- Chcę do parku - powiedziała następnego dnia Evelyn, gdy odbierałem ją ze szkoły.
Wczoraj bardzo ciężko było mi rozmawiać z dziewczynką. Nieźle się natrudziłem z wyjaśnieniami. Pomimo iż była adoptowana, kochałem ją jak własną córkę i ona o tym wiedziała. Trochę żałowałem tych słów, które powiedziałem na temat tego bezdomnego.
- Zbiera się na deszcz, kochanie - westchnąłem. - I dzisiaj nie mam czasu.
- Chcę do parku! - powtórzyła.
Rzadko zdarzało się, aby była aż tak na coś uparta. Zwykle rozumiała to, że jestem zmęczony po pracy i chcę odpocząć. Tym razem wcale się tym chyba nie przejęła.
- Evelyn...
- Tato...
- Znów chcesz hot-doga? - zapytałem.
- Może... - odparła zdawkowo.
Po kilkunastu minutach stanęliśmy pod tą samą budką co wczoraj i przedwczoraj. Gdy odebrała swoją bułkę, od razu gdzieś poszła. Mi zostało jeszcze tylko zapłacić sprzedawcy.
- Niech pan lepiej uważa na swoją córkę - powiedział. - Ten facet może być niebezpieczny, często kręci się z podejrzanymi typkami.
Spojrzałem na Evelyn. Znów stała przed nieznanym mężczyzną. Po raz kolejny wepchnęła mu do ręki hot-doga i uśmiechnęła się szeroko. Poprosiłem o kolejną porcję. Po tym ruszyłem do swojej córki.
- Musimy już iść, Evelyn - powiedziałem, spoglądając na niebo.
Było zachmurzone i w każdej chwili możliwe było, że lunie deszcz. Nie chciałem zmoknąć. Szatynka tylko niepotrzebnie by się rozchorowała.
- Nie - odparła, wcale na mnie nie patrząc.
Zacząłem się już denerwować. Zwykle była posłuszna i nie buntowała się. Czemu nie może zostawić tego bezdomnego i zająć się sobą? Niech ktoś inny martwi się o takie osoby jak ten chłopak.
- Możemy zajechać, to kupię ci strój na zajęcia z piłki nożnej, co ty na to? - zaproponowałem. - Ale musimy się pośpieszyć...
- Jak masz na imię? - zapytała znów szatynka. - Dlaczego jesteś smutny?
Podszedłem bliżej i przyjrzałem się mężczyźnie. Ciągle wydawało mi się, że skądś go znam... Może mijałem go już na ulicy? Może znów spał w parku, gdy śpieszyłem się do pracy?
- L-lou... Louis, mam na imię Louis - powiedział cicho.
Poczułem, jak robi mi się gorąco. Podszedłem bliżej i spojrzałem na niego. Dopiero teraz zwrócił na mnie swoją uwagę. Niebieskie tęczówki uważnie skanowały moją twarz. Trwało to tylko przez chwilę, gdyż ponownie spuścił wzrok. To na pewno był Louis, ten Louis. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek go spotkam. Myślałem, że nie żyje. Nie dawał znaków życia, nawet z Niallem urwał kontakt. Jego własna rodzina nie wiedziała co się z nim dzieje. Nie wyglądał już jak nastolatek pełen życia. Zmienił się, na gorsze. Jego policzki były zapadnięte, wokół oczu widniały sińce ze zmęczenia. Nosił za duży sweter, który pewnie zdobył ze śmietnika. Włosy były o wiele dłuższe, niż je zapamiętałem. Z całą pewnością nie były miękkie w dotyku, a szorstkie i nieprzyjemne. Do tego spory zarost.
Po tylu latach zapomnienia Louis Tomlinson pojawił się w moim życiu. Kiedyś wmawiałem sobie, że poznał chłopaka i wyprowadził się do niego. Nigdy bym nie przypuszczał, że najlepszy uczeń, mój przyjaciel, w zasadzie już były przyjaciel, wyląduje na ulicy.
- Masz bardzo ładne imię - powiedziała dziewczynka. - Mój tata nazywa się Harry.
Szatyn nieznacznie skinął głową i nic nie powiedział. Zastanawiałem się, czy mnie pamięta. Kiedyś wyznał mi, że mnie kocha, czy potrafił o mnie zapomnieć? A może mnie nienawidzi? Minęło tyle lat, więc miał do tego prawo. Nie byłem dla niego miły przez ostatnie dni przed jego zniknięciem.
- Dziękuję - wyszeptał cicho, a po chwili z nieba lunął zimny deszcz.
Pomimo sprzeciwu córki, złapałem ją za rękę i zacząłem uciekać w stronę samochodu. Nie uśmiechało mi się potem chodzić z nią po lekarzach. Odwróciłem się na chwilę, by spojrzeć na Louisa. Wciąż tam siedział. Patrzył na ziemię, nie przejmując się nieprzyjemnymi kroplami deszczu. Ludzie zmierzali do wyjścia z parku, aby wrócić do swych domów, czy chociażby schować się przed ulewą. Ale dla ludzi takich jak Louis nie było miejsca. Nie mógł wejść do pobliskiej kawiarni, gdyż wyrzucono by go stamtąd, nie miał również domu, gdzie przez chwilę by się ogrzał. A może miał? W końcu nic o nim nie wiedziałem.
Gdy dotarliśmy do domu, kazałem Evelyn wziąć ciepły prysznic i przebrać się w suche ubrania. Teraz siedzieliśmy razem w salonie, a ja wycierałem jej włosy ręcznikiem. Była cicha, co było podejrzane. Zwykle to tryskający energią wulkan radości. Bałem się tego, o co spyta. Była mądrym dzieckiem i nieraz miałem trudności z odpowiedzeniem na jej pytania.
- Myślę, że Louis cię polubił - powiedziała, gdy sięgnąłem po szczotkę, by rozczesać jej włosy.
- Czemu tak sądzisz?
- Widziałam to w jego oczach, chyba nawet się uśmiechnął - odparła. - Zareagował inaczej niż na innych.
- Skąd ty bierzesz te swoje wszystkie założenia, Eve? - zapytałem. - Masz tylko siedem lat, a wydajesz się mądrzejsza niż niejeden dorosły. I co ty mogłaś widzieć w jego oczach? Jesteś jeszcze dzieckiem, skarbie.
- On się uśmiechnął do ciebie - powiedziała niewzruszona. - Myślisz, że mogłabym jutro znów z nim porozmawiać?
- Nie, Evelyn - odparłem. - Więcej już nie spotkasz się z tym człowiekiem. Od następnego tygodnia masz treningi w piłkę i powinnaś na tym się skupić.
- Ale...
- Żadnego ale, skarbie - powiedziałem szorstko. - Louisa Tomlinsona nie ma, nie było i nie będzie!
Zabrałem mokry ręcznik i wyszedłem z salonu. Nie chciałem, aby tak przebiegła nasza rozmowa. Naprawdę nie chciałem spotkać nigdy więcej tego pedała. Tomlinson powinien zniknąć z mojego życia raz na dobre. Nie pokazać się nigdy.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Mieliście udany weekend?
Ja spędziłam go w pracy z lamorożcami ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
Fiksi PenggemarPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...