W poniedziałek odwiozłem Evelyn do szkoły i od razu pojechałem do firmy. Musiałem skupić się na pracy, ale ciężko mi to szło. Moją głowę zaprzątały myśli o Louisie. Dlaczego tak szybko wyszedł? Liczyłem, że porozmawiamy na spokojnie, kiedy Evelyn pójdzie spać. Widocznie nie chciał mojej pomocy.
W tamtej chwili, gdy znalazłem go w uliczce nie postrzegałem go jako jakiegoś bezdomnego, a starego przyjaciela, mojego Louisa. Nie patrzyłem na niego jak na śmiecia i siedlisko zarazków. Był po prostu zagubionym człowiekiem. Teraz gdy tak na to patrze, zachowałem się nieodpowiedzialnie. Zostawiłem go samego we własnym domu, gdy pojechałem po córkę. Zostawiłem nawet z nim Evelyn, mogło coś się jej stać, ale... nic się nie stało. Louis ani mnie nie okradł, ani nie skrzywdził szatynki.
- Idziesz na lunch? - zapytał Matt, zaglądając do mojego biura.
Spojrzałem na niego zamyślony. Zerknąłem na zegarek i stwierdziłem, że było po dwunastej. Nic sensownego nie zrobiłem przez te godziny. Zdążyłem tylko posegregować dokumenty do teczek i włączyć komputer.
- Tak - skinąłem głową.
- Z chłopakami idziemy do tej małej knajpki na rogu, idziesz z nami? - zapytał, patrząc na mnie wyczekująco.
- Przepraszam, ale gdzieś muszę pojechać - odparłem. - Może następnym razem.
- Jasne, Styles - zaśmiał się. - Chodzi o tę dziewczynę z kawiarni, do której ciągle zaglądasz?
- Nie dziś - uśmiechnąłem się.
Wstałem od biurka i pośpiesznie złapałem za swój płaszcz. Minąłem Matta na korytarzu i pośpieszyłem do windy. Musiałem się spieszyć, aby nie spóźnić się z przerwy. Zanim przebiję się przez miasto, zajmie to trochę czasu. Po drodze zajechałem pod piekarnię, gdzie kupiłem dwie drożdżówki.
W parku byłem po kilku minutach. Ucieszyłem się, gdy spotkałem na jednej z ławeczek Louisa. Siedział jak zwykle zgarbiony i patrzył w dal na bawiące się opadłymi liśćmi dzieci. Przysiadłem się do niego.
- Cześć - powiedziałem na przywitanie. - Czemu tak siedzisz?
- Jestem we własnym domu - odparł. - Teraz już tak.
- Chciałem wczoraj porozmawiać, ale uciekłeś... Mam teraz przerwę na lunch. Kupiłem dla nas drożdżówki, uwielbiam je.
Wręczyłem chłopakowi papierową torbę. Sam wgryzłem się w swoją bułkę. Szatyn przez chwilę się wahał, ale w końcu zaczął jeść swoją. Cicho też podziękował.
- Nie chcę być dla nikogo kłopotem - odparł po chwili. - Ty masz swoje życie, Harry. Masz dziecko, nie powinieneś przyprowadzać do domu obcą znajdę.
- Nie jesteś obcy - mruknąłem. - Ale to nie zmienia faktu, że uciekłeś bez słowa.
- Nie uciekłem - uparł się. - Powiedziałem małej, że muszę iść.
- Co jej takiego powiedziałeś, że nie zatrzymywała cię? - dopytałem. - Znając ją, uwiesiłaby ci się na szyi i nie puściła.
- Skłamałem, że muszę nakarmić psa w swoim domu - odparł cicho. - Mały szczeniaczek przecież nie dałby sobie sam rady. W sumie to półprawda.
Oderwał kawałek bułki i rzucił ją pod ławkę. Dopiero teraz zauważyłem, że rzeczywiście leży tam mały piesek. Może nawet szczeniak. Nigdy bym nie przypuścił, że Tomlinson ma psa.
- Ktoś porzucił go w worku przy rzece - odparł. - Szukałem jakichś puszek, dzięki którym zarobiłbym nieco pieniędzy - wzruszył ramionami. - Zaciekawił mnie piszczący i skamłający worek. Ludzie są okrutni.
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanfictionPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...