14. Obiecuję

2.8K 368 262
                                    


W poniedziałek odwiozłem Evelyn do szkoły i od razu pojechałem do firmy. Musiałem skupić się na pracy, ale ciężko mi  to szło. Moją głowę zaprzątały myśli o Louisie. Dlaczego tak szybko wyszedł? Liczyłem, że porozmawiamy na spokojnie, kiedy Evelyn pójdzie spać. Widocznie nie chciał mojej pomocy.

W tamtej chwili, gdy znalazłem go w uliczce nie postrzegałem go jako jakiegoś bezdomnego, a starego przyjaciela, mojego Louisa. Nie patrzyłem na niego jak na śmiecia i siedlisko zarazków. Był po prostu zagubionym człowiekiem. Teraz gdy tak na to patrze, zachowałem się nieodpowiedzialnie. Zostawiłem go samego we własnym domu, gdy pojechałem po córkę. Zostawiłem nawet z nim Evelyn, mogło coś się jej stać, ale... nic się nie stało. Louis ani mnie nie okradł, ani nie skrzywdził szatynki.

- Idziesz na lunch? - zapytał Matt, zaglądając do mojego biura.

Spojrzałem na niego zamyślony. Zerknąłem na zegarek i stwierdziłem, że było po dwunastej. Nic sensownego nie zrobiłem przez te godziny. Zdążyłem tylko posegregować dokumenty do teczek i włączyć komputer.

- Tak - skinąłem głową.

- Z chłopakami idziemy do tej małej knajpki na rogu, idziesz z nami? - zapytał, patrząc na mnie wyczekująco.

- Przepraszam, ale gdzieś muszę pojechać - odparłem. - Może następnym razem.

- Jasne, Styles - zaśmiał się. - Chodzi o tę dziewczynę z kawiarni, do której ciągle zaglądasz?

- Nie dziś - uśmiechnąłem się.

Wstałem od biurka i pośpiesznie złapałem za swój płaszcz. Minąłem Matta na korytarzu i pośpieszyłem do windy. Musiałem się spieszyć, aby nie spóźnić się z przerwy. Zanim przebiję się przez miasto, zajmie to trochę czasu.  Po drodze zajechałem pod piekarnię, gdzie kupiłem dwie drożdżówki.

W parku byłem po kilku minutach.  Ucieszyłem się, gdy spotkałem na jednej z ławeczek Louisa. Siedział jak zwykle zgarbiony i patrzył w dal na bawiące się opadłymi liśćmi  dzieci. Przysiadłem się do niego.

- Cześć - powiedziałem na przywitanie. - Czemu tak siedzisz?

- Jestem we własnym domu - odparł. - Teraz już tak.

- Chciałem wczoraj porozmawiać, ale uciekłeś... Mam teraz przerwę na lunch. Kupiłem dla nas drożdżówki, uwielbiam je.

Wręczyłem chłopakowi papierową torbę. Sam wgryzłem się w swoją bułkę. Szatyn przez chwilę się wahał, ale w końcu zaczął jeść swoją. Cicho też podziękował.

- Nie chcę być dla nikogo kłopotem - odparł po chwili. - Ty masz swoje życie, Harry. Masz dziecko, nie powinieneś przyprowadzać do domu obcą znajdę.

- Nie jesteś obcy - mruknąłem. - Ale to nie zmienia faktu, że uciekłeś bez słowa.

- Nie uciekłem - uparł się. - Powiedziałem małej, że muszę iść.

- Co jej takiego powiedziałeś, że nie zatrzymywała cię? - dopytałem. - Znając ją, uwiesiłaby ci się na szyi i nie puściła.

- Skłamałem, że muszę nakarmić psa w swoim domu - odparł cicho. - Mały szczeniaczek przecież nie dałby sobie sam rady. W sumie to półprawda.

Oderwał kawałek bułki i rzucił ją pod ławkę. Dopiero teraz zauważyłem, że rzeczywiście leży tam mały piesek. Może nawet szczeniak. Nigdy bym nie przypuścił, że Tomlinson ma psa.

- Ktoś porzucił go w worku przy rzece - odparł. - Szukałem jakichś puszek, dzięki którym zarobiłbym nieco pieniędzy - wzruszył ramionami.  - Zaciekawił mnie piszczący i skamłający worek.  Ludzie są okrutni.

House of Cards ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz