Rozdział 15

926 126 73
                                    

dzień wcześniej, szpital Severance 


Jimin został w toalecie sam. Taehyung wybiegł zabrać rzeczy Jungkooka z Parkowego mieszkania, a Jin chciał porozmawiać z lekarzami. Tylko on nie wiedział co ze sobą począć. Bał się usłyszeć wyników. Lękał się ujrzeć nieprzytomne, zbite oblicze Jeona. 

Drżał, podpierając się o blat. Ten kawałek płyty utrzymywał go w pozycji pionowej. Ciągle czuł przerażenie, kiedy usłyszał wrzask bruneta na korytarzu. 

Dziękował bogu lub bóstwom, jeśli jakiekolwiek istniały, że wyszedł wcześniej z pokoju. Gdyby nie to, nie mógłby zareagować. Nie zdążyłby go uratować. Jimin westchnął. Jakby nie zaczął dzwonić do Seokjina w tamtym momencie, Jungkook już by nie żył, z resztą, on też nie. 

Pożeracz po niego przyszedł, ale powstrzymał go policjant. Park zdążył zobaczyć jedynie szerokie ramiona, które widywał w koszmarach. Wzdrygnął się mimowolnie. A potem przeciwnika spłoszył Tae, który wybiegł z windy. 

Jimin zaczął ponownie obmywać twarz wodą. Czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Spokój nad którym pracował przez te lata, zniknął. Zniknęło chłodne opanowanie, które dostarczyła mu adrenalina płynąca w żyłach. Popchnęła go ona do czegoś, co miał kiedyś wykonywać zawodowo. Ratowania życia. 

Park wiedział co robić. Uczył się o tym. Mimo, że piekły go wtedy powstrzymywane łzy, nie pozwolił im spłynąć. Musiał ocalić osobę, która tyle dla niego zrobiła. Opiekowała się nim. Nawet zawiązała relację, której by się nie spodziewał. Wyparli się jej, a jak mieli zareagować? Zażenowani, niepewni, nieświadomi tego, co zaczęło się rodzić w ich sercach. 

Jimin był już pewien. Wstrząs, który poczuł, nie równał się z niczym co dotychczas przeżył. Widok ukochanej osoby, która cierpi, krwawi, umiera. 

Spojrzał na swoje, dłonie już czyste. Ciepła posoka, wylewająca się z Jungkooka, a on próbował ją zatamować. Nie pozwolić jej wypłukiwać z ciała życie, tak dla niego drogocenne. 
Blondyn usiadł, chowając ponownie twarz w dłoniach. Musiał być teraz silny, ale zmartwienie go zabijało.

- Hej, wszystko w porządku?- spytał ktoś, kucając koło niego. Chłopak nie usłyszał jak ktoś wchodzi.- Oczywiście, że nie. Przepraszam...

Jimin zerknął znad palców na mężczyznę obok. Musiał być to ktoś poważany, wskazywał na to drogi garnitur i schludność, która wręcz od niego biła. Blondyn kiwnął głową, mając nadzieję, że facet zostawi go w spokoju. Niestety jego modły nie zostały wysłuchane, bogowie musieli się obrazić za jego ateizm. 

- Wstań z tej podłogi.- Obcy chwycił go pod ramiona i podniósł. Park znowu poczuł się  jak małe dziecko.- Od razu lepiej. Wystraszyłem się, widząc skuloną sylwetkę w ciemnym kącie pomieszczenia. Już myślałem, że to duch.

- Duchy nie istnieją- wyszeptał mniejszy. Skoro już naraził się na gniew bóstw, to po co będzie się z tego wycofywał. 

 - To może zombie? Wyglądałeś jak co najmniej tygodniowy trup.- Mężczyzna ułożył usta w dzióbek. Jimin zamrugał zaskoczony i oburzony jednocześnie, przecież mył się dzisiaj. Jednak dyskretnie powąchał kołnierz golfu. No może trochę śmierdział krwią. Zerknął na materiał i miał ochotę palnąć się w głowę. Cały przód swetra z rękawami poryty był zaschniętą juchą. 

- Powinienem się przebrać.- Skrzywił się blondyn.

- Myślę, Park Jiminie, że byłoby to jak najbardziej wskazane- odparł czarnowłosy, poprawiając spinkę przy mankiecie.- Nie chciałbym przesłuchiwać cię, kiedy jesteś w takim, a nie innym stanie.

𝐈𝐋𝐋𝐔𝐒𝐈𝐎𝐍   ───   jikook, yoonseok ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz