Max zamieszkał z Niallem. Od zawsze marzył o zostaniu kucharzem w restauracji, więc teraz miał szansę. Louis był smutny przez kilka dni, przeżywał to gorzej niż Evelyn. Bardzo zżył się z tym chłopakiem. Dzwoniliśmy codziennie z zapytaniem, co tam u niego słychać i żartowaliśmy czy Niall jeszcze go nie zjadł.
Teraz szatyn wraz z naszą córką był na treningu. Niedługo miał odbyć się mecz, więc intensywnie ćwiczyli. Ja zdążyłem wrócić wcześnie do domu i teraz zajmowałem się gotowaniem obiadu. Miałem nadzieję, że nie zwęgli się jak frytki, które kiedyś smażyłem. Swój garnitur porzuciłem na rzecz uroczego różowego fartuszka, który kupił mi kiedyś Loueh. Zwykle śmiał się z mojego wyglądu w nim. Ja nie pozostałem mu dłużny, więc zakupiłem mu podobny.
Jeszcze raz na wszelki wypadek zamieszałem kluski w gotującej się wodzie, po czym spojrzałem na Pchełkę. Leżał on na podłodze pod stołem, żując gumową zabawkę. W kącie kuchni stały dla niego dwie miski, jedna z suchą karmą, a druga z wodą. Ten zwierzak miał z nami bardzo dobrze. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś mógł go porzucić w worku na pewną śmierć. To nieludzkie. Zrobił to ktoś bez serca, gardziłem takimi ludźmi.
Gdy makaron był gotowy, a sos gorący, usłyszałem otwierane drzwi. Pchełka zerwał się z miejsca i ruszył w tamto miejsce, cały czas szczekając. Staraliśmy się go oduczyć takiego zachowania, ale nigdy nie przestał hałasować. Może to i dobrze? Dzięki temu żaden złodziej tu nie wejdzie niepostrzeżenie.
- Hazz? - usłyszałem głos swojego męża, na co się uśmiechnąłem.
- W kuchni! - krzyknąłem, nakładając na talerze posiłek.
- Strzeliłam dwa gole! - zawołała zadowolona Evelyn, wbiegając do kuchni.
- To wspaniale, kochanie! - uśmiechnąłem się i przytuliłem ją mocno, całując w czoło. - Mówiłem, że będziesz znakomitą piłkarką! A teraz leć umyć rączki, bo obiad czeka już na stole.
Ruszyła pośpiesznie do łazienki, nucąc jakąś piosenkę pod nosem. Odprowadzałem ją wzrokiem do czasu, aż nie zniknęła za ścianą. Teraz spojrzałem na niebieskookiego.
- A mnie nie pocałujesz? - zrobił smutną minkę. - Ja strzeliłem trzy bramki.
- Och Loueh - przewróciłem oczami i zaśmiałem się.
Złapałem go za sznureczek gwizdka, który miał założony na szyi, i przyciągnąłem szatyna do siebie, wpijając w usta. Zamruczał zadowolony i pogłębił pocałunek. Wplątał dłonie w moje kręcące się włosy.
- Mój kochany, wspaniały mąż - wysapałem.
- Tylko twój - potwierdził.
Odsunęliśmy się od siebie po chwili. Louis spojrzał na stół, gdzie leżały talerze z jedzeniem. Widziałem jak na jego twarz wkrada się mały uśmieszek. Uwielbiał spaghetti. Zawsze je dla niego robiłem.
- Jesteś kochany - powiedział, zasiadając do stołu.
Podszedłem do niego i odsunąłem mu talerz, zabierając również widelec z jego dłoni, który zdąży pochwycić. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Rączki, Louis - przypomniałem mu. - Najpierw umyjesz łapki, potem dostaniesz jedzonko.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, skarbie - uśmiechnąłem się i zmierzwiłem jego grzywkę. - Radziłbym ci się pośpieszyć, gdyż Eve zje i twoją porcję.
Westchnął głośno i podniósł się z krzesła. Powolnym krokiem skierował się do łazienki. W tym samym czasie w kuchni pojawiła się Eve. Pomogłem jej podwinąć rękawy, po czym życzyłem smacznego. Lou dołączył do nas po chwili. Zanim jeszcze skończył jeść, już pytał o dokładkę. Zrobił się z niego okropny głodomór. Gdyby nie chodził rano pobiegać, zapewne już by się toczył. Kochałem rozpieszczać swojego męża. Max też nie żałował mu jedzenia i uczynił Louisa jego testerem najnowszych przepisów, gdy do nas przyjeżdżał. Niebieskooki nie narzekał.
- Po obiedzie Eve pójdziemy na spacer, gdyż trzeba wyprowadzić Pchełkę - przypomniałem jej.
- Dobrze, tatusiu - skinęła głową. - A tata Lou też z nami pójdzie?
- Oczywiście, kochanie - zapewnił ją.
Gdy wszyscy skończyli jeść i pozmywałem po obiedzie, zaczęliśmy się ubierać. Założyłem swoje ulubione botki, które musiałem chować do szafki, aby nie skończyły w paszczy małego potworka, zwanego psem. Zamknąłem dom, gdy wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę parku.
Szatynka szła przodem. Trzymała czerwoną smycz, na której prowadziła psa. W sumie raczej można by było powiedzieć, że odwrotnie, gdyż Pchełka wolał raczej szybsze tempo, niż powolny spacerek. Ja z Lou byliśmy zaraz za nimi. Niebieskooki złapał mnie pod rękę i powoli zmierzaliśmy chodnikiem. Mijali nas różni ludzie, niektórzy rzucali nam pogardliwe spojrzenia pełne obrzydzenia, a niektórzy uśmiechali się. Nie przejmowaliśmy się krytyką. Wiedziałem, że dopóki miałem Lou, a on mnie, nic nie mogło zniszczyć naszej miłości.
Gdy dotarliśmy do parku, usiedliśmy na ławeczce, aby mała Eve mogła pobawić się z Pchełką. Rzucała mu piłeczki, które on przynosił. Uśmiechałem się, byłem dumny z naszej rodziny. Czułem się szczęśliwy i po tylu latach wciąż zakochany w Louisie. Moja miłość do niego ani na chwilę nie osłabła, razem budowaliśmy nasz związek.
- On wciąż się na nas dziwnie patrzy - westchnął szatyn.
Podążyłem za jego spojrzeniem i zauważyłem, że niebieskooki miał rację. Sprzedawca hot-dogów mierzył nas nienawistnym spojrzeniem. Tym jednak się nie przejmowaliśmy. Przynajmniej Evelyn ograniczyła fast foody, gdyż ten facet po prostu nie chciał nam ich sprzedawać. Może to i dobrze?
- Nie przejmuj się, Loueh - szepnąłem. - Powinniśmy mu współczuć, gdyż jego całe życie jest zgorzkniałe. To naprawdę biedny facet.
- W sumie masz rację - uśmiechnął się. - Dziękuję, że ciągle przy mnie jesteś. Kocham cię.
- To ja dziękuję, Lou - przyciągnąłem go za bluzę do siebie i pocałowałem. - I kocham cię bardziej, panie Styles.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Jutro już dodaję epilog! ^.^
Dacie radę pozostawić po sobie chociaż po kilka komentarzy na zakończenie? O.O
To by bardzo ucieszyło porucznika :D
Miłej nocy/dnia ♥♥♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanficPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...