Po pracy postanowiłem spotkać się z Louisem. Byłem po prostu ciekawy jego osoby. To nie tak, że jakoś mnie szczególnie obchodził. Każdy jest kowalem swojego losu, jak mawiał mój ojciec. Tomlinson widoczniej nic od siebie nie wymagał, dlatego tak skończył. Chociaż... zaczynało powoli mi być go żal.
Louis powinien być w parku. Ściągnąłem krawat i rzuciłem go niedbale na siedzenie pasażera, obok teczki z dokumentami. Jeszcze raz upewniłem się, że zabrałem potrzebne papiery i ruszyłem z parkingu.
W parku byłem po kilkunastu minutach. Ludzi było mniej niż ostatnio. To miejsce w nocy wydawało się o wiele straszniejsze. Naprawdę bałem się, że ktoś mnie napadnie i obrabuje. Minąłem dwóch podpitych mężczyzn, którzy głośno coś krzyczeli, idąc chwiejnym krokiem.
Na ławeczce dostrzegłem drobną postać. Podszedłem tam i nie myliłem się. Louis nadal siedział w tym samym miejscu. Obejmował się ramionami, aby choć odrobinę się ogrzać. W nocy nie było za ciepło. Nikłe światło dawała latarnia, świecąca dwa metry dalej.
- Dlaczego? - powiedział.
- Dlaczego co? - zdziwiłem się, siadając obok.
- Dlaczego wróciłeś? - odparł. - Bardziej liczyłem na to, że więcej się tu nie pokażesz.
- Przecież obiecałem, że cię stąd zabiorę - powiedziałem. - Evelyn wciąż jest u dziadków, więc możemy porozmawiać na spokojnie w moim domu. Tam jest o wiele cieplej niż tutaj.
- Zapewne tak - pokiwał głową. - Ale nie chcę twojej pomocy, już to mówiłem.
- Wiem, Lou.
- Nie masz prawa się tak do mnie zwracać - mruknął.
Odwrócił głowę w bok. Przez chwilę na coś patrzył. Chyba nie zamierzał nigdzie ode mnie uciekać? Wiem, że jestem niemile widziany przez niego za te wszystkie wydarzenia. Chciałem tylko jednej, szczerej rozmowy, nic więcej.
- Powinieneś już iść - dodał.
- Chcę porozmawiać - uparłem się.
- Spieprzaj stąd Styles, zanim cię wypieprzę! - zawołał.
- Co? - teraz kompletnie mnie zaskoczył.
Skąd u niego taka złość? Przed chwilą był spokojny, a teraz naprawdę zaczynałem się go bać. Nie znałem go. Minęło tyle lat, więc równie dobrze mógł stać się jakimś psycholem. Zauważyłem, jak dłonie zaciska w pięści.
- Wynoś się, Styles - kontynuował. - Nienawidzę cię, nie chcę więcej cię widzieć!
- Lou... Louis...
Podniosłem się z ławki, patrząc na niego uważnie. Skoro nie chciał mojej pomocy, to nie. Nie będę się przecież narzucał. To jego życie. Szatyn nawet na mnie nie patrzył. Swój wzrok skierował na ścieżkę, którędy tu przyszedłem. Schowałem dłonie w kieszeń i ruszyłem z powrotem. Jednak Tomlinson nie był wart mojej uwagi, zainteresowania. Dla mnie może zgnić na tej ławce. Naprawdę chciałem mu pomóc.
Po drodze minąłem kolejną tego wieczora dwójkę mężczyzn. Jeden trącił mnie ramieniem. Spojrzałem na niego rozeźlony, ale nic się nie odezwałem. Ich było dwóch, a ja jeden. Nie chciałem oberwać w twarz. Jeszcze Evelyn zacznie pytać się skąd mam siniaka. Nie mogła dowiedzieć się, że chodziłem w nocy po parku. Może już zapomniała o szatynie? Tak by było najlepiej. Nie warto zawracać sobie głowy takim... człowiekiem.
- Wstawaj, dziwko! - usłyszałem za sobą.
Spojrzałem w kierunku Louisa. To obok niego zatrzymali się mężczyźni. Jeden z nich szarpał go za bluzkę, nakazując mu, aby wstał. Niebieskooki wcale nie protestował. Pomimo tego oberwał w brzuch. Widziałem, jak ugiął się, rękami chroniąc brzuch przed następnym ciosem.
- Hej! - zawołałem głośno, zaczynając biec w ich stronę. - Zostawcie go!
Już dawno powinienem obronić szatyn. Szkoda, że o te kilkanaście lat za późno. Nie obroniłem go przed koszykarzami, przed osobami ze szkoły, które się nad nim znęcali. Ale wtedy były to raczej szczeniackie przepychanki. To, że chłopaki często się biją, było normą. Nic mu się nie stało poważnego. A może jednak żyłem w kłamstwie? Niall twierdzi, że ktoś go zgwałcił. Ale kto mógł zrobić coś takiego? Nie chciało mi się wierzyć. To tylko domysły.
Teraz było co innego, ci faceci wyglądali na bandziorów. Bałem się jak cholera, ale nie mogłem po prostu odwrócić się plecami i spokojnie odejść. Jeszcze bardziej bym żałował.
- Nie wtrącaj się, koleś! - mruknął jeden z mężczyzn.
- Powiedziałem, abyście go zostawili!
- Odczep się, człowieku! - odezwał się teraz Louis. - To nie twoja sprawa.
- Słyszałeś? - zaśmiał się mężczyzna. - Nie wtrącaj się i stąd zjeżdżaj.
- Ale...
- Odejdź - powtórzył stanowczo Tomlinson, patrząc na mnie błagalnie.
Ruszył z mężczyznami w stronę wyjścia z parku. Szedł powoli, zupełnie ignorując fakt, że jeden z mężczyzn trzymał rękę na jego pośladku. Dla mnie to było niepojęte. Jak mógł tak po prostu pójść z tymi facetami? Jak mógł pozwolić im się wykorzystać? Nie oszukujmy się... na herbatkę go nie zabierali. Czyżby Louis tak zarabiał? Pozwalał się pieprzyć obcym facetom?
Ponownie poczułem niesmak do jego osoby. Ja naprawdę chciałem mu dziś pomóc. Widocznie niepotrzebnie się starałem. Powinniśmy trzymać się od siebie z dala. Każdy ma swoje życie. Tak jest najlepiej dla nas obu.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Co u was słychać? ^.^
Zapraszam na dodatek do ,,Hell or Heaven" - THEVIN. Jest on o synu Larry'ego, można się nieco pośmiać :D
Dziękuję za gwizdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
ФанфикPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...