Szukałem go kilka dni, tak jak kiedyś robił to Niall. Louis Tomlinson po raz kolejny zniknął. Odszedł bez słowa, a ja ciągle się zadręczałem. To była wszystko moja wina, ale naprawdę chciałem pomóc.
Evelyn chodziła smutna. Ledwo co poznała szatyna, a już za nim tęskniła. Płakała nawet przez pierwszą noc. Często słyszałem, jak sama pocieszała szczeniaka, że jego pan wróci. Ale wiedziałem, że nie nastąpi to szybko. Obdzwoniłem nawet szpitale, lecz nigdzie nie pojawił się niebieskooki. W pracy byłem rozkojarzony i dopiero nagana od szefa przywróciła mnie na ziemię. Znów zająłem się wszelkimi sprawami i rodziną. Louisa szukałem już tylko w weekendy.
Tak minęło kilka tygodni. W Londynie spadło sporo śniegu, co było niezwykłe. Powoli zbliżały się święta, a w związku z tym - urodziny Louisa. Myślałem, że wtedy będziemy razem przeżywać te wydarzenia, ale oczekiwałem zbyt dużo.
Dziś ubraliśmy choinkę, ale Evelyn aż tak bardzo z tego się nie cieszyła. W ciszy zawieszała bombki i różne ozdoby. Jedynie Pchełka był podekscytowany i łapał zębami za gałązki drzewka, przez co potłukł dwie czerwone bombki.
- Co chciałabyś na święta, kochanie? - zapytałem, podając jej gorącą czekoladę w jej ulubionym kubeczku w renifery.
Mieliśmy taki zwyczaj, że wieczorami leżeliśmy na kanapie pod kocem i po prostu spędzaliśmy razem czas z kubkami kakao lub gorącej czekolady w dłoni. Kochałem takie chwile. W tym codziennym pośpiechu takie chwile były magiczne.
- Chciałabym, abyś był szczęśliwy, tatusiu - powiedziała. - Oraz aby Louis się znalazł, na pewno boi się być sam późno w nocy.
- Jesteś wspaniała, Eve - uśmiechnąłem się czule i pocałowałem ją w czubek głowy. - Możemy po raz kolejny jutro sprawdzić park, może Lou wrócił.
Próbowałem zgłosić sprawę zaginięcia Louisa na policję, ale zignorowali to. W końcu Tomlinson był dorosłym mężczyzną, w dodatku bez rodziny. To było dla nich za mało, aby podjąć się trudu znalezienia go. Stwierdzili, że ma prawo swobodnie się przemieszczać i nie mogą nic z tym zrobić. A ja się tylko po prostu martwiłem.
- A ty tatusiu? - zapytała. - Co chciałbyś dostać?
- Chciałbym mieć wszystkie ukochane osoby przy sobie, chciałbym cofnąć czas by nie skrzywdzić nikogo, cofnąć czas...
Przybliżyła się do mnie i mocno objęła małymi rączkami, uważając na swój kubek. Uśmiechnąłem się lekko. To dziecko było najlepszym co mi się w życiu trafiło.
Tak spędziliśmy resztę wieczoru. Usnęliśmy razem na kanapie, nawet nie zdając sobie sprawy, co przyniesie nam jutro.
Z samego rana dostałem telefon z jednego ze szpitali. Wcześniej kazałem się informować, gdyby kiedykolwiek pojawił się ktoś z nazwiskiem Tomlinson i imieniem Louis. Evelyn wciąż spała, więc wyplątałem się z koca i przeszedłem do sypialni na piętrze, aby w spokoju porozmawiać. Kobieta, która do mnie zadzwoniła poinformowała mnie w którym szpitalu znajduje się szatyn. Od razu planowałem się tam udać. Nie chciałem zabierać córki, gdyż szpital to nie miejsce dla dzieci, pełno jest osób chorych.
Zostawiłem ją u koleżanki z sąsiedztwa. Akurat z mamą miała piec pierniki, więc Eve była zachwycona. Musiałem kłamać, że mam pilną sprawę firmową. Uwierzyła i nawet nie marudziła. Sam wsiadłem do samochodu i pojechałem pod szpital. W recepcji pokierowali mnie do odpowiedniej sali. Na korytarzu spotkałem lekarza, ale nie chciał mi nic powiedzieć, gdyż nie byłem nikim z rodziny. Tu po raz kolejny skłamałem, mówiąc, wręcz upierając się, że jest moim bliskim. Kazał pokazać dowód, ale nasze nazwiska się różniły, więc później poprawiłem się i powiedziałem, że Louis jest moim mężem, lecz pozostał przy swoim nazwisku. Dopiero wtedy mężczyzna skrzywił się nieznacznie i niechętnie udzielił mi kilku informacji oraz pozwolił wejść do sali.
- Witaj - powiedziałem na wstępnie. - Dlaczego zniknąłeś?
- Harry... co ty tu robisz? - zdziwił się moją obecnością.
- Uciekłeś, szukałem cię - dodałem. - Eve tęskni, odszedłeś bez słowa.
- Nie chcę być dla was ciężarem - westchnął. - Potwierdzili moje przypuszczeni, jestem chory, nie powinienem zostawać u was nawet na jedną noc. Co by się stało, gdybym zaraził twoją córkę, Harry? Albo ciebie...
- Wiem to Louis - mruknąłem zdenerwowany. - Lekarz mi wszystko powiedział, zaraziłeś się Hiv, teraz jesteś w końcowej fazie. Dlaczego nie poszedłeś zbadać się wcześniej? Z tym się normalnie żyje, a teraz...
- Może to i lepiej - wzruszył ramionami. - Myślałem, że tak po prostu zasnę w uliczce i nigdy się nie obudzę, ale ktoś wezwał pomoc, a wiesz co jest najśmieszniejsze? Że zrobił to tylko dlatego, że miałem na sobie twoją elegancką, zapewne cholernie drogą kurtkę. Wcześniej mijali mnie zupełnie ignorując. Nieraz spałem w uliczce na kawałku kartonu, który udało mi się zdobyć. Wtedy mógłbym zamarznąć i nikomu nie zrobiłoby to różnicy.
- Lou...
- Zapomnij o tym Hazz. Zapomnij, że kiedykolwiek mnie spotkałeś. Zajmij się córką i bądźcie szczęśliwi - powiedział.
- To jeszcze nie koniec, Loueh. Lekarze cię wyleczą, dasz radę, ty zawsze byłeś silny.
- Mam zapalenie płuc, mój organizm nie potrafi sam się bronić przed wirusami i infekcjami. To są już tylko dni, Harry - spuścił swój wzrok na rękę, gdzie miał wbity wenflon z kroplówką. - Nie chciałem być znaleziony, powinienem zostać po raz kolejny zapomniany.
- Nie mów tak...
- Nigdy.
- Co ,,nigdy''? - zdziwiłem się.
- Nigdy nie przestałem cię kochać - wyznał. - Nauczyłem się za to, że miłość jest bolesna i jest czymś, na co widocznie nie zasługiwałem.
- Louis, ja...
- Daj mi skończyć - przerwał mi. - Nie chcę twojego smutku i zadręczania się, poczucia żalu. Nic już nie zmienisz, powinieneś żyć dalej. Mnie niedługo nie będzie, wiem to i nawet nie mogę się doczekać, wiesz?
- Louis, proszę...
- Powiedz Evelyn, że wróciłem do rodziny, do swojego rodzinnego miasteczka - kontynuował, zupełnie mnie ignorując. - Powiedz, że jestem szczęśliwy, że mam wspaniały dom z ogródkiem, gdzie biega mój pies i, że może zatrzymać Pchełkę, jest cały jej. Zapewnij ją, że jest ze mną dobrze, że nie chodzę głodny i aby się nie martwiła. Zawsze będę o was pamiętać, dziękuję za wszystko.
- Nie mów tak! - mruknąłem, zaciskając nerwowo swoje dłonie, aż pobielały mi kostki. - To brzmi jak cholerne pożegnanie, ale ja nie pozwolę ci po raz kolejny uciec, już nie.
- To nigdy nie zależało od ciebie, Harold - zaśmiał się, lecz szybko tego pożałował, gdyż zaczął przeraźliwie kaszleć. - Ucieknę gdzieś, gdzie mnie już nie znajdziesz.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Co u was słychać? ^.^
Podobają wam się ostatnie rozdziały?
Mam jeszcze jeden rozdział w zapasie :D
Dobranoc xx
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanficPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...