Rozdział 13

380 19 9
                                    

Tak jak myślałam, na zebraniu rozmawialiśmy głównie o moim krzyku. Nie, źle określiłam. To była jedna wielka kłótnia. Jedni uważali, że jestem posłańcem organizacji, drudzy, że jestem czarownicą, czyli przeważnie ci młodsi, a jeszcze kolejni, że mnie opętało. Nie byłam tylko wściekła. Bardziej rozbawiona. Kiedy usłyszałam, że najprawdopodobniej pochodzę z innego świata omal się nie posikałam. Niektórzy mieli naprawdę bujną wyobraźnię. Naszczęście to było tylko kilka młodszych ode mnie chłopców. Starsi, w tym przywódcy zachowali powagę sytuacji i do skutku próbowali uciszyć tą dzicz. Newt podobnie jak ja, był zirytowany pomysłami kolegów. Kiedy w końcu Albiemu udało się opanować gromadę, poczułam niesamowitą ulgę. Ponad godzinny monolog na temat baśni już mi się trochę znudził. Zresztą nie tylko mi.

- Jeśli jeszcze raz ktoś wypowie zdanie na temat czarodziejek i innych zjebów, dostanie tydzień w ciapie! Zrozumiano?! - wrzasnął rozwścieczony Alby. Nie dziwie mu się, że się wściekł, bo zachowanie niektórych z nich było naprawdę dziecinne, zważywszy na okoliczności. Przyszło nam rozmawiać na poważne tematy, a więc musieliśmy się ogarnąć. Przywódca odchrząknął i przeleciał wzrokiem po nas wszystkich.

- Jak wiecie, zebraliśmy się tu, aby omówić dzisiejszy wypadek spowodowany przez Galliego, a dotyczący Chuck'a i Diany - tu wskazał na mnie i na chłopca. Machnęliśmy ręką na znak, że słuchamy, po czym daliśmy mu kontynuować - I wolałbym, abyśmy najpierw rozpatrzyli ten temat - powiedział z naciskiem na wolałbym - dopiero potem podyskutujemy sobie o krzyku Dii, ponieważ tak będzie prościej i łatwiej. Zgadzacie się na taki układ? - spytał już spokojniej. Streferzy przytaknęli głowami i mruknęli ciche tak - Cieszę się. A więc...
...
Uzgodniono, że Gally zostanie wygnany do labiryntu. Okropnie przeraziła mnie ta kara, gdyż już wiem jak to wygląda i w jaki sposób się odbywa. Skazany związany sznurami, prowadzony jest przez przyjaciela pod bramę, a następnie kijami wepchnięty do labiryntu. Najgorsze jest to jego błaganie o drugą szansę i ten przeraźliwy płacz. Boże, nie takiej kary chciałam dla chłopaka. Pomimo wszystkiego, ja wcale nie życzę mu źle. Nikomu nie życzę źle. Oprócz ludzi, którzy nas tu wsadzili. I mówiąc wcześniej, że zniszczę mu życie za to, co zrobił, kłamałam. Znaczy, wcześniej wydawało mi się, że naprawdę to zrobię, ale po przemyśleniu stwierdziłam, że nie ma sensu tego ciągnąć. Nie mówię tu wcale, że nie jestem zdolna do takich czynów, ale to w razie wymagających tego spraw. Łudziłam się, że zamkną go na tydzień, czy dwa w ciapie, a tymczasem postanowili się go pozbyć. Ja rozumiem, że zasady i tak dalej, ale no, szanujmy siebie. Labirynt zmienił każdego z nas. Po części to nie jego wina, że taki jest. Ponoć ma pretensje do całego świata o pobyt tutaj. I w sumie, nie dziwię mu się. Większość tak ma. Każdy odbiera to inaczej. Ja naprzykład nie obwiniam o to streferów, a świat i ludzi poza labiryntem, ponieważ dopuścili do tego, abyśmy się tu znaleźli. Stokroć razy prosiłam Albiego, żeby zmienił zdanie i wymyślił dla niego łagodniejszą karę, ale ten się nie zgodził. Powiedział mi, że blondyn już za dużo szkud wyrządził i odbył praktycznie wszystkie kary przez nich wymyślone. Mówił, że to jedyne wyjście i, że w ten sposób nie będzie zagrażał żadnemu z nas. Jestem totalnie załamana końcową decyzją. Zrobiłam przez to tak wielkie zamieszanie, że zebranie skończyliśmy tylko na tej sprawie, już nawet nie poruszając tematu krzyku. To nawet dobrze, gdyż już nie miałam ochoty dłużej z nimi gadać. Zawiodłam się na nich wszystkich. Bo to nie tylko Alby zadecydował o karze. Praktycznie wszyscy streferzy poparli ten pomysł. Patrzyłam na nich, jak na osoby całkowicie mi obce. Nawet moi najbliźsi przyjaciele głosowali za tym pomysłem. Nawet Newt... Thomas, Minho, Teresa, wszyscy. Gally wydawał się być wogóle nie wzruszony wyrokiem, ale kiedy patrzył na mnie błagającą o inny werdykt, dostrzegłam w jego oczach odrobinę smutku, obawy i tak jakby wyrzutów sumienia. Przynajmniej według mnie to tak wyglądało. Wtedy właśnie cała złość, którą czułam wobec niego wyparowała. Nie potrafiłam się na niego dłużej gniewać. Widziałam po nim, że żałuje. Sama nie wiem co go podkusiło do takiego czynu, ale wiem, że musiał mieć jakiś powód. Bez powodu się raczej nie chce zabijać. Jeszcze przed czasem wybiegłam z sali obrad i biegiem wpadłam do pokoju. Pierwsze łzy poleciały z moich oczu. Czułam tak niewyobrażalny smutek.

Ja nie chcę dla niego źle!

Powtarzałam, ale zdałam sobie sprawę, że trochę zapóźno na wykrzyknienia. Poprostu zamknęłam oczy i w spokoju próbowałam poukładać sobie to wszystko w głowie. Przestałam już płakać, chciałam tylko, żeby to wszystko okazało się jednym wielkim koszmarem. Już dawno przestałam liczyć na to, że następnego dnia, gdy się obudzę będę leżeć w swoim łóżku, w swoim domu, ze swoją rodziną, a to będzie tylko złym snem. To rzeczywistość. Trzeba przyjąć ją na klatę. Postanowiłam, że co będzie, to będzie. Nie będę się wykłócać, nie będę błagać o litość. Łaski mi nikt tym nie zrobi. Poprostu przygotuję się emocjonalnie na jutrzejsze wydarzenie. Starałam się przypomnieć sobie jak najwięcej rzeczy, które Gally zrobił źle. Jak najwięcej, w których kogokolwiek zranił. Chciałam jak najbardziej uodpornić się na to, co ma się stać.

Obym tylko nie zrobiła nic głupiego...

...

Jestem niesamowicie wściekła na Hayden'a. Koleś najpierw mnie całuje, potem znika bez śladu. Albo to ja jestem ślepa i go nie widzę. Chociaż wykluczam tą opcję. Nie wiem, stchórzył? Ja rozumie, że jest nieśmiały, ale jak tak sobie teraz pomyślę, to wcale nie widać było tego, gdy na mnie napierał. Idę go poszukać, nie chcę z nim zerwać kontaktu z powodu głupiego pocałunku. Był to wielki błąd ze strony nas obojga, ale to nie ma teraz znaczenia. Jednak muszę z nim porozmawiać. Wyszłam z chatki i truchtem, ponieważ taką miałam ochotę, skierowałam się do jego domku. Tam go nie było. No dobrze, szukamy dalej. W jadalni nie ma, W żadnym ze stanowisk prac go nie ma, nad jeziorem go nie ma.

To ja już kurwa nie wiem, gdzie on może być.

Przeszukałam już chyba wszystkie możliwe kryjówki. Chociaż nie, nie szukałam w lesie. A więc tam się chowasz. Powoli poruszałam się pomiędzy drzewami, po drodze podziwiając piękno tego lasu. Starałam się zrobić to bezszelestnie, bo nie chciałam go spłoszyć. Brzmi to tak, jakbym szukała dzikiego zwierzęcia w lesie, nie chcąc go wystraszyć. Choć w sumie, szukam. Rozglądałam się na prawo i lewo. Nie ma. Więc zaczęłam rozglądać się na ukos. I wtedy go zobaczyłam.

- Ha, mam Cię - uśmiechnęłam się zwycięsko - teraz już mi nie uciekniesz kochaniutki - na palcach przedostałam się do drzewa, o które się opierał. Trochę śmiać mi się chciało, gdyż lubię straszyć ludzi.

- Szukałam Cię - podniosłam lekko głos, czym chyba go trochę spłoszyłam. Błyskawicznie odwrócił głowę w moją stronę, nie chcąc spojrzeć mi w oczy.

- Di...Nie strasz - warknął. Zdziwiła mnie ta agresja. Nigdy nie widziałam go w złym humorze - Po co tu przyszłaś? Czemu mnie wogóle szukałaś?

- Martwiłam się. Nie pojawiłeś się na zebraniu, a od naszego, no wiesz... ostatniego spotkania nigdzie Cię nie widać. Chowasz się po kątach. Unikasz mnie przypadkiem? - nurtowało mnie to pytanie. Chwilkę nie odpowiadał, ale to dosłownie chwilkę.

- Możesz dać mi święty spokój i poprostu sobie pójść?! - podniósł ton głosu - Nie chce mi się z Tobą narazie rozmawiać, chcę być sam - zaczął odchodzić. Podreptałam za nim. Nie wiem co z nim nie tak.

- O co ci chodzi Hay? O to, co stało się wczoraj między nami? Słuchaj, dla mnie to też jest krępujące, ale ja przynajmniej próbuje to wyjaśnić i nie zachowuję się jak rozwydrzony bachor! - teraz to ja podniosłam głos. Wkurwił mnie na maxa.

- Skoro Twoim zdaniem zachowuję się jak rozwydrzony bachor, to uważam, że tym bardziej powinnaś skończyć tą rozmowę i wykonać w tył zwrot! - krzyknął - No już, chyba nie muszę Ci tłumaczyć którędy masz dojść do swojego pokoju! - westchnął, a ostatnie zdanie, którego chyba miałam nie usłyszeć brzmiało tak:

Kurde i po co ja ją łapałem, jak spadała z tego drzewa.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Nie wierzę, że on to powiedział. Co się z nim stało? Miał być powodem mojego uśmiechu, a nie łez. Niestety nie dałam rady już dłużej z nim rozmawiać. Zanim na dobre się rozryczałam, uciekłam z tego lasu, byleby jak najdalej od niego...

Uuu, coś się niedobrego dzieje między naszą dwójką. 😏😏
Ciekawi kolejnego rozdziału? ❤ Zostawcie meeeeegaaaaa motywującą gwiazdkę ☆

Last HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz