-Wróciłem!- Krzyczę w progu.
-Louis! I jak tam na ćwiczeniach? -Jay wychyla się z kuchni, po czym do mnie podchodzi, żeby mnie wyściskać i odpowiadam dopiero gdy mnie puszcza.
-Świetnie, mamo.- Kierujemy się razem w stronę parujących garnków, jednak siadam przy stole w jadalni,która jest niedaleko kuchni, po to by móc dalej rozmawiać z rodzicielką, ale nie musieć stać przy pysznie pachnącym jedzeniu.
-Co dziś robiliście? Mieliście dzisiaj praktykę, prawda?
-Dzisiaj akurat tak. Niall wpadł dowody, kiedy ćwiczyliśmy równowagę na kłodach nad rzeką, oh, a później ścigaliśmy króliki! Nawet jednego złapałem, ale tata kazał mi go wypuścić.
-Wiesz przecież, że nie polujemy na tak małe zwierzęta po to, żeby je zjeść, ale po to, żeby nauczyć młode omegi polować.
-No wiem, zresztą, co na obiad?
-Spaghetti.
Zaczynam rozkładać talerze dla mnie,rodziców i moich dwóch sióstr. Cóż, z mamą jesteśmy jedynymi omegami w domu, bo Lottie, moja o rok młodsza siostra, jest alfą,a Fizzy, która jest z nas najmłodsza, bo w tym roku dopiero będzie miała szesnaście lat, jest betą. Chociaż to ja jestem pierwszy do objęcia stanowiska Luny stada to Lottie w tym roku, po swoich osiemnastych urodzinach, zacznie przygotowania do przejęcia go, bo znalazła swoją omegę, nawet się z nią połączyła, a ja nawet nie mam wymarzonego alfy. Jej omegą jest Greg, starszy brat mojego najlepszego przyjaciela, w sumie to dzięki Gregowi poznałem Nialla,czyli słodką, blond omegę, która, tak jak ja, nie znalazła jeszcze swojej alfy.
-Jay, ktoś do ciebie!-Nawet nie zauważyłem, kiedy mój tata wszedł do domu, ale to nie on przyciągnął mój wzrok, a stojące obok wilkołaki, (dwie,przystojne, młode alfy i starsza, równie przystojna beta), których nie kojarzę, więc nie mogą być z naszego stada. Ich ubrania są brudne i zniszczone, a oni ciężko oddychają.
-Tak?- Mama wyłącza gotujące się jedzenie, a następnie odwraca się do przybyszów. Muszę dowiedzieć się co się dzieje, bo przecież nie bez powodu pojawiają się na naszym terenie obce wilkołaki.
-Luno, alfa stada z północnego-wschodu przysyła nas, by was ostrzec.- Odzywa się jedna z alf.
Mama wyraźnie się prostuje, a tata wychyla się z pokoju obok. Widać, że podsłuchiwał. Coś złego się dzieje u naszych sąsiadów.
-Przed czym?
-Przed ludźmi.- Tym razem odpowiada beta.
-Czemu? Co się stało?
-Co się dzieje. Kilka miesięcy temu zaginęły nam cztery alfy, które były na polowaniu. Po dwóch tygodniach znaleźliśmy je przy północnej granicy naszego terytorium. Uznalibyśmy to za całkowity przypadek, jednak cała czwórka została zastrzelona jednym, celnym strzałem srebrną kulą prosto w głowę. Później, zaginęła młoda omega ze swoją alfą,również zostali zabici srebrnym pociskiem. Po tych wypadkach wzmocniliśmy ochronę i rzeczywiście, nic się nie działo przez jakiś czas, jednak dzisiaj w nocy ktoś podpalił dom alfy stada.
-Teraz wszystko w porządku? Nic nikomu się nie stało?
-Nic się nie stało, bo akurat nikogo w środku nie było, ani alfy, ani jego rodziny, ani wiatru, który sprawiłby szybsze rozprzestrzenianie się ognia.
-Jak możemy pomóc?- Tym razem odzywa się mój tata.
-Nie chcemy pomocy, chcemy jedynie,żebyście wzmocnili ochronę granic, bo to co się dzieje, to nie może być przypadek. Doszły nas słuchy, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy spłonęła wataha z południa.
-Dobrze, damy kilka alf więcej na granice na zmianę nocną i dzienną. Jak i ograniczymy możliwość wychodzenia do lasów przez młode wilki.
-Mamy nadzieję, że wasze stado nie ucierpi.
-Dziękujemy wam za pomoc. Chcecie nowe ubrania lub może coś zjeść?
-Może jedynie coś do jedzenia, bo czeka nas droga powrotna, a nie chcemy polować na waszym terenie.
-Dobrze, siadajcie. Louis przynieś im jakieś ubrania z pokoju dla gości. Tam wszystko jest świeżo kupione dla niespodziewanych przybyszów.
Szybko wstaję i ruszam w stronę schodów, a gdy po nich wchodzę czuję wzrok alf na moim tyłku. Cóż, jest to moja jedna z największych zalet, później jest śliczna buźka, jednak nie lubię jak alfy patrzą tylko na ciało,bo mam też całkiem ciekawy charakter. Wyciągam kilka par spodni,bo nie wiem kto jaki rozmiar ma i jakie preferencje oraz kilka bluz,bo nie jest na tyle ciepło, by biegać w samym T-shirt'cie i wracam na dół. Kładę ubrania na fotelu.
-Nie wiem jakie macie rozmiary, więc przyniosłem kilka i położyłem tam.- Wskazuję na skórzany fotel,a wzrok całej trójki wędruje za moim palcem.
-Nie trzeba było, ale dziękujemy.
Uśmiecham się ciepło i siadam przy stole, by zjeść swoją porcję. Między nami jest niezręczna cisza, bo moi rodzice poszli omówić sprawę ochrony, zostawiając mnie sam na sam z gośćmi.
-Masz już swoją alfę?- Słyszę nagle jedną z alf i aż krztuszę się jedzeniem.
-Zach! To jest syn alfy tego stada!-Upomina go beta i mam ochotę się zaśmiać, bo co ma to pytanie do tego, że mój ojciec jest alfą?
-Nie, nie mam jeszcze alfy. -Odpowiadam spokojnym tonem i zaczynam dalej jeść.
-A nie szukasz przypadkiem?
-Nie, nie szukam. Na razie nie mam takiej potrzeby.
-Jakby co, to masz mój numer- Zach,jak się domyślam, podsuwa mi karteczkę z zapisanym ciągiem liczby, jednak nie wyciągam ręki, żeby ją schować. Może i jest przystojny, ale zbyt pewny siebie.
-Raczej mi się nie przyda.- Wstaję od stołu, podnoszę talerz i odkładam go w kuchni.
-Jestem gotowy, by pomóc ci w najbliższej gorączce. - Powie mi ktoś, czy on jest taki głupi, że nie zauważył, że odrzucam jego zaloty, czy tylko udaje?
-Jakoś mnie to nie przekonuje.
-A kiedy zaczyna się twoja gorączka?Czuję, że już nie długo. Wtedy do ciebie przyjdę i spytam ci się czy nie potrzebujesz pomocy.
Widzę jak beta próbuje uciszyć Zacha, kopiąc go mocno w kostkę, jednak jego starania nic nie dają i ucisza go jedno warknięcie mojego ojca.
-Nie życzę sobie takich słów do mojego syna, więc jeśli zjedliście to możecie się przebrać i odświeżyć oraz wyruszać, bo nie zdążycie dotrzeć przed zachodem słońca, a nie chcemy kolejnych zabójstw.
-Uh tak, przepraszamy, już się zbieramy.
-Łazienka jest na piętrze od razu na lewo, jak wejdziecie po schodach, a zaraz obok jest pokój, z którego Louis przyniósł rzeczy, więc jeśli coś wam by nadal nie pasowało to może to wymienić.
-Dziękujemy.
Ruszyli całą trójką po schodach.
-Louis znajdź sobie w końcu odpowiednią alfę, bo nie dam rady ochronić cię przed tymi bardziej natrętnymi.- Mówi to dość poważnie, ale z jego wyrazu twarzy mogę wyczytać, że żartuje, całe szczęście.
Od autorki: Cóż, oto pierwszy rozdział i mam nadzieję, że jest dobrze. Rozdziały będą zazwyczaj dodawane takiej długości co dwa, trzy dni.
Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz!
Miłego wieczorku, kochani
CZYTASZ
I See Fire // Larry A/B/O
RandomOpowiadanie, w którym miłość tej dwójki zaczyna się dosyć ogniście - dosłownie i w przenośni. "Szybko wybiegamy na dwór i rzeczywiście coś się pali, czuję ten zapach spalenizny. Jeśli to koniec, dziś w tym ogniu, to przynajmniej spłoniemy razem. Pa...