Rozdział trzydziesty siódmy

2.1K 236 42
                                    

                            Harry

-Jesteś pewny, że to tutaj? -Pytam jedną z bet. Niby Daniel zna te okolice niż każdy inny wilkołak, dlatego to jego mój ojciec poprosił, żeby pomógł nam odnaleźć szukane przez nas miejsce, w którym może być moja piękna omega.

-Tak. Ten budynek nie był zamieszkiwany od dziesiątek lat, więc uważajcie, żeby się na was nie zawalił.

-Nie sądzę, że nam się coś stanie gdy w środku są łowcy. Musieli jakoś zabezpieczyć dach przed zburzeniem.

-Mimo wszystko bądźcie ostrożni.

-Postaramy się.

Beta zostaje przy wejściu, a ja wraz z tatą i sześcioma innymi, silnymi alfami wchodzimy przez już wcześniej wyważone drzwi. To jest znak, że już ktoś tu był, bo widać, że zostało to zrobione niedawno. Nie przemieniamy się w wilki w razie gdyby w środku naprawdę byli łowcy, a tym bardziej tacy, którzy się nas spodziewają.

W sumie wcześniej nie pomyślałem, że to nagrania, na którym przecież jeden z łowców mówi- może trochę zbyt cicho dla zwykłego człowieka- gdzie dokładnie znajduje się Louis. Nie wpadłem na to, że łowcy mogą teraz czekać w starym budynku z masą broni i srebrnymi strzałami, a Louis jest na kontynencie amerykańskim w jakieś wiosce w Oklahomie trzy metry pod ziemią w ogródku jakieś miłej staruszki.

W pewnym sensie nie wiem też czy to na pewno tutaj- może jest jeszcze jakaś inna fabryka lub to jest kompletnie zły trop.

Nie dowiem się tego dopóki tego nie sprawdzę.

Wchodzę jako pierwszy. W środku jest ciemno i stwierdziłbym, że miejsce jest naprawdę stare oraz nieużywane od lat gdyby nie starty kurz na jedym z mebli, który jest w tak słabym stanie, że nawet nie mogę zidentyfikować co to jest. Mój alfa się nie boi, a wręcz przeciwnie- on jest tak podekscytowany, że pomaga mi zmieniając moje oczy na kolor czerwony, żeby lepiej widzieć w ciemnościach, które tu panują.

On wierzy, że tutaj znajduje się jego omega, która w rzeczywistości może stwierdzić, że jednak mnie nie chce i mnie zostawi. Jednak mój alfa już sobie ją przywłaszczył i nie zostawi jej tak.

Budynek ma dwa piętra, na które da się wejść, bo kolejne dwa są zawalone. Łowcy musieli tu być, bo oba piętra są podtrzymywane grubymi, drewnianymi belami tak, żeby nic się nie zapadło.

Wraz z Desem u boku i jeszcze dwoma alfami z tyłu obchodzimy całe dolne piętro, każdy najmniejszy pokój, który jest oddzielony od wielkiej sali jakimiś cienkimi ścianami. Teraz  to wszystko jest kompletnie bezużyteczne, ale kilkadziesiąt lat temu pracowali tu ludzie. Zakład musiał liczyć wielu pracowników, bo pokoi do sprawdzenia jest dużo. Jadnak gdy obchodzimy wszystkie w czwórkę postanawiam wrócić do punktu wyjścia i iść wraz z inną dwójką oraz tatą na wyższe piętro. Reszta ma za zadanie obejść jeszcze raz parter, a jeden z nich musi zostać wraz z betą przed drzwiami wyrazie ataku łowców. Beta nie może zginąć. Tylko on z naszej watahy tak dobrze zna tereny poza nią jak i w niej. Jest jak cenny towar, który musimy chronić.

Schody są w okropnym stanie co lekko mnie zniechęca do wejścia po nich. Po pierwsze mogę spaść i co wtedy po mnie jeśli połamię sobie teraz nogi? Po drugie czy łowcy aż tak zaryzykowali swoje życie, żeby wchodzić z wilkołakiem na drugie piętro jakiegoś starego budynku, który może się w każdej chwili zawalić? Tego nie jestem pewien, bo oni zabijają, ale nie są samobójcami.

Pomimo obaw w całości wchodzimy na wyższe piętro. Tu jest gorzej, o wiele gorzej. Gdzieniegdzie walają się jakieś zardzewiałe, kiedyś metalowe biurka i jakby lekko rozłożone już kartki, które wręcz przylepiły się do wilgotniej podłogi.  Wszystko jest lepiące, stęchłe i wilgotne. W jednym z pokoi są nawet jakieś kości!

Z tego co wiem to przecież nie zginęli tu wcześniej żadni ludzie, bo fabryka została opuszczona przez zbyt duże długi właściciela, który z biegiem czasu nie miał czym płacić pracownikom, którzy prawie się zarzynali, żeby zarobić na chleb, a przynosili marne grosze do swojej wielodzietnej rodziny.

Otwieram każde drzwi po kolei mnie trochę dziwili, bo w odróżnieniu do piętra niżej tu wszystko wygląda jaki mini biura, a na większej sali jest około trzydziestu boksów, które były innowacją w tamtych czasach.

Nie wiem za co odpowiadała ta fabryka, ale po tak długim czasie od jej zamknięcia muszę stwierdzić, że była jedną z lepszych i większych zakładów pracy. Mogło tu pracować wielu ludzi, którzy potrzebowali pieniędzy natychmiast.

Po obejściu wszystkich pokoi, sal, boksów, prawdopodobych łazienek czy czegoś na kształt miejsca odpoczynku (wnioskuję to z tego, że było tam kilka zniszczonych foteli i jakieś szafki) muszę przyznać, że nie ma tu Louisa.

Nie ma i chyba nigdy nie było, bo od wejścia ani razu nie poczułem jego cudownego zapachu, który przecież przyciąga mnie jak magnez.

W budynku panuje kompletna cisza przerywana jedynie przez nasze kroki, ciche rozmowy czy kichanie przez wszechobecny kurz i wilgoć.

Schodzimy po nietrwałych schodach i podchodzimy do reszty naszej skromnej ekipy. Ze zrezygowanymi twarzami wychodzimy z okropnej fabryki i bez żadnego słowa wsiadamy do aut, którymi przyjechaliśmy tu, bo pomimo tego, że umiemy szybko biegać to woleliśmy dla pewności jechać samochodem (gdyby któremuś z nas coś się na przykład stało podczas przewidywanej walki, której koniec końców nie było), a że nie zmieściliśmy się w jeden to wzięliśmy dwa.

Des prowadzi, bo moje ręce się trzęsą. Ta fabryka była jedynym miejscem gdzie mógł być, a tam go nie znaleźliśmy. Co jeśli coś przeoczyliśmy? Co jeśli to nie było wcale tutaj? Co jeśli Louis nie żyje?

Wolę nawet nie myśleć co musi teraz przeżywać jeśli jest żywy, bo sądzę, że herbatki z łowcami, na polanie pełnej dzikich zwierząt do zjedzenia nie popija. Katują go. Louisa, moją małą omegę, która jest na tyle honorowa, że nie chce zdradzić naszego miejsca zamieszkania, a łowcy są na tyle głupi, że to aż szok.

Andreasowi z chęcią powiem, że był kilkanaście metrów od mojej wioski gdy będę mu przecinał tętnice swoimi grubymi i ostrymi pazurami. Niech staruch zdycha ze świadomością, że był na tyle głupi, że nie dał rady mnie przechytrzyć i zabić.

Powracam myślami do opuszczonego budynku i mam wrażenie, że coś przeoczyłem. Jakiś ważny, mały szczegół, bo mój alfa był prawie stu procentowo pewny, że gdzieś tam jest jego omega.


Od autorki: Harry'emu chyba coś nie wyszło haha

Z góry uprzedzam, że nie wiem czy jutro będzie rozdział, bo nie ma mnie aktualnie w domu.

Dziękuję za każdą gwiazdkę i każdy komentarz ❤️

Miłego wieczoru ❤️

I See Fire // Larry A/B/OOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz