9. Jeśli go spotkasz, przekażesz mu?

2.9K 340 396
                                    


- Był twoim przyjacielem? - zapytała Evelyn, wchodząc w nocy do mojej sypialni.

Leżałem już w łóżku i czytałem książkę. Myślałem, że dziewczynka  zasnęła.  Przez dwie godziny panował spokój, nawet nie świeciło się światło w jej pokoju. Teraz spojrzałem na nią i cicho westchnąłem. Odłożyłem książkę na szafeczkę tuż obok lampki i poklepałem wolne miejsce na łóżku.

- O co tym razem chodzi? - zapytałem, przykrywając ją kołdrą, gdy tylko zajęła drugą połowę materaca.

- Gdy wyszedłeś z salonu, powiedziałeś, że tamten mężczyzna nazywa się Louis Tomlinson. On mi nie podał swojego nazwiska - zauważyła.

- Czemu się nim tak interesujesz, co?

- Po prostu jestem ciekawa - wzruszyła ramionami.

- Możemy zaprosić go do naszego domu? - kontynuowała. - Na pewno by się ucieszył.

- Wykluczone, księżniczko - pokręciłem głową. - Na pewno ma swoją rodzinę  i pewnie jest zajęty. Nie będziemy zawracać mu głowy.

- Nie wyglądał na szczęśliwego...

- Nie znasz się, mała - powiedziałem i pocałowałem ją w głowę. - Kładź się spać, jutro piątek i będziemy mogli pojechać do dziadków, co ty na to?

- Brzmi świetnie! - zgodziła się.

Wstała z mojego łóżka i powoli udała się w stronę drzwi. Powiedziała ciche dobranoc, po czym usłyszałem już kroki na korytarzu. Sam zająłem się lekturą.

Następnego dnia, gdy Evelyn była w szkole, ja sam przeszedłem się do parku. Miałem nadzieję, że szatyn nie przesiaduje tu ciągle. Niestety się na niego natknąłem. Był w tym samym miejscu co wczoraj. Siedział zgarbiony, patrząc w swoje znoszone buty. Chciałem do niego podejść, ale ktoś mnie uprzedził. Było to dwóch mężczyzn. Tomlinson nie wyglądał na zadowolonego z takiego towarzystwa. Został szarpnięty w górę i po chwili oberwał w twarz. Znów wpakował się w kłopoty? Pewnie kogoś okradł lub zalega z oddaniem pieniędzy...

- Podać coś panu?  - zapytał sprzedawca hot-dogów. - Dziś pan nie z córką?

- Jest w szkole - odparłem wymijająco.

Przyglądałem się zdarzeniu rozgrywanemu przede mną. Wyglądało to jak napaść na szatyna, lecz nikt się tym nie zainteresował. Każdy przechodził i nie zaszczycał ich spojrzeniem. Widocznie to nie pierwsza taka sytuacja.

- Podejrzane typki -skwitował mężczyzna. - Przynajmniej zabiorą stąd tego obdartusa.

- Dlaczego? - zapytałem, zanim zdążyłem się przed tym powstrzymać.

- Nie chciałem mówić wczoraj przy dziewczynce, ale ten menel to dziwka - powiedział, rozglądając się na boki. - Sprzedaje się za trochę gotówki, którą zapewne wymienia za alkohol.

Skrzywiłem się na samą myśl. I pomyśleć, że moje dziecko dotykało kogoś takiego! Przecież mogła się zarazić. Nie wiadomo kto go pieprzył i gdzie się szwendał.

Mężczyźni przeklęli pod nosem i zaczęli szarpać szatyna. Wydawać by się mogło, że Tomlinson ledwo co stoi. Strasznie się chwiał, czyżby już był pijany? Nie było nawet południa. Zaczęli gdzieś go ciągnąć. Niebieskooki nic nie mówił, posłusznie szedł z nimi. Towarzyszyły temu śmiechy i wyzwiska. Dlaczego pozwalał tak siebie tratować? A może to też lubi, tak samo jak dawanie dupy komu popadnie?

- Sam pan widzi - dodał sprzedawca.

Skinąłem głową i patrzyłem zgorszony. Porozmawiałem przez chwilę z mężczyzną i spojrzałem na zegarek. O mały włos a spóźniłbym się na pierwsze spotkanie z klientką. Odbywało się ono w pobliskiej kawiarni, więc nie musiałem nigdzie jechać. Poprawiłem mankiety w garniturze i pewnym krokiem kroczyłem przed siebie. Na nieszczęście musiałem mijać trzech mężczyzn, których przed chwilą obserwowałem.

Z pracą zeszło mi się do szesnastej. Bolał mnie już kark od niewygodnej pozycji siedzenia za biurkiem i nachylania nad dokumentami. Sprawdziłem komórkę, czy nikt nic nie pisał czy dzwonił. Żadnych połączeń czy wiadomości. Z powrotem schowałem urządzenie do kieszeni spodni. Właśnie zmierzałem na parking po samochód. Musiałem zajechać odebrać Evelyn, a potem podjechać do domu, by zabrać kilka rzeczy dziewczynki, ponieważ zostawała na weekend u dziadków.  Ja niestety nie miałem takiej możliwości, gdyż pracowałem.

- Jak było w szkole? - zapytałem, gdy szatynka zajęła miejsce z tyłu samochodu i właśnie zapinała pasy.

- Dziś na wuefie graliśmy w piłkę i strzeliłam gola! Ale dziewczyny powiedziały, że to sport nie dla dziewczyn i się ze mnie śmiały... - zrobiła smutną minę.

- Nie przejmuj się kochanie - uśmiechnąłem się do niej we wstecznym lusterku. - Będziesz najlepszą piłkarką w kraju!

- Dziękuję, tato - jej kąciki ust lekko uniosły się ku górze.

- Babcia Anne dzwoniła do mnie, by upewnić się, że na pewno dziś przyjedziemy.

- Stęskniłam się za nimi - przyznała. - A czy będzie szarlotka?

- Oczywiście, ale miała być to niespodzianka. Spróbuj udać zaskoczoną, okej?

- Jasne - uśmiechnęła się i spojrzała za szybę. - Myślisz, że Louis za mną tęskni?

Jak jakiś bezdomny mógłby tęsknić za małą dziewczynką, którą widział raptem dwa razy? To niemożliwe. Zapewne nawet nie pamięta tego spotkania, musiał być pijany.  A z tego co wiem od sprzedawcy, ciągle jest nawalony. Nie chciałem smucić córki, więc wybrałem mówienie półprawdy.

- Widziałem go dzisiaj w parku, razem z przyjaciółmi - powiedziałem. - Poszli gdzieś razem.

- To dobrze - przyznała. - Nikt nie powinien być sam.

- Zgadzam się, córeczko - odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę domu.

- Nie możesz zostać chociaż na jedną noc u dziadków? - zapytała z nadzieją.

- Niestety nie, kochanie - westchnąłem. - Jutro z samego rana mam ważną rozprawę. Nie dam rady tak szybko wrócić. Obiecuję, że zadzwonię do ciebie, gdy będziesz kładła się spać, w porządku?

- Tak, może tak być.

Dojechaliśmy do domu, gdzie zaparkowałem samochód i pomogłem szatynce z plecakiem. Evelyn poszła do toalety, a ja w międzyczasie zapakowałem jej torbę, gdzie miała piżamę, kosmetyki i inne potrzebne rzeczy na wyjazd. Po pół godzinie ponownie siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy do innego miasta, do moich rodziców.

- Czy będziesz mógł sprawdzić, co u Louisa? - zapytała.

- A co ma z nim być? - zmarszczyłem brwi.

Zaczęły mnie już irytować pytania o Tomlinsona. Naprawę miałem ciekawsze rzeczy do zrobienia, niż interesować się jakimś bezdomnym.

- Mógłbyś sprawdzić, czy nie jest mu zimno? - kontynuowała. - Spakowałam dodatkowy koc wczoraj i kanapki. Jeśli go spotkasz, przekażesz mu?

- Evelyn...

- Proszę?

- Niech będzie, słońce - westchnąłem.

Po długich minutach, a raczej  trzech godzinach dojechaliśmy na miejsce. Anne i Desmond bardzo się ucieszyli na nasz widok. Nie obyło się bez przytulasów czy pytań o mieszkanie, pracę czy drugą połówkę, co akurat było drażliwym tematem. Mama wstawiła herbatę, którą wypiliśmy przy szarlotce. Na koniec podziękowałem im za opiekę nad małą i powiedziałem, że odbiorę ją w niedzielę rano. Czekał mnie teraz powrót. Najchętniej zostałbym w rodzinnym domu i się wyspał.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem z powrotem. Po kilku godzinach mozolnej jazdy parkowałem już pod garażem. Zanim wysiadłem, spojrzałem na gruby koc z motywem kotków, który kupiłem małej na święta oraz kilka kanapek z szynką i warzywami. Sięgnąłem po materiał i schowałem go w schowku za siedzeniami. Kanapki wziąłem ze sobą do domu. Przynajmniej kwestię kolacji miałem załatwioną.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Witajcie asy!

Jak tam mija wam poniedziałek?

Miłego dnia, robaczki! ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

House of Cards ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz