Dusza

283 18 6
                                    

~Jackie~
Woda sięgała mi do szyi. To mogło się udać albo nie. W skrócie - utonę, albo wyjdę z tego cało.
Ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam spróbować. Głośno zaczerpnęłam powietrza i ścisnęłam naszyjnik w dłoni.
Lecz właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że Oscar był już wolny. Dał radę uciec.
W każdej gazecie nagłówek nawiązywał do jego zaginięcia. Poszukiwania odbywały się nie tylko w Echo Creek. Uciekł z panoptykonu...beze mnie. 
Teraz musiałam tylko naprawić naszyjnik, zapomnieć o Oscarze, wrócić do Artemis i znów być wolną.
Ponownie zaczerpnęłam powietrza, ścisnęłam w dłoni pęknięty naszyjnik i zanurkowałam.
Muszla, której szukałam musiała wyglądać tak, jak ta z naszyjnika. Wydaje się nie możliwe, ale w świecie syren wszystko takie jest.
Zaczęło brakować mi powietrza. Próbowałam wrócić na powierzchnię, ale czułam się jakbym straciła wszystkie siły. Nagle tuż przed moimi oczami pojawiło się fioletowe światło. Po chwili przemieniło się one w syrenią sylwetkę. W...Oscara.
Złapał mnie za rękę, a wokół nas pojawiła się jasnofioletowa bańka, dzięki której mogłam znowu oddychać.
- O-Oscar...? - wyjąkałam ze łzami w oczach. - C-Co się z tobą stało? Nie...ty...
- Tak... - spuścił wzrok. - Przeprszam, że nie udało nam się razem uciec... - po jego policzku spłynęła łza. - Ale zawsze będę przy tobie...kocham cię, Jackie... - jedną dłonią pogładził mój policzek, a drugą ściskał naszyjnik.
"Ale ty już uciekłeś...", chciałam dodać, ale nie byłam w stanie.
Wpatrywałam się w jego przezroczyste oczy. Nie mogłam uwierzyć, że nie żyje...
Nagle mój naszyjnik zaświecił się na złoto, a gdy Oscar go puścił znów był cały. Ja znowu miałam ogon i mogłam czuć się wolna, ale stałam właśnie przed duchem miłości mojego życia. Nie mogłam się tym cieszyć, no bo jak?
- Zrób coś dla mnie i ciesz się wolnością póki możesz, a ja będę na ciebie czekać...oby jak najdłużej... - ujął moją twarz w dłonie.
- Ale zobaczę cię jeszcze...prawda? - łzy spływały po moich policzkach strumieniami.
- Napewno... - posłał mi słaby uśmiech, po czym czule pocałował.
- Kocham cię...nie zostawiaj mnie, proszę... - wyłkałam.
- Nigdy cię nie zostawię... - otarł łzy z moich policzków.
Zacisnęłam powieki, a dotyk Oscara nagle zniknął. Bałam się znów otworzyć oczy.
Lecz, gdy już to zrobiłam nie było go tam. Ani bańki, ani jego. Byłam sama na dnie morza. "Gdy ja zniknę nikt się tym nie przejmie", ta myśl wydawała się mi taka nieprawdziwa, ale nie wiedziałam czemu.
Potrząsnęłam głową, aby odgonić myśli i szybko otworzyłam portal na Artemis.
Szybko popłynęłam w stronę rafy. Bałam się, że jak tylko zobaczę Anę to rzucę się na nią i będę trzepać póki nie wypłynie z niej cała krew.

***

Płynęłam slalomem między wodorostami, przepływałam przez dziesiątki raf koralowych, chowałam się przed rekinami, zwiedzałam zatopione statki (choć nie wiem skąd wzięły się w Artemis) oraz pływałam z delfinami. Tak, to właśnie jest wolność. Mogę robić co chce, gdzie chcę i jak chcę b e z  ż a d n y ch zasad, których musiałabym się trzymać.
Co jakiś czas miałam wrażenie, że goni mnie to samo fioletowe światło, z którego kilka dni temu ukazał mi się duch Oscara.
Pewnie tylko dlatego nie czułam się samotna. Był przy mnie. Napewno. Obserwował każdy mój ruch i wsłuchiwał się w mój śmiech.
A ja czekałam na dzień, w którym będę mogła znów spojrzeć w jego piękne, zielone oczy, pocałować jego ciepłe wargi i tkwić w jego uścisku na wieki.
Miałam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia i chwil do przeżycia. Nie przejmowałam się już niczym. Żyjemy za krótko, aby to robić...

~Star~
Weszłam na balkon z tyłu zamku, aby nie musieć patrzeć na wioskę. Oparłam się o balustradę i wbiłam wzrok w gwiazdy.
Tak bardzo chciałam usiąść, na którejś z nich nie zwracając uwagi na moje problemy.
"Gdyby tak wszystko potoczyło się inaczej..."
Ale czy rzeczywiście tego chciałam? Bo każda akcja wywołuje reakcje. Błędy jakie popełniamy uczą nas, aby nie popełniać ich więcej. Gdyby nie to, że kilkanaście lat temu trafiłam na Ziemie i zamieszkałam z Marciem napewno nie byłoby mnie tu gdzie jestem teraz. Postanowiłam też wtedy znowu dać Tomowi szanse, ale to też był błąd, którego więcej nie popełniłam. I dzięki temu był z Janną.
Czyli tak naprawdę nie wszystkie błędy nimi są, niektóre potrafią być dziwnym, ale dobrym wyborem.
Nagle Marco stanął obok mnie, przerywając moje rozmyślania. Kilka minut staliśmy w ciszy, która była dosyć męcząca.
Podparłam się rękoma o balustradę, aby na niej usiąść i patrzyłam na bruneta, czekając aż coś powie.
Westchnął ciężko, po czym zaczął:
- Martwi mnie to, że nie chcesz zostać królową... - spojrzał mi prosto w oczy, przez co lekko się wzdrygnęłam.
Nie chciałam znowu o tym rozmawiać, ale chyba nie miałam już wyboru. Tę sprawę trzeba było w końcu skończyć.
- Wiem... - odparłam drżącym głosem. - Ale oni mnie nienawidzą!
- Nie o to chodzi...nie udawaj, znam cię lepiej niż sobie wyobrażasz. Nie okłamiesz mnie. - ścisnął mocno moją dłoń.
Zamilkłam na chwile, po czym znowu zaczęłam:
- Boję się, że sobie nie poradzę... - wydusiłam. - Że sama...sama nie dam sobie rady!
- Ale nie jesteś sama! - jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń.
Może miał racje. Może wcale nie byłam sama. Może nie musiałabym sobie radzić z całym królestwem w samotności.
Albo wcale nie miał racji, a ja musiałabym radzić sobie sama w tym koszmarze.
- Próbowałam...nie udało się. Królestwo teraz mną gardzi, a ja nie mam zamiaru znowu próbować. Nie rozumiesz, że ten koszmar może się powtórzyć?! - wykrzyczałam ze łzami w oczach.
- Ale może też się n i e powtórzyć! - wiedziałam, że nie odpuści.
- Przecież nie mam teraz nawet możliwości powrotu na tron! - próby bronienia się nie miały już sensu.
- Owszem masz, twoi rodzice wracają za dwa dni. A teraz mnie posłuchaj. - spoważniał, po czym ujął moją twarz w dłonie. - Będziesz świetną królową. Wiem, że się boisz i doskonale to rozumiem, ale proszę cię...spróbuj. Wiem, że dasz radę. Jesteś najodważniejszą osobą jaką znam, Star. Pamiętasz ile przygód razem przeżyliśmy? To ty zawsze nas ratowałaś! Jesteś cudowna, masz o tym nie zapominać i wrócić na tron! - uśmiechnął się słabo z nadzieją w oczach.
Zaczęłam zalewać się łzami. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- Wiesz...to jest ten moment, w którym mnie przytulasz. - zaśmiał się, a ja mocno wtuliłam się w jego tors.
- Dziękuje... - wyszeptałam.
- Czyli...co? - spytał gładząc mnie po włosach.
- Spróbuje... - odparłam cicho. - Ale tylko jeżeli mi pomożesz.
- O to się nie martw. - wyszeptał, a jego oddech łaskotał mnie w szyje.
Jeszcze mocnej się w niego wtuliłam.
Nie potrzebowałam niczego więcej.
Świat na chwile się zatrzymał i byłam już tylko ja i on.
Nikt więcej...

______________________________
Ohāyo!
Rzygam tym rozdziałem, ale no cóż. Ogólnie to muszę wam się pożalić...
Wiem, że to nie wydaje się  smutne, ale dla mnie niestety takie jest...
A ja po prostu nie mam przyjaciół, a muszę się komuś wygadać.
A więc...
Z wrotkarni (na której uczyłam się jeździć...a teraz jest ona moim szczęśliwym miejscem, poznałam tam wspaniałych ludzi, spełniłam tam swoje największe marzenie, nauczyłam się jeździć figurowo...)odchodzi osoba, z którą najbardziej się związałam...
Nie byłoby w tym nic smutnego, gdyby nie to, że prawdopodobnie już nigdy jej nie zobaczę...
Ale dobra, jakoś to chyba przeżyje.
Do następnego!

~Merka 🖤

Bez ciebie ~ svtfoe [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz