Rozdział trzydziesty dziewiąty

2.1K 255 41
                                    

                       Louis

-No dalej, Louis, obudź się!

Klepanie.

-Już za długo śpisz.-

Jasność.

-Czas, żeby wstać.

Cholernie wkurwiająca jasność, która chce prawdopodobnie wypalić moje oczy.

-Porusz nosem, palcem... Czymkolwiek.

Nie mam siły.

-No weź, jak się obudzisz to dam ci leki oczyszczające organizm. Nawet mogę ci odpiąć ręce i nogi.

Muszę przyznać, że ta propozycja sprawia, że na sekundę otwieram oczy, ale zbyt ostre światło sprawia, że same się momentalnie zamykają.

-Ty żyjesz! Mam dla ciebie dwa litry wody i kanapki. Odepnę cię, ale najpierw dla pewności wstrzyknę ci to niby antidotum.

Z wciąż zamkniętymi oczami unoszę prawą brew.

-Niby, bo to jest lek na wywoływanie wymiotów, a przy okazji oczyści ci krew z tojadu. Uważaj...

Czuję ukucie na szyi i zaczynam się wyrywać, bo jak głupi nie patrzyłem czy to znowu nie jest tojad, a Clay nie chce mnie uśmiercić.

-Spokojnie, tutaj po prostu szybciej się rozprzestrzenia.

Kręci mi się w głowie gdy mężczyzna odpina mi nogi, a ręce, które teraz trzymają całe moje ciało, czuję jakby zaraz miały mi się wyrwać i zostać w kajdankach kiedy ja będę leżeć płasko na ziemi. Jednak Clay zaraz po odpięciu nóg odblokowuje moje górne kończyny i upadam na zimną, wilgotną ziemię z cichym łoskotem mojego wychudzonego ciała podczas uderzenia.

Zwijam się w kulkę gdy w końcu mogę zgiąć kończyny. Czuję tępe pulsowanie w głowie i mocne ściskanie w brzuchu. Wymiotuję.

-To działa! Napij się trochę.

Podaje mi odkręconą wodę, przytrzymuje moją głowę, żebym się nie zachłysnął i pozwala mi wypić prawie połowę litrowej butelki cieczy za jednym zamachem. Odkłada picie, a ja znowu wymiotuję. Czarna maź wręcz wylewa się z moich ust.

-To dobrze, że rzygasz tym czymś?

Kiwam głową, bo nie mam siły normalnie odpowiedzieć. Miewam kolejne spazmy wymiotów, pomiędzy którymi mam tylko chwilę, żeby wziąć chociażby oddech. Po jakiś dziesięciu minutach gdy jestem pewien, że kolejna seria nie nadejdzie, podnoszę głowę i patrzę na Clay'a.

-Daj mi jeszcze tego antidotum, prooszę?

-Co jeśli coś ci się stanie?

-Nic mi nie będzie.- Mężczyzna wyciąga z kieszeni swoich ciemnych dresów kolejną strzykawkę i mi ją podaje.

Sięgam bez zawahania po długą igłę i delikatnie wbijam ją w wewnętrzną stronę łokcia. Znowu kręci mi się w głowie, wypijam wodę teraz już do końca i znowu wymiotuję przez około dziesięć minut.

-Już wszystko dobrze?- Clay stoi trochę dalej niż wcześniej, bo nie chce ubrudzić sobie butów, ponieważ wokół mnie jest małe jezioro z czarnej mazi. Moje ręce są do połowy przedramion brudne, a barwa konał miesza się z kolorem ziemi.

Czuję, że moja omega żyje, ale jest nieprzytomna. Dopóki ona się nie obudzi to nie będę miał siły nawet, żeby wstać i przejść kilka kroków, nie wspominając nawet o szansie na ucieczkę. Nie dobiegłbym nawet do drzwi. Omega jest moim oparciem, moja siłą i życiem, więc gdy nie mam z nią kontaktu to mój organizm sam się wyniszcza, bo nie rozumie co się dzieje, bo nie ma jak funkcjonować bez pomocy siły wyższej.

I See Fire // Larry A/B/OOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz