- Louis, co się stało tam w kuchni? - zapytałem, wchodząc do łazienki.
Chłopak w dalszym ciągu nic nie powiedział. Stał przy umywalce i przemywał ranę wodą. Ostrożnie wytarł papierem, co nie było zbyt mądre, gdyż kawałki papieru mogły zanieczyścić ranę. Na koniec nakleił sobie plaster. Dopiero teraz spojrzał na mnie.
- Skaleczyłem się - odparł tylko.
- Wiem, ale to zachowanie było... dziwne.
- Ja... powinienem sobie stąd pójść - powiedział. - Nie mogę z wami zostać.
- Możesz - uparłem się. - Tylko powiedz mi wszystko, co powinienem wiedzieć.
- Przepraszam - szepnął cicho, przechodząc obok mnie.
- Co się dzieje, Lou? - złapałem go za rękę, zatrzymując w miejscu.
Nie mógł teraz uciec. Powinniśmy poważnie porozmawiać. Martwił mnie. Nie chciałem, aby coś mu się stało. Nie teraz, gdy wszystko powoli powracało do normy. Nie teraz, gdy się odnaleźliśmy.
- Harry... - westchnął, patrząc na mnie błagalnym spojrzeniem.
- Chcę ci tylko pomóc - zapewniłem. - O co chodziło z tym nożem?
- Ja... - zawahał się na chwilę. - Jestem chory.
- Wiem, jutro zabieram cię do lekarza, bez gadania - patrzyłem uważnie w jego oczy.
- Tej choroby nie da się wyleczyć - westchnął. - Podejrzewam, że dla mnie już za późno.
- C-co? - tylko na tyle mnie było stać by powiedzieć.
- Myślę, że niewiele mi zostało - odparł spokojnie, jakby już się z tym pogodził.
- Nie rozumiem... - zmarszczyłem brwi.
- Sam wiesz, jak wyglądało moje życie przez te kilkanaście lat - dodał. - Nie muszę ci chyba tego tłumaczyć...
- To... nie jest nic pewnego - zapewniłem. - Badałeś się?
Potrząsnął głową. Wzrok wbił w swoje bose stopy. Wciąż nie wypuściłem jego ręki. Nie chciałem, aby teraz uciekł. To naprawdę poważna sprawa. Nie należało z tym zwlekać. Dlaczego nie powiedział mi wcześniej o swoich przypuszczeniach?
- Pojedziemy jutro - zdecydowałem. - Jeszcze nie może być za późno. Ludzie z tą chorobą żyją kilkanaście lat, nawet dłużej... Wyleczą cię i będzie dobrze - próbowałem nas pocieszać.
- Przepraszam, muszę się położyć - powiedział, w końcu wyszarpując swoją rękę z mojego uścisku.
Pozwoliłem mu odejść. Obserwowałem go dotąd, aż nie zniknął z mojego pola widzenia. Westchnąłem ciężko i wyszedłem z łazienki. Wróciłem do kuchni. Dokładnie umyłem przedmioty znajdujące się w zlewie. Uważałem, aby nie zaciąć się nożem.
Zajrzałem cicho do pokoju szatyna. Leżał na łóżku, plecami do mnie. Chyb spał, więc nie chciałem mu przeszkadzać. Gdy miałem wyjść, poruszył się, przekręcając na plecy.
- Jadę po Evelyn - powiedziałem. - Za chwilkę będziemy z powrotem.
- Ja się prześpię - odparł cicho.
- Potrzebujesz czegoś?
- Nie - pokręcił głową. - Dziękuję, Harry.
- Postaram się szybko wrócić.
Wyszedłem z jego pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Założyłem buty i płaszcz, po czym opuściłem dom. Wsiadłem do samochodu i pojechałem po Evelyn. Po kilku minutach byłem na miejscu.
- Cześć tato - przywitała się dziewczynka, zajmując miejsce z tyłu.
- Cześć kochanie - uśmiechnąłem się. - Wraz z Louisem przygotowaliśmy pizzę, mam nadzieję, że jesteś głodna.
- Tak! - krzyknęła zadowolona. - Kocham pizzę!
Ruszyłem z miejsca i skierowaliśmy się do domu. Dotarliśmy tam po kilku minutach. Evelyn jako pierwsza weszła do domu, rozrzucając swoje buty. Szybko pozbyła się swojej kurtki i pobiegła na piętro, gdyż teraz Lou miał tam swój pokój. Westchnąłem tylko i pokręciłem głową. Poprawiłem jej obuwie i sam pozbyłem się wierzchniego okrycia.
- Gdzie Lou? - zapytała Evelyn, schodząc powoli po schodach. - Poszedł do sklepu?
- Nie ma go w pokoju? - zapytałem zdziwiony. - Mówił, że jest zmęczony.
- Sprawdziłam nawet w twojej sypialni i mojej też - zasmuciła się.
- Nie wiem kochanie, ja... może chciał się przejść do parku - wymyśliłem na poczekaniu. - Pchełka jest?
Szatynka zajrzała do kuchni, skąd przyniosła białego szczeniaka. Piesek merdał ogonkiem i próbował polizać ją po twarzy.
- Jest - powiedziała.
- To pewnie poszedł na spacer - zapewniłem. - Zajmiesz się teraz lekcjami? Ja poszukam Louisa, robi się ciemno.
- Dobrze - zgodziła się. - Tylko go znajdź, nie chcę, aby znów się zgubił.
Ja też tego nie chcę - pomyślałem. Powinienem zamknąć dom, wtedy by nie uciekł. Z drugiej strony nie chciałem go więzić. Najlepiej by było, gdybym zabrał go ze sobą po Eve, ale przecież był zmęczony. Nie było mnie tylko kilka minut...
- Zamknij dom, dobrze? I nikomu obcemu nie otwieraj - zastrzegłem. - Niedługo wrócę.
Pokiwała głową i ruszyła za mną w stronę drzwi. Zaczekałem aż zamknie drzwi i ruszyłem do samochodu.
W parku go nie było. Przeszukałem nawet miejsce przy moście oraz na dworcu, nigdzie nie było śladu Louisa. Zacząłem się martwić. Na zewnątrz nie było zbyt ciepło, a na jutro zapowiadali już opady śniegu. Szatyn był chory i koniecznie trzeba było mu pomóc.
Nie powinienem pozwolić, aby odszedł. Już raz przecież tak zrobił, tylko wtedy go znalazłem, a teraz... Zapewne odszedł specjalnie, nie chciał zostać znaleziony.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Przepraszam za brak rozdziałów, ale ostatnio jestem ciągle zajęta, a wieczorami padam na twarz ze zmęczenia i nawet nie mam siły na sprawdzanie czy pisanie rozdziałów :c
Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni ^.^
Teraz znów wybywam z domu i może po 22 chociaż kawałeczek napiszę następnego rozdziału na JOS.
Chcecie, abym zrobiła pytania do bohaterów? Kiedyś ktoś o to zapytał czy bym zrobiła, ale to od was zależy :D
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanfictionPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...