Rozdział 17

282 23 23
                                    

Nastała już noc. Wszędzie było całkowicie ciemno. Przez ten cały mrok nie mogłam się niczego dopatrzeć. Widać było tylko zarys ścian murów. Jednak nie zatrzymaliśmy się. Biegliśmy na oślep. Nikt z nas nie wiedział, gdzie się znajdujemy, co niesamowicie utrudniało nam przemieszczanie się. Od ostatniego spotkania z buldożercą minęła może niecała godzina. W tym czasie skutecznie chowaliśmy się przed kolejnymi, ale wiedzieliśmy, że nasze szczęście nie potrwa długo. Prędzej czy później i tak coś się stanie. Czułam to. I to coś miało mieć miejsce za bardzo niedługo.

- Dobra, zróbmy sobie przerwę - zarządał Gally. Skinęłam głową na znak, że się zgadzam, po czym zatrzymałam się, a zaraz za mną on
- Chcesz się napić?

Ponownie skinęłam głową. Chłopak podał mi do połowy napełniony bidon. Bez słowa pociągnęłam z niego zdrowy łyk, po czym oddałam go ciemnookiemu. Oboje byliśmy okropnie wymęczeni ciągłym bieganiem. Nie czułam już nóg, a to dopiero początek. Na samą myśl jęknęłam w duchu. Zabijcie mnie.

- Ogay młoda, zbieramy się - potrząsnął mną, ale nie drgnęłam. Ani mi się śni wstawać z tej ziemi przez conajmniej dziesięć minut. Wiem, że to ryzykowne, ale nie pobiegnę dalej za nic. Muszę odpocząć - Diana, hej! Wstawaj!

- Jeszcze chwilę - jęknęłam - Głowa mnie boli.

- Kurwa Diana, gówno mnie obchodzi co Cię boli albo co Ci się chcę! Wbiegłaś tu z własnej pieprzonej woli, więc teraz nie próbuj się nad sobą użalać - wysyczał nie szczędząc sobie jadu w głosie. Przewróciłam na niego oczami i powoli podniosłam się z twardej gleby. Strzepałam spodnie z brudu, gdy usłyszałam przerażony głos chłopaka.

- Dia, spierdalamy, już - szepnął, lecz na tyle, abym go usłyszała. Powoli obróciłam głowę w stronę, w którą patrzył roztrzęsiony blondyn i ponownie dzisiejszego dnia, zamarłam. Dozorca stał może jakieś pięć metrów od nas, przyjmując postawę gotową do ataku. Moje serce niekontrolowanie przyśpieszyło, a w gardle mi zaschło.

No tak wielkiej maszyny to jeszcze nie widziałam.

Podobnie jak chłopak zerwałam się do biegu, ale jak to ja, potknęłam się o własne nogi i runęłam na beton. W głowie mi zaszumiło, a sama przez chwilę nie wiedziałam, co się stało. Słyszałam stłumione krzyki mężczyzny. Próbowałam się podnieść, ale nie dawałam rady. Trochę za mocno uderzyłam głową w beton, czego skutkiem były mroczki przed oczami. Używając wszystkich swoich sił dźwignęłam się na łokciach. Po niedługiej chwili całkowicie wstałam. Musiałam podtrzymać się muru, by ponownie nie runąć. Swoją roztrzęsioną dłonią dotknęłam miejsca na głowie, w które uderzyłam przy upadku. Pod palcami wyczułam ciecz, która spływała z mojego czoła strużkiem. Szumienie powoli ustawało, a ciemne plamy przed oczami znikały. Z sekundy na sekundę dochodziłam do siebie. Już nawet zapomniałam o fakcie, że przede mną stoi rządny krwi dozorca, a chłopak o imieniu Gally wrzeszczy na mnie, abym się ruszyła. Gdy już całkiem doszłam do siebie, spojrzałam na wściekłego Galliego.

- Przykro mi Di, radź sobie sama - i po tych słowach zniknął za zakrętem zostawiając mnie samą z tym potworem. Nie powiem, zdziwiło mnie to. Co jak co, ale takiej postawy to się po nim nie spodziewałam. Wiedziałam, że nie pała do mnie większą sympatią, ale hej! Nawet ja bym tak nie postąpiła. Poczułam zawód, to muszę przyznać. Jednak nie to teraz było problemem.

Nie patrząc w stronę maszyny, ruszyłam pędem przed siebie, już nawet nie zwracając uwagi na przeszywający ból głowy. Ważne było teraz, abym przeżyła.

Cała zestresowana biegłam drogą, która po bokach nie miała żadnych ścian. Jedynie przepaść. Byłam lekko zdezorientowana tym widokiem, ale nie zwróciłam ku temu większej uwagi. I to było moim błędem.

Last HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz