cofał się plując przez lewe ramię
gdy kot czarny jak śmierć
przebiegał mu drogę
pod drabiną rozstawioną
nie przechodził
w mieszkaniu parasola
też nie otwierał
nawet do niego nie wracał
gdy czegoś zapomniał
tak na wszelki wypadek
horoskopy czytał namiętnie
skrzętnie omijał wszelkie trzynastki
nie stąpał po połamanych płytkach na czerwonym świetle stał
zawsze grzecznie
gdy coś przeskrobał
przed Bogiem się kajał
by dnia któregoś zrobić to samo
tak szedł przez życie
jak ognia się bojąc
wszelkich urojonych anomalii
aż w końcu
zaszczuty sobą
odrodził się
na kozetce psychiatry
i w dniu tak szczęśliwym
lustro niestety roztrzaskał
a życie znów się rozpadło
na milion
pustych kawałków