Louis pomimo swoich sprzeciwów zamieszkał z nami. Spał w pokoju gościnnym, ale lepsze to niż ławka w parku. Codziennie jadaliśmy wspólnie śniadania oraz późne obiady i kolacje. Evelyn za nim szalała, uwielbiała tego szatyna. Minęły dopiero trzy dni, ale cieszyłem się, że Louis był z nami, był bezpieczny. Pierwszej nocy nie spałem. Bałem się, że jak tylko zasnę, niebieskooki wymknie się z domu. Zaczynało mi na nim zależeć, chciałem znów zostać jego przyjacielem. Wiedziałem, że przed nami jeszcze długa droga.
Dziś miałem wolne. Zawiozłem tylko córkę do szkoły i wróciłem do domu. Louis siedział w kuchni i zmywał naczynia pomimo, iż prosiłem, aby tego nie robił. Chciał być pomocny i zwykle łapał się za tak drobną pomoc.
- Miałbyś ochotę wybrać się ze mną na zakupy? - zapytałem. - Obiecałem małej pizzę i myślę, że we dwóch byśmy sobie poradzili z przygotowaniem ciasta.
- Czemu nie - wzruszył ramionami, płucząc ostatni talerz. - Ale nie licz na to, że pomogę ci w kwestii kulinarnej, na tym się nie znam.
Odłożył go na suszarkę i wytarł dłonie w ściereczkę. Zaśmiałem się i zapewniłem, że sam też nie jestem najlepszym kucharzem. Kiedyś nawet przypaliłem jajecznicę. Pożyczyłem Louisowi jedną ze swoich najmniejszych kurtek. Na dworze było naprawdę zimno. Dodatkowo męczyła mnie sprawa ze zdrowiem Louisa. Miał okropny kaszel i skarżył się na bolące gardło. Nalegałem, abyśmy pojechali z tym do lekarza, ale był uparty i twierdził, że to nic takiego. Oczywiście kupiłem tabletki na gardło i syrop, ale nie pomagały. Bałem się, że jeśli będę za mocno naciskał, w końcu ode mnie odejdzie. Nie mogłem go przecież zmusić ani więzić.
- Masz na coś ochotę, Lou? - zapytałem, gdy pchałem przed sobą sklepowy wózek.
Tomlinson szedł obok, rozglądając się po półkach. Zastanawiałem się, kiedy ostatnio był w takim sklepie. Po moim pytaniu spuścił wzrok i zapewnił, że nic mu nie potrzeba. Wziąłem więc kilka swoich ulubionych przekąsek. Byłem pewien, że szatynowi któraś posmakuje.
- Masz może chusteczkę? - zapytał, gdy zmierzaliśmy do kas.
- Oczywiście - zacząłem szukać opakowania po kieszeniach, w końcu natrafiając na nie. - Proszę.
- Dziękuję - odparł i wydmuchał nos.
- Musimy naprawdę wybrać się do lekarza - powiedziałem pewnie. - Nie można tego lekceważyć, Lou.
- Samo przejdzie - zapewnił. - To tylko głupie przeziębienie. Powinienem was unikać, by nikogo nie zarazić. Najlepiej się wyprowadzić.
- Nie gadaj głupstw - dodałem.
- A co z Pchełką? - zapytał. - Ma tylko mnie, nie mogę go tak zostawić.
- Weźmiemy go, skoro będziesz w domu, przypilnujesz, aby nie zasikał całego dywanu - uśmiechnąłem się. - Evelyn zawsze chciała mieć psa.
Po zakupach rzeczywiście pojechaliśmy do parku. To był chyba łut szczęścia, że znaleźliśmy tego szczeniaka. Skoro często znikał, to naprawdę cud. Na widok Louisa zamerdał wesoło ogonkiem i przybiegł do niego. Szatyn równie mocno ucieszył się na jego widok. Wróciliśmy w trójkę do samochodu. Skoro mieliśmy zwierzaka, trzeba było kupić dla niego karmę oraz potrzebne akcesoria. Przede wszystkim szampon. Może w końcu poznam kolor sierści tego szczeniaka, kiedy zniknie z niego warstwa brudu.
Sprawy na mieście zajęły nam sporo czasu. Gdy wróciliśmy do domu, zajęliśmy się w pierwszej kolejności Pchełką. Nie przepadał za kąpielą, pominąłem nawet fakt, że od razu gdy tylko postawiłem go na dywanik, otrzepał się, jak to tylko psy potrafią. Woda była wszędzie. Czysty i szczęśliwy od razu otrzymał miskę z wodą oraz jedzeniem. Jadł łapczywie, ale wcale mu się nie dziwiłem. Jego posłanie zajęło miejsce na korytarzu.
- Teraz musisz pomóc mi z pizzą - zarządziłem.
- Nadal uważam, że to kiepski pomysł - bronił się. - Może po prostu usiądę z boku i nie będę ci przeszkadzał?
- Musisz mi pomóc. Sam nie dam rady - powiedziałem.
Gdy spód pizzy był gotowy, zajęliśmy się krojeniem dodatków. Obserwowałem szatyna, z jaką dokładnością kroił pieczarki. W pewnym momencie skaleczył się nożem. Przeklął cicho pod nosem i rozejrzał się za chusteczką.
- Daj, opatrzę to - powiedziałem rozbawiony tym, jaką miał minę.
Przecież rana nie była groźna. To tylko zwykłe rozcięcie, mała kreseczka. Bał się widoku krwi czy co?
- Nie! - zwołał, odchodząc ode mnie, odkręcając się plecami.
- Daj spokój - przewróciłem oczami. - To tylko mała ranka. Zaraz przyniosę plaster.
- Jest w łazience? - zapytał.
- Tak - odparłem. - Usiądź, ja ci go przyniosę.
- Poradzę sobie - mruknął.
Zanim jednak wyszedł, wyrzucił do kosza znajdującą się na desce pieczarkę, która była pokrojona tylko w połowie. Nóż i deskę włożył do zlewu.
- Lou? - zdziwiłem się na jego zachowanie.
- Nie ruszaj noża - powiedział.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Dziś znów dodaję rozdział tutaj, gdyż na JOS nie mam dalej ani jednego napisanego.
Jestem okropnie zmęczona, więc przepraszam za błędy.
Miało nie być rozdziału, ale postarałam się dla was go sprawdzić i dodać.
Dobranoc!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
House of Cards ~Larry ✔
FanficPrzechodziłem obok niego. Dzień w dzień. Ciągle tam przebywał. Przeważnie spał, a gdy tego nie robił, patrzył tępym spojrzeniem przed siebie. Inni też go mijali. Nikt nie zwracał na niego uwagi. To przypadkowe spotkanie zmieniło moje życie, jak kie...