Prawda

311 22 10
                                    

~Janna~
Zajęłam miejsce pomiędzy Star, a Jackie, w najdalszym stole, w barze.
Wbiłam wzrok w drinka, którego trzymałam w dłoni.
"Może, jak go wypije to powiedzenie prawdy pójdzie mi łatwiej?"
- Powiem wam...wszystko, ale musicie mi obiecać, że mnie nie znienawidzicie. - powiedziałam, a na twarzy Toma zobaczyłam przerażenie.
- Nigdy. - Star powiedziała to takim tonem, jakbym ją obraziła.
- Mam nadzieje... - powiedziałam cicho. - A więc...obudziłam się, gdy rzucili mnie na ziemie, w sensie wrzucili do tej piwnicy... - wzięłam łyk drinka. - Potem zaczęli mnie bić i oskarżać o to, że odbieram innym szanse ja egzystencje, czy coś...nieważne, wiem, że chodziło im o to, że skoro jestem bezrasowa to inni nie mogą przez to żyć. Nie wiem, czy bili mnie potem, tego samego dnia, gdy zemdlałam, ale nie obchodzi mnie to, bo nawet jeśli, to tego nie czułam. - zawahałam się, myśląc, czy nie ominąć części z tym co zrobił mi jeden z mężczyzn.
Bardzo długo siedzieliśmy w ciszy, ale zrozumiałam, że muszą znać prawdę. Nie mogę ich okłamywać. Za bardzo ich kocham.
- Wszystko okej? - spytał Marco.
- T-tak...tylko... - wzięłam głęboki - Jeden...jeden z tych mężczyzn...on, on...zgwałcił mnie, znaczy nie do końca, bo w ostatniej chwili go powstrzymałam... - zalałam się łzami, przez co nie mogłam wydusić z siebie nic więcej.
Nagle Tom wstał tak gwałtownie, że odrzucił krzesło pod ścianę.
- Tom, czekaj! - krzyknęłam, również wstając.
Ten nawet się za mną nie obejrzał. Zaczęłam za nim biec, totalnie zapominając o tym, co wydarzyło się ostatniego dnia, a przecież o tym też miałam im powiedzieć.
Byliśmy już poza barem.
- Tom, zaczekaj! - krzyknęłam jeszcze głośniej.
- Na co mam czekać?! - wydarł się.
- To nie była moja wina! - odparłam.
- A czyja?! - wykrzyczał, a ja poczułam ból w sercu.
- Jak możesz tak mówić?! Czy ty naprawdę myślisz, że dałabym się wykorzystać?! Chciał mnie zabić i pozwoliłabym mu na to, gdyby nie to, że cię kocham! Myślałam o tobie i tylko dlatego udało mi się go powstrzymać! - darłam się, nie zwracając uwagi na to, że Star, Jackie i Marco stoją tuż za mną. - Nie mogłam umrzeć, bo nie chciałam cię zostawiać! Nie chciałam cię zranić...a teraz ty...to ty ranisz mnie...- po moich policzkach spływały łzy.
Zaczęłam biec przed siebie. Nie wiedziałam, gdzie. Chciałam po prostu być od niego, jak najdalej. "Mogłam dać się zabić, przynajmniej nie czułabym się, jak brudna dziwka..."

~Marco~
Podszedłem bliżej Star i Jackie.
- Błagam was, biegnijcie za nią. - rzuciłem, po czym podbiegłem do Toma.
- Ogarnij się! Przesadziłeś i to po całości! Ona tam cierpiała, a ty oskarżasz ją o zdradę?! - wydarłem się.
- Jak ty byś się czuł, gdyby Star zrobiła ci coś takiego?! - w jego oczach widziałem ogień.
- Problem jest w tym, że Janna ci do cholery nic nie zrobiła!! - powoli ogarniała mnie furia. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo ją zraniłeś... Wiem, że czasem...często trudno jest ci powstrzymać gniew, ale czy ty sobie kurwa zdajesz sprawę, co zrobiłeś?!
- Ja... - popatrzył w stronę lasu.
- Nie możesz winić jej za coś, czego nie zrobiła. On chciał ją zabić, jeśli będzie się opierać i nie robiła tego, bo chciała być przy tobie! Wierzyła, że ją znajdziesz! Dla ciebie chciała żyć! A teraz...teraz to nawet nie wiem, czy chce cię znać...
Po tych słowach zacząłem biec w stronę lasu, aby odnaleźć dziewczyny.
Byłem wściekły na Toma. Mogło by się wydawać, że nie mam do tego powodów, ale Janna jest dla mnie, jak rodzina. Martwię się o nią. Martwię się o nich wszystkich.
Żałowałem, że Oscar nie mógł nam pomóc. Sparzył się po kilku godzinach pobytu w podziemiach. Po Jackie widziałem, że też już ledwo daje radę.
Westchnąłem ciężko, po czym przyspieszyłem.
Rozglądałem się dookoła, ale nigdzie nie widziałem dziewczyn.
Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział jej Tom. To niby tylko dwa słowa, ale czułem, jak bardzo zraniły Jannę.
Ona i tak ledwo daje sobie radę po tym wszystkim, a on jeszcze jej to utrudnia.
Potrząsnąłem głową, aby odgonić myśli i skupiłem się na szukaniu.

***

Wszystkie trzy siedziały pod grubym, wyschniętym i przypalonym (jak wszystkie inne, z resztą) drzewem. Janna schowała głowę pomiędzy kolanami, a Star i Jakie opierały się głowami o jej ramiona.
- Już się bałem, że coś wam się stało! - krzyknąłem upadając przed nimi na kolana.
- Nie, nic nam nie jest... - powiedziała Jackie. -Zadzwońcie, jak będziecie mnie potrzebować, przeprszam... - wskazała na oparzenia na rękach.
- Spokojnie, idź. - poklepałem ją po ramieniu.
Nawet nie wiedziałem, że ma własne nożyce międzywymiarowe. Myślałem, że Star pomogła jej się tu dostać.
Uśmiechnęła się do mnie słabo, po czym wskoczyła do portalu.
- Nie chcę tu dłużej być... - usłyszałem głos Janny.
- Chcesz to mogę zabrać cię na Mewni. - Star szturchnęła ją w ramie i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Nie odpowiadaj, idziesz z nami. - dodałem.
Star wstała i wyciągnęła nożyce. Otworzyła portal i wciągnęła do niego Jannę, a ja wskoczyłam za nimi.
- Dziękuje. - powiedziała cicho Janna.
- Oj cicho bądź! Dla ciebie zrobilibyśmy wszystko! - blondynka krzyknęła i złapała ją za rękę.
- Wiem i za to wam dziękuje...
- Chodźmy już, musisz odpocząć. - powiedziałem.
Star pociągnęła ją za rękę i ruszyły razem w stronę zamku, a ja trzymałem się z dała od nich rozglądając się po wiosce.

~Star~
Weszłyśmy do zamku, po czym zaprowadziłam ją do mojej komnaty.
- Odpocznij, ja muszę porozmawiać ze strażą. - uśmiechnęłam się ciepło.
- Dzięki. - odparła bez emocji.
- Hej! Daj spokój! Wszystko będzie dobrze! - krzyknęłam siadając obok niej na łóżku.
- Skąd ta pewność? - położyła głowę na moim ramieniu.
- Nie pewność, a raczej przeczucie. Masz mnie, Marca, Oscara i Jackie. Poradzimy sobie, a Tom napewno wie, że popełnił błąd.
- Wątpię...
- Oj daj spokój! Połóż się i zdrzemnij, a ja poproszę straż, aby pilnowali komnaty, jesteś tu bezpieczna. - posłałam jej jeden z moich najlepszych uśmiechów.
- Naprawdę bardzo ci dziękuje.
- Mówiłam ci, że to dla mnie żaden problem. - powiedziałam z uśmiechem, po czym wyszłam.
Rozkazałam straży pilnować komnaty, po czym zeszłam na dół. Nadal nie czułam się tu dobrze. Poczucie winy uderzało we mnie za każdym razem, kiedy mówiłam do straży, albo mijałam wioskę...
Nie mogłam być królową, już nigdy.
- Marco! - krzyknęłam podbiegając do bruneta.
- Star! - złapał nie w talii.
- Wiesz może gdzie są moi rodzice? - spytałam.
- Tak, zaraz ci wszytko powiem, ale - przerwałam mu.
- Dlaczego zawsze musi być jakieś "ale"?! - zaśmiałam się.
- Musisz iść ze mną do ogrodu. - dokończył.
- Ten pomysł akurat mi się podoba. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę ogrodu.
Usiedliśmy na ławce i spędziliśmy kilka minut w ciszy.
- To...gdzie są moi rodzice? - spytałam w końcu.
- Wyjechali uratować inny wymiar, po wojnie brakuje im żywności, leków, materiałów do odbudowy zamku, wioski i takich tam.
- Są niesamowici...
- Tak...twój tata pomimo tego, że oślepł i tak uparł się, że im pomoże, przynajmniej tak było napisane w liście, który zostawili.
- Masz go?
- Nie. Straż pozwoliła mi go jedynie przeczytać. - powiedział obejmując mnie ramieniem. - A ty...dlaczego nadal nie chcesz być królową? Poddani cię potrzebują.
- Nie. Nieprawda. Próbowałam ich przeprosić, ale oni obrzucili mnie zgniłym żarciem! Nie mogę być królową! Zawiodłam ich!
- Dobrze wiesz, że twoi rodzice mają więcej doświadczenia i lepiej sobie z tym poradzili! Ty też kiedyś taka będziesz, jeśli tylko dasz sobie szanse!
- Marco! Zrozum, ja zostawiłam moich poddanych...królestwo, rodziców i potem...ciebie... - do oczu zaczęły napływać mi łzy. - Nie nadaje się na królową...

______________________________
Ohāyo!
Moja wena postanowiła wrócić i boom! Macie drugi rozdział tego samego dnia!
Co z tego, że wcale mi się nie podoba (jak reszta moich rozdziałów, w ostatnim czasie).
Błagam zmotywujcie mnie, bo mam wrażenie, że nikt tego nie czyta!
Napiszcie, czy chcecie żebym opisała trochę Jackie i Oscara, jako syreny.💙
A tymczasem do następnego!

~Merka 🖤

Bez ciebie ~ svtfoe [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz