Ucieczka

326 22 19
                                    

~Tom~
Wiem, że nie możemy tu dłużej być. Muszę zabrać stąd Jannę. Nie mogę jej znowu stracić. Chociaż teraz byłoby zupełnie inaczej - teraz straciłbym ją na zawsze.
Boje się jej reakcji, gdy zobaczy rodziców.
Ale jeszcze bardziej tego...czy wytrzyma różnice temperatur. Nie jest już człowiekiem, ale nie jest też demonem.
Ludzie schodzący do podziemi duszą się. Wszędzie jest ogień i dym, a powietrza jakieś trzy razy mniej niż na ziemi.
A Janna i tak jest już wystarczająco wyczerpana chorobą.
Zacząłem się zastanawiać, czy napewno uda nam się spotkać jej rodziców.
W końcu mogli już zapomnieć o Jannie, albo umrzeć. Ale jaki rodzic zapomina o własnym dziecku? "Mój". Parsknąłem śmiechem na tę myśl. Zrezygnowałem z tronu, bo nie miałem siły dłużej tam być. Nie dawałem rady.
Nie miałem siły nawet o tym myśleć.
Potrząsnąłem głową, aby odgonić te myśli.
Ale nie mogłem. Walnąłem pięścią w ramie kanapy i gwałtownie wstałem. Nie mogłem dłużej czekać.
- Idziemy do podziemi. Teraz. - rzuciłem stanowczo.
- Co? Jak to? My tam nawet-? Co? - jąkała się, nie będąc w stanie nawet skończyć wielu z pytań.
Kiedy do oczu czarnowłosej zaczęły napływać łzy, zaczęło boleć mnie serce. Ale nie mogłem odpuścić. Musiałem ją tam zabrać. Na ziemi przeżyła by jeszcze jedynie kilka godzin, a potem pochłonęłaby ją ciemność.
Ścisnąłem jej dłoń, po czym otworzyłem portal do Podziemi.
"Każdy tam tobą gardzi, Tom! Nikt cię nie kocha, ani nawet nie pamięta! Jeśli Janna zacznie się dusić N I K T jej nie pomoże, nikt! Rozumiesz?!", zaczął mówić jakiś głos w mojej głowie.
Nie mogłem tego słuchać. Byłem zdany na siebie.
Pociągnąłem czarnowłosą w głąb portalu. Po chwili znaleźliśmy się w Podziemiach. "Janna, błagam cię do cholery, niech nic ci się nie stanie!", mówiłem do siebie, coraz mocniej ściskając jej dłoń.
Była zdezorientowana. Okropnie zdezorientowana. Widziałem to w jej oczach.
Na jej twarz wstąpił grymas. Widziałem! Wiedziałem, że coś będzie nie tak!
- Janna? Wszytko okej? - położyłem dłonie na jej ramionach.
- J-ja...nie...nie wiem. - ścisnęła bluzkę po prawej stronie klatki piersiowej i zacisnęła powieki.
- Janna? - lekko nią potrząsnąłem.
Nagle zaczęła ciężej oddychać i głośno kaszleć, aż w końcu upadać na ziemie. W ostatniej chwili ją złapałem.
- Dasz radę dojść do zamku? - spytałem, chociaż po chwili poczułem się głupio. No jasne, że nie.
Złapałem ją pod nogami, a ona delikatnie owinęła ręce wokół mojej szyi.
Po chwili zacząłem biec w stronę zamku.

***

- Blagam, pomóżcie nam! - wykrzyczałem, na co mój ojciec głośno westchnął.
- Wynoś się stąd. W tej chwili. - powiedział stanowczo, powstrzymując gniew.
- Naprawdę...naprawdę nie wiedziałem, że jesteś tak bezdusznym czło- zawahałem się. - potworem. - rzuciłem ostro.
Janna ledwo żyła, wręcz czułem, jak...umierała w moich ramionach. Nie mogłem tego tak zostawić. Nie mógłbym bez niej żyć.
Zacząłem biec przed siebie, zaczepiając każdego. Oczywiście nikt nie chciał nam pomóc. Trudno było się tego spodziewać, prawda?
Nagle usłyszałem znajomy głos za plecami:
- Tom?
Odwróciłem się powoli, aby nie zrobić nic Jannie. Zobaczyłem rudowłosą kobietę. Jej skóra była w odcieniach jasnego fioletu, a oczu były, wręcz neonowo zielone. Ubrana była w granatową, podartą suknie, a do paska przyczepione miała różne eliksiry i bronie.
- K-kim jesteś? - wyjąkałem.
- Tom! Jak możesz mnie nie pamiętać? To ja! Twoja ciotka! Elizabeth! - podeszła bliżej.
Aha. Ciotka Elizabeth. Była ekscentryczną kobietą. Dziwną, a czasem nawet i trochę przerażającą. Uciekła, kiedy miałem dziesięć lat i jeszcze dziwiła się, że jej nie pamiętam.
- Co jej się stało?! - przejechała dłonią po policzku Janny.
- Ona...jest bezrasowa. Znaczy była człowiekiem. Ma chore płuca, przez co jest jej jakieś dwadzieścia razy trudnej oddychać niż nam.
- W takim razie chodź! Biegiem!
- Ale, ja nie mo- nie mogłem nawet dokończyć zdania, bo ciotka zniknęła mi z oczu, więc musiałem ją dogonić.
Janna nie była ciężka, ale i tak bałem się, że zrobię jej krzywdę.
- Tutaj! - usłyszałem krzyk rudowłosej.
Weszliśmy do jakiejś chatki. Była w opłakanym stanie.
- Pomóż jej usiąść na fotelu, a ja pójdę po lek. - w jej głosie wyczułem pewność.
Trochę uspokajał mnie fakt, że wie co robi.
Pomogłem Jannie usiąść. Nie musieliśmy długo czekać na ciotkę.
Podała czarnowłosej szklankę z wodą, do której wcześniej wrzuciła jakąś tabletkę. Nie pozostało mi nic innego, jak zaufać jej, że nie uśmierci Janny.
- Lepiej? - spytałem, biorąc pustą szklankę od czarnowłosej.
- T-tak... - wzięła głęboki wdech.
Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Ująłem w dłonie twarz dziewczyny i namiętnie ją pocałowałem, nie zważając uwagi na chichot ciotki.
- Nie macie, co ze sobą zrobić, prawda? - spytała nagle rudowłosa.
- Znasz się na bezrasowych, prawda? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Niestety tak... - odsłoniła rękaw i ukazała czerwone róże na swojej skórze.
Janna gwałtownie podniosła się z fotela, ale po sekundzie z powrotem na niego opadła.
- Musisz odpocząć, dziecko. Chodź, zaprowadzę cię do sypialni. - rudowłosa podała rękę Jannie.
Ta poszła za nią chwiejnym krokiem, a ja cieszyłem się, że nic jej nie jest.
Kilka minut później usiadłem obok ciotki Elizabeth na kanapie.
- Tak bardzo ci dziękuje, ciociu... - spuściłem wzrok. - Ja, ja nie wiem, co był bez niej zrobił...
- Nie myśl o tym, bo widzę, jak bardzo ją kochasz, a jak ona bardzo kocha ciebie. Nic nie zdoła was rozłączyć, skarbie. Ja to wiem. - uśmiechnęła się pocieszająco.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym delikatnie ją objąłem.

~Janna~
Obudził mnie ból w nadgarstku. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam cztery czarne sylwetki. Moje serce momentalnie przestało pompować krew.
Myślałam, że umrę ze strachu.
Nagle upadłam na plecy. Podłoga była cała w piachu, kurzu, ziemi i nie wiadomo, w czym jeszcze. Przez co zaczęłam dość głośno kaszleć. Fakt, że zostałam porwana wcale do mnie nie docierał.
- Tacy, jak ty odbierają szansę na egzystencje innym! Masz tu siedzieć! Jak będzie nam się chciało to dostaniesz coś do jedzenia. Narazie musisz zadowolić się wodą. - rzucił we mnie butelką. - Jak możesz być tak bardzo bezdusznym...czymś, żeby nie poświęcić swojego, i tak marnego życia, dla kogoś innego?! - podszedł do mnie. - Będziesz tu siedzieć póki nie zdechniesz!! - zaczął kopać mnie w brzuch, a ja zwijałam się z bólu.
Wydawałam z siebie coś pomiędzy gardłowym krzykiem, piskiem, a jękiem.
Nagle tajemniczy mężczyzna wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Rzuciłam się na nie i zaczęłam walić w nie pięściami.
Gdy po kilku minutach zaczęło docierać do mnie, że to co robię nie ma sensu, osunęłam się o drzwi i zaczęłam głośno łkać.
Jedyne czego chciałam to rzucić się w ramiona Toma i zostać w nich do końca życia.
- Proszę...proszę pomóż mi, Tom... Potrzebuje cię! - walnęłam ostatni raz pięścią w drzwi, po czym straciłam kontakt z rzeczywistością.
Ciemność pozwoliła mi zapomnieć o tym co się dzieje - o wszystkim.

~Tom~
Myślałem, że po domu ciotki zostanie tylko popiół. Byłem wściekły - potwornie wściekły.
- Uspokój się, Tom! Znajdziemy ją! - usłyszałem krzyki Star.
- Ogarnij się, bracie i zejdź na ziemie! - dodał Marco.
Zapomniałem wspomnieć, że zacząłem podpalać inne domy z powietrza.
Opadłem na kolana, a do moich oczy napłynęły łzy, których nawet nie starałem się powstrzymywać.
- Straciłem ją...znowu...znowu ją straciłem! Nie powinienem był zostawiać jej nawet na minutę! - wykrzyczałem.
- Znajdziemy ją, wszytko będzie dobrze... - brunet położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie...nie! Nic nie będzie dobrze! Nie rozumiesz?! My jesteśmy w Podziemiach! Ona...ona może...nie żyć. Rozumiesz już dlaczego panikuje?! Porwali ją, bo jest bezrasowa! Pojebało mnie, czy co?! Jak mogłem o tym zapomnieć?! Oni tu polują na takich!
- Tom! Uspokój się i daj nam działać! - usłyszałem krzyk Kelly. - Ja, ty i Głowa przeszukamy najciemniejsze i najbardziej opuszczone miejsca. Star i Marco, wy zamek i jego okolice. Oscar i Jackie, wiem, że zostało wam mało czasu, ale jeśli nie znajdziemy jej dzisiaj to przychodzicie codziennie z butlami wody. Nie chcemy żebyście nam tu wyschli.
A wracając do tematu. Wy przeszukacie tamten las. - kiwnęła głową w stronę wcześniej wspomnianego miejsca.
Mieliśmy już się rozdzielać, ale wtedy krzyknąłem:
- Czekajcie! - przerwałem na kilka sekund. - Dziękuje. - posłałem im słaby uśmiech.
- Nie masz, za co! Jesteśmy, jak rodzina! - zaczęła Star.
- Nigdy w życiu nie odmówilibyśmy pomocy! - dodała Jackie.
Po policzkach każdego z nas zaczęły spływać łzy.
- Mogę to przyznać. Kocham was. - wydusiłem. - A teraz ruszajmy! - dodałem, po czym momentalnie się rozeszliśmy.
Tak bardzo chciałem trzymać w ramionach moją Jannę. Tylko tego pragnąłem - i niczego więcej.



_____________________________
Ohāyo!
Jak ja kocham psuć te książkę 💙
Mam nadzieje, że mi to wybaczycie 💝😊
Oraz, że rozdział się podoba, bo mi nie.
Tracę motywacje do pisania czegokolwiek i już wiele razy zastanawiałam się nad zawieszeniem całego konta, nie tylko książek.
Mam nadzieje, że wasza aktywność się poprawi, bo na razie jedyną osobą, która trzyma mnie trochę dalej od decyzji zawieszenia konta jest Purple_Rosie 💙
Może do następnego!

~Merka 🖤

Bez ciebie ~ svtfoe [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz