie to bardziej niż cokolwiek. Bo przynajmniej dla mnie, ból psychiczny jest gorszy od fizycznego. A teraz, jest idealnie. Czuję się jak nowo narodzona. Wypoczęta. Teraz jest pięknie. I tak mogłoby być ciągle. Szkoda, że to nie możliwe.

...

W dniu dzisiejszym obchodzimy tak zwaną Wigilię. Jest mi niezmiernie miło na samą myśl, że tutaj w strefie pamięta się o takich ważnych świętach. Jesteśmy w trakcie robienia prezentu dla wybranych osób. Ja robię upominki dla Newt'a, Minho, Thomas'a, Teresy i oczywiście Hayden'a. Cały komplet moich ulubionych sztamaków. Właśnie usiłuje stworzyć dla każdego z osobna bransoletki z przeróżnych rzeczy. Na zbierałam pełno sznurków, o dziwo muszelek, które znalazłam koło jeziora i ogólnie wszystkiego, co napotkałam na swej drodze i co oczywiście mogłoby się przydać. W swoich rzeczach znalazłam kilka perełek, które też wykorzystałam. Aktualnie, po raz dwu setny usiłuje nawlec na sznurek to coś, co trzymam ręce. Nie wiem dokładnie, co to jest, ale jest fajne i akurat do tematu. I, no kurcze blade, nie mogę. Tego się nie da zrobić! A nie, stop. Jednak da. Tak, udało się. Tylko dołowała mnie myśl, że to była dopiero druga rzecz, jaka widniała na sznureczku. Wczoraj po południu zrobiłam takie trzy bransoletki, a na dziś zostawiłam sobie ostatnie dwie. Najgorsze jest to, że wczorajsza praca zajęła mi trzy godziny, przez które odkryłam, że nie mam talentu do robienia biżuterii. Każda ozdoba osobno zajęła mi mniej więcej po godzinie, więc dziś tak ze dwie godzinki spędzę przy biurku. Kiedy ostatnio próbowałam wstać po tylu godzinnym ślęczeniu nad biurkiem, dosłownie czułam i słyszałam każdą moją strzelającą kość. Starość nie radość. Dobra, ja zabieram się do pracy, bo inaczej nigdy tego nie skończę.

Tak jak przewidziałam, około dwie godziny się z tym użerałam. Mam serdecznie dość. Nigdy więcej takich tortur. Nie czuję pleców. Masakra, poprostu. Ale wsumie, opłacało się. Wyszło nawet nieźle. Starałam się używać jak najwięcej żywych kolorków, ale nie miałam za dużego wyboru zważając na to, że wszytko zbierałam z ziemi. Było to możliwe, ponieważ śnieg przez noc w dużej ilości stopniał i tylko gdzie niegdzie go było. Za niedługo zaczynamy. Akurat się wyrobiłam. Jesteśmy w trakcie pełnych przygotowań do zdarzenia. Może wyjaśnię, skąd wiemy, że akurat dziś jest Wigilia. Zacznijmy od tego, że w momencie dostarczenia zimowych rzeczy przez pudło, na jednym z nich znaleźliśmy małą karteczkę z datą i wyjaśnieniem. Zawartością pudła były różne ozdoby i paczuszki na prezenty. Szkoda, że nie będzie kolorowych światełek, ale dostaliśmy takie, z których da się zrobić miłą atmosferę. Mamy teraz urwanie głowy. Patelniak w swoim królestwie biega od blatu do blatu, co chwilę potykając się o wszytko. Streferzy latają to z deskami, to ze stołami, czy krzesłami. Inni zaś rozwieszają ozdoby, a ja kieruję się do Patelniaka, by choć trochę mu pomóc, bo biedak jest sam. Jeszcze dobrze nie weszłam do lokalu, a już poczułam tą powalająco zajebistą woń. Resztę drogi to już sama nie wiem, czy poleciałam za zapachem, czy normalnie przeszłam.

- Siemcia Siggy, pomóc Ci może - zapytałam wciąż zahipnotyzowana. Mężczyzna jak tylko mnie zauważył i usłyszał moje pytanie, zluzował. Głośno odetchnął z ulgą, zanim mi odpowiedział.

- Z nieba mi spadłaś, Dia - popatrzył na mnie, jak na ósmy cud świata - Jeśli chcesz pomóc, to błagam, usmaż rybę, znaczy się ryby - polecił.

- Tak jest - zasalutowałam. Zgarnęłam patelnię, ryby i przeniosłam na miejsce innych składników. Wzięłam się za smażenie.

Po skończeniu czynności, ładnie przyozdobiłam ustawione stoły, ułożyłam sztućce i serwetki, a następnie ustawiłam dania. Wszystko pachniało wybitnie, ciekawiło mnie tylko jakie jest w smaku. Jak się tak przyjżeć, to cała strefa wygląda niesamowicie. Już nie mogę się doczekać naszej Wigilii...

>>>>>>>>>
Chciałabym z całego serduszka podziękować za 1k wyświetleń. Kocham najmocniej ❤
PS.
W trakcie pisania rozdziału, złapało mnie choróbsko, dlatego też wstawiam z tygodniowym opóźnieniem. Wyjaśniam, żebyście nie byli na mnie źli. Nie miałam za bardzo weny, więc rozdział może być taki sobie, ale wy oceńcie.
Do następnego 💝

Last HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz