Oczywiście nie dostaliśmy swojego zamówienie, gdyż sprzedawca stwierdził, że woli nie zarobić niż dokarmiać ,,przybłędy''. Naprawdę nie rozumiałem takich ludzi. Złapałem Eve za rękę i ruszyliśmy za Lou.
- Jak masz na imię? - usłyszałem, gdy byliśmy coraz bliżej.
- Max - powiedział po dłuższej chwili, upewniając się, że to pytanie skierowane do niego. - Już stąd idę.
- Nie, nie - pokręcił głową szatyn. - Nie chcę, abyś odszedł. Proszę. Musisz być głodny.
Podał mu kanapkę, którą przyjął z wahaniem. Zaczął powoli jeść, jakby bał się, że mu zabierzemy. To naprawdę było smutne.
- Gdzie mieszkałeś? - zapytałem, zajmując miejsce obok mojego męża. Eve wspięła się na kolana Louisa i objęła się jego rękami.
- Nieważne - opuścił swój wzrok.
Skończył jeść i bardzo podziękował za kanapkę. Spojrzałem na Louisa. Wyglądał na zamyślonego, a ja nie chciałem mu przeszkadzać.
- Ubrudziłeś się ketchupem! - zwołała rozbawiona Eve i zbliżyła się, ścierając ślad paluszkiem z policzka chłopaka. - Proszę!
Zanim czarnowłosy chłopak zdążył zrozumieć co przed chwilą miało miejsce, już miał kolejnego hot-doga w ręce.
- Nie mogę tego przyjąć, jest twój - powiedział nieśmiało.
- Tatuś powiedział, że powinnam jeść dużo warzyw, nie hot-dogów...
Nastolatek uśmiechnął się i pokiwał głową. Przez chwilę na jego twarzy zagościł uśmiech. Gdy chłopak się najadł, udało nam się z nim porozmawiać. Dowiedzieliśmy się, że ma już niedługo osiemnaste urodziny. Jego tata nie żyje i mieszkał z ojczymem wraz z matką. Ta natomiast nie interesowała się synem i niemo zgadzała się na to, aby codziennie był bity i poniżany. Przez to uciekł z domu, ale nawet tym nikt się nie przejął. Od roku jest bezdomnym. Na początku dorabiał jako roznosiciel gazet czy ulotek. Potem praca się skończyła, a nigdzie nie chcieli go zatrudnić na stałe. Próbował wielu rzeczy, ale koniec końców skończył na ulicy. To nie tak, że był leniwym i rozkapryszonym dzieciakiem. To naprawdę fajny chłopak i gdyby dać mu jeszcze jedną szansę, byłem pewien, że poradzi sobie w życiu.
- Chodź z nami - powiedział Louis. - Nie możesz mieszkać w parku, jesteś jeszcze dzieckiem.
- Prawie będę pełnoletni - odezwał się.
- Chcemy ci tylko pomóc - teraz to ja zabrałem głos. - Będziesz mógł się u nas zatrzymać na jakiś czas, jeśli tylko chcesz. Popytam się wśród znajomych, czy nie mieliby jakiegoś zajęcia dla ciebie.
- Nie znam was, a wy mnie- powiedział. - Nie boicie się przyjąć pod dach bezdomnego? A co, jeśli jestem złodziejem?
- Nie jesteś - odezwał się Louis. - Wydajesz się dobrym dzieciakiem, trochę zagubiony, ale to nic straconego. Jeśli nie przeszkadza ci zatrzymanie się domu z dwójką facetów i dzieckiem...
- Nie przeszkadza mi - odparł. - To, że jesteście razem - dodał po chwili, wyjaśniając. - Miałem kiedyś takiego kolegę i był całkiem spoko.
- Och, to w porządku - pokiwałem głową.
- To jest naprawdę zwariowane - westchnął. - Nie mam w sumie nic do stracenia. Obyście nie okazali się seryjnymi mordercami.
- Jeśli można nazwać tak Harry'ego, gdy gotuje - zaśmiał się szatyn.
- Bardzo śmieszne - przewróciłem oczami. - A kto ostatnio spalił ryż i chciał go podać do zjedzenia?
Gdy my się sprzeczaliśmy, Eve zeszła z kolan szatyna i złapała Maxa za rękę. Dopiero gdy nas zawołali, spojrzeliśmy w tamtą stronę. Podziwiałem dziewczynkę za jej ogromną odwagę. Przeważnie małe dzieci są nieśmiałe i raczej unikają kontaktu z nieznajomymi. Ona była szczególna i wyjątkowa.
- Tato! Jestem głodna! - zawołała zniecierpliwiona Eve.
- Tatuś Lou ci ugotuje - powiedziałem.
- Nie, bo tatuś Harry - uparł się szatyn. - Ja gotowałem wczoraj...
- W sumie, to mogę zrobić ja - powiedział nieśmiało Max. - Chodziłem do szkoły gastronomicznej i chyba całkiem dobrze mi szło - wzruszył ramionami.
- Mamy kucharza! - zawołał szczęśliwy Louis.
Po powrocie do domu, pokazaliśmy Maxowi wnętrze. Najbardziej zachwycał się kuchnią, z czego Lou się śmiał. Pozwoliliśmy mu wziąć prysznic i daliśmy czyste ubranie na przebranie. Oczywiście odzież należała do Louisa, gdyż była odpowiedniego rozmiaru.
Evelyn była podekscytowana. Zaczęła rozmyślać o tym, w co pobawi się z chłopakiem. Ja nieco się obawiałem. Nie znałem tego nastolatka i bałem się zostawiać go z naszą małą córeczką. Nie ufałem zbytnio nieznajomym. Louis za to się ode mnie różnił. Zapewnił, że wszystko będzie w porządku.
- Wystarczy tylko w niego uwierzyć - powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. - Czy gdybym to ja był na jego miejscu, to byś mnie zostawił w tym parku?
- Nigdy, Loueh - zapewniłem.
- Ale byś mnie nie znał - zaznaczył. - Byłby dla ciebie obcym człowiekiem.
- Ale... To... Znaczy ty... nie wyglądasz na złego człowieka, widać, że masz dobre serduszko i nikomu nie zrobiłbyś krzywdy. Wystarczy spojrzeć ci w oczy.
- Więc patrz tak na tego chłopca - dodał. - Zobacz w nim dobrego dzieciaka i daj mu szansę. Wierzę, że będzie za to wdzięczny i doceni to.
- Jesteś zawsze taki mądry, Lou - westchnąłem. - Dobrze, w porządku. Czy może zająć pokój gościnny? - zapytałem. - Dzięki temu twoja mamusia nie będzie mogła składać nam częstych i długich wizyt - mruknąłem.
- Coś mówiłeś? - spojrzał na mnie groźnie.
- Że cię kocham skarbie - uśmiechnąłem się niewinnie i pocałowałem, złączając nasze dłonie razem. - A teraz chodźmy zobaczyć gdzie zniknęła Eve. Pewnie stoi pod drzwiami łazienki i nie może doczekać się, aż wyjdzie z niej Max. Chyba go bardzo lubi, wiesz?
- Zawsze chciała mieć rodzeństwo - zaśmiał się szatyn. - Teraz można powiedzieć, że ma starszego braciszka.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Niedługo zbliżamy się do końca opowiadania.
Co tam u was słychać?
Jutro do pracy :c
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanfictionPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...