Kolejny tydzień. Kolejny nudny tydzień, spędzony w strefie. Nie wniósł on nic szczególnego do mojego życia. Ta sama ja, ci sami ludzie. To samo otoczenie. Te same wykonywane czynności, te same zasady. Nawet od kilku dni, te same dania na obiad. Wszystko pozostawało bez zmian. Nurtowało mnie pytanie jak długo to będzie się ciągło? Niestety nikt z nas nie znał na to odpowiedzi. Nie mieliśmy odpowiedzi na praktycznie żadne ważne czy ważniejsze pytanie, jak czasem nawet na te błahe. Ta niewiedza nas niszczyła. Ciągłe myśli na temat przeszłości, usilne próby przywrócenia choć jednego wspomnienia.
Nie wiedzieliśmy nic.
I to było w tym wszystkim najgorsze. Niewiedza. Cholerna niewiedza, która nie pozwalała nam normalnie funkcjonować.
Przez miniony tydzień cała strefa jakby usnęła. Nie było słychać tego gwaru, jaki panował tu zawsze. Śmiechu, który towarzyszył przy każdym przyjacielskim spotkaniu. Dało się słyszeć tylko ciszę. Cisza, która dla wielu zapewne byłaby ukojeniem nerwów, chwilą relaksu. Jednak ta była inna. Przytłaczająca. Męcząca. Nie znośna. Nie wiem co było jej przyczyną. Co było przyczyną utraty radości życia, czy choćby chęci do życia. Strefa chwilowo nie żyła. Na twarzach ludzi malował się jedynie smutek i przygnębienie, pomieszane z rezygnacją. Widok okropny. Co złego zrobiliśmy w przeszłości, że ukarano nas w tak brutalnie, jak odłączenie nas od świata, zabranie wolności i wymazanie wszystkich wspomnień? Dlaczego wymyślono tak okrutny sposób? Zamknięci w murach, nie możemy normalnie przeżywać swojego nastoletniego życia, liczyć przypałów ze szkoły, łamać zasad, przekraczać wszelkie granice. Robić głupie, nieprzemyślane i nierozsądne rzeczy, a później wracać do domu dobrze po północy i słuchać kazania rodziców, lecz i tak mieć na to wywalone. Bawić się i nie żałować.
Żyć.
Kolejne pytania bez odpowiedzi. Pierdolona pustka. Nigdy się z tym nie pogodziliśmy. Jestem w tej strefie już pięć miesięcy. Pięć cholernie długich i męczących miesięcy. I właśnie przez ten jedyny, pamiętny okres życia uświadomiłam sobie niezwykle ważną rzecz. Jesteśmy rodziną. Wszyscy tutaj zebrani tworzymy jedną, wielką rodzinę. I wiem, że zrobiłabym dla nich wszystko. Nie pozwolę, aby tu zgnili. Wyprowadzę ich stąd. Obiecuję.
Bo jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, którzy pragną odzyskać to, co im zabrano.
...Chyba pierwszy raz, od pamiętnych czasów, wzięłam sobie wolne od pracy. Byłam niezmiernie zmęczona byciem plastrem. I nie licząc tego, że lubię tą robotę, nie mam już siły. Dzień w dzień, na moich przekrwionych oczach ludzie zwijają się z bólu lub ledwo trzymają się przy życiu. Szczerze znienawidziłam ten widok. Kiedyś przeszkadzał mi mniej, ponieważ wiedziałam, iż liczą na moją pomoc. Że ja doprowadzę ich do poprzedniego stanu. I czasem się to udawało. Tak, niestety tylko czasem. Odkąd jestem plastrem, na moich oczach zmarły dwie osoby. Przeważnie było to ukąszenie buldożercy. Prawda jest taka, że serum nie zawsze działa i nie ma gwarancji na odratowanie. To mnie martwi. Serum powinno zapewniać powrót do pełnej sprawności fizycznej i psychicznej, a tymczasem pomaga tylko nielicznym osobom. Przyznam, że od jakiegoś tygodnia, czyli od ostatniej śmierci zwiadowcy, po kryjomu, wzięłam się za pracę nad serum. Próbuję je w jakiś sposób ulepszyć i zwiększyć jego wartość, a wszystkie składniki dostarczane do naszego szpitala, ułatwiają mi pracę. Robię to w tajemnicy, ponieważ boję się, że jeśli ktoś się dowie to uznają mnie za jakiegoś posłańca stwórców. I nie zdziwiłabym się, gdyby tak właśnie było, bo zdaję sobie sprawę, że to, co robię może wyglądać dziwnie. Dziewczyna w ukryciu bawiąca się w naukowca. Tak, zdecydowanie dziwnie, zważywszy na naszą sytuację. Swoją drogą to nie mam nawet pojęcia skąd posiadam tyle wiedzy na temat substancji, mieszanin i wogóle z dziedziny nauki chemicznej i fizycznej. Zastanawiam się czym musiałam się zajmować w przeszłości skoro jestem w tym naprawdę dobra. Większość, znaczy prawie wszystkie moje hipotezy nie są błędne. Siedzę nad tym serum od tygodnia, każdego wieczora. I nie, nie robię tego w pokoju moim i Newt'a. Raczej domyślam się, że moje działania zostałyby ujawnione przy pierwszej lepszej okazji. Krótko mówiąc, nie pobawiłabym się w eksperta długo. Całą moją magię odprawiam za budynkiem mapiarni. Nikt, prócz zwiadowców nie ma tam prawa wstępu. Dlatego nikt się tam nie zapuszcza, a zwiadowcy przychodzą tam tylko w godzinach popołudniowych. Od razu po powrocie z labiryntu, dlatego też nie muszę się martwić. W tej chwili mogę wywnioskować, że chyba udało mi się ulepszyć serum. Ale żeby to potwierdzić muszę to sprawdzić. Wzięłam się za robienie doświadczenia i... tak! Tak, udało się! Nie wierzę, myślałam, że mój pomysł jest głupi i nie wypali, a tymczasem udało mi się! Drodzy państwo, możecie mi pogratulować. Przybiłam sobie mentalną piątkę i ze szczerym uśmiechem i zadowoleniem wymalowanym na twarzy ruszyłam po cichu do królestwa plastrów. Nocą w strefie jest niebywale cicho, a ludzie są bardzo czujni pomimo snu, więc muszę iść naprawdę bezszelestnie. Już miałam przekraczać granicę lasu, gdy nagle poczułam dużą i jakże silną dłoń, przyciskaną z mocą do mojej twarzy. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Próbowałam się wyrwać, szarpałam się i rzucałam, gdy nagle przy uchu usłyszałam chłodny szept.
CZYTASZ
Last Hope
Teen Fiction,,Jeśli się nie boisz, nie jesteś człowiekiem" *Opowiadanie inspirowane filmem "The Maze Runner"* © Plampela; 2018/2019