- Co to jest?! - zawołałem, patrząc na ruszające się ,,coś''.
- To pies, Harold - powiedział spokojnie Max. - A tak właściwie szczeniak. Uroczy prawda?
- Pchełka - uśmiechnęła się Evelyn, podskakując w miejscu. - Nowy członek rodziny!
- Jaka pchła? Jaki pies?
- Pchełka - powtórzył czarnowłosy. - To imię tego słodziaka.
Wpatrywałem się w szczeniaka, który gryzł jeden z moich botków. Naprawdę nikt nie widzi w tym nic złego? Dlaczego akurat moje botki, a nie adidasy Louisa czy trampki Maxa? Dlaczego w ogóle buty muszą być zjadane?
- Wytłumaczycie mi to jakoś? - popatrzyłem uważnie na dzieciaki.
Eve nie planowała się tłumaczyć. Cały czas paplała o tym, jak będzie kąpać Pchełkę i czesać jego sierść. Od dawna marzyła o zwierzątku. Nie miało to dla niej znaczenia, czy będzie to pies, kot czy nawet rybka. Sam myślałem już o tym, by w końcu spełnić jej marzenie.
- Byliśmy rano w parku, ponieważ poszedłem do piekarni po pieczywo i potem zdecydowaliśmy się na spacer. Psa spotkaliśmy zupełnie przypadkowo. Ktoś wyrzucił go w zawiązanym worku.
- Umarłby, tatusiu! - dołączyła do rozmowy Eve. - Uratowaliśmy go!
- Dokładnie - poparł ją Max. - Dlatego teraz musimy go zatrzymać.
- Cóż... to nie jest taka prosta sprawa... Musicie przekonać jeszcze Louisa.
Usłyszałem otwierane drzwi. Po chwili pojawił się w nich szatyn. Uśmiechał się szeroko, a w jego rekach znajdowała się duża torba.... karmy dla psów? Naprawdę?
- Jestem! O, już wstałeś Hazz - zauważył. - To dobrze, napełnisz miskę Pchełce.
- Myślałem, że wciąż śpisz - zdziwiłem się. - Gdy szedłem pod prysznic, smacznie sobie spałeś.
- Obudził mnie szczeniak i dwójka dzieciaków, które nie starały się być cicho - westchnął. - Skoro wstałem, wysłali mnie po karmę dla psiaka. To nie tak, że w ogóle zapytali, czy go zatrzymamy. Postawili mnie przed faktem dokonanym.
- I tak byś się zgodził - zauważył Max. - Przecież nie odmówiłbyś Eve, prawda?
- Nawet nie próbuj! - mruknął. - Zawsze bierzecie mnie na litość. Gdzie moje śniadanie, Max? Chyba należy mi się za to, że wstałem z łóżka przed ósmą.
- Zaraz kanapki będą gotowe - powiedział. - Oczywiście pod warunkiem, jeśli mi pomożecie.
- Ale nie zapominajcie o psie - zauważyłem. - To nie zabawka i trzeba o niego dbać.
- Miałeś przecież go nakarmić, Harold - odezwał się Louis. - A potem możesz go wyprowadzić na spacer.
- Dlaczego ja? - zmarszczyłem brwi. - A tak poza tym nie mamy smyczy...
- Zrób ją ze swoich kolorowych krawatów, Hazz - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne, Loueh - mruknąłem, przygarniając go ramieniem do uścisku.
Max z Evelyn skierowali się do kuchni. Za nimi podreptał szczeniak. Nie wiem, czy podołamy opiece nad zwierzakiem. Trzeba pamiętać o regularnych porach karmienia, a co najgorsza - spacery! Przecież ja pracuję i nie mogę brać sobie przerwy na wyprowadzenie pieska. Nie uśmiecha mi się również późniejsze sprzątanie psich kup. Skoro dzieciaki chcą mieć pupila, muszą podzielić się obowiązkami co do niego. Zapamiętałem, aby zrobić tygodniowy grafik. Pies to ogromna odpowiedzialność!
- Liczyłem, że gdy wyjdę spod prysznica, uda mi się jeszcze się do ciebie poprzytulać na łóżku, Lou - szepnąłem, całując go po szyi, docierając w to jego wyjątkowe, wrażliwe miejsce za uchem.
- Możemy to w każdej chwili nadrobić - uśmiechnął się. - Ale nie teraz. Teraz mój kochany mężu, musisz powycierać siuśki Pchełki - szepnął. - Mopa znajdziesz tam gdzie zawsze.
Poklepał mnie po ramieniu i szybko skradł buziaka. Zanim zdążyłem zorientować się co do mnie powiedział, ten już był w kuchni. I znowu to ja zostałem sam z obowiązkami. Jak zawsze!
- Louis! - krzyknąłem, lecz w odpowiedzi usłyszałem tylko jego śmiech.
A nie zjesz tylko warzyw z obiadu, to inaczej porozmawiamy, Lewis - pomyślałem z uśmieszkiem na twarzy. Teraz nie chciałem go nadwyrężać, gdyż jutro jego drużyna miała odbyć mecz, więc byłoby dziwnie, gdyby chodził jak kaczka. Dopiero by patrzyli na niego dziwnie.
Po posprzątaniu korytarza i pochowaniu moich zniszczonych botków do szafki, ruszyłem do kuchni. Louis siedział przy stole, trzymając Evelyn na kolanach. Max kończył układać kanapki na talerzu, cicho przy tym nucąc.
- Dzwonił Niall - powiadomił na wstępie szatyn. - Był u chłopaków i teraz chce złożyć nam wizytę. Czy to będzie w porządku?
-Jasne, że tak - uśmiechnąłem się. - Dawno go nie było.
- Nie ma czasu przez swoją restaurację - zaśmiał się. - Ciągle się dziwię, że ma klientów. Na początku zakładałem, że on zje wszystko, zanim zamówienie wyląduje na stole. Okropny z niego był żarłok i chyba to się nie zmieniło.
- Niall to Niall, chyba nigdy się nie zmieni - podsumowałem.
- Ma restaurację? - zapytał Max z uśmiechem.
- Tak, całkiem dobrze ją prowadzi - odparłem z uśmiechem.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Niedobre robaczki! Podejrzewaliście biednego Maxia, że coś zrobił Eve, a przecież dobry z niego dzieciak xD
Nareszcie piąteczek! Zaraz pójdę odespać cały tydzień wstawania o 5 ^.^
Miłego dnia/nocy ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanficPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...