Wychodzę zadowolony z budynku i staję przed nim wyciągając telefon z kieszeni oraz wybierając numer do Dereka.
-Halo? Harry?- Zaspany głos mężczyzny rozbrzmiewa w słuchawce.
-Cześć Derek!- Patrzę na gwiaździste niebo i się lekko uśmiecham.
-Debilu, jest gdzieś druga w nocy, a ty mnie budzisz, co chcesz?
-Możesz w tych swoich wszystkich papierach zapisać, że Jared Brown-Amler nie żyje.-
-Zabójstwo?
-Samobójstwo.- Przewracam oczami, chociaż dobrze wiem, że Derak tego nie zauważy.- Może miałem w tym jakiś udział, ale przysięgam, że sam wpakował sobie kulkę w łeb. Przyślę ci rano nagrania z katowania tego potwora.
-Co z jego ojcem? Zabiłeś już go? Czy posłuchałeś się mnie?- Głos alfy znacznie się ożywia, a w tle słychać głośne skrzypnięcie, więc pewnie usiadł na łóżku.
-Zrobiłem tak jak mi powiedziałeś. Przeczytałem wszystkie te twoje dziwne akta o Amler'ach i szczerze muszę ci powiedzieć, że ta cała historia o ucieczce ukochanej Andreasa i zabójstwie na oczach młodego chłopaka jest prawdą. Powiedziałem mu to wszystko prosto w twarz i chyba coś się przełączyło w jego sercu, bo po tym jak jeden z moich alf ogłosił samobójstwo Jareda, starzec zaczął płakać.
-Czyli to prawda, że Andreas nigdy nie powiedział mu, iż ten jest jego synem?
-Czysta prawda, aż sam w to nie mogłem uwierzyć. Powiedziałem wszystko co zapamiętałem, a on ani razu mnie nie poprawił.
-Powinieneś mnie teraz zaprosić na jakąś kolację u siebie, bo to przecież moja rodzina przez tyle lat miała szpiegów, którzy notowali postępy we wszystkich rodzinach łowieckich. Dzięki moim przodkom teraz wykończyłeś psychicznie Andreasa oraz jego jedynego syna, Jareda.
-Możesz do nas przyjechać, rano ci napiszę kiedy mamy czas. Ciekawe kto teraz przejmie Amler'ów...
-To się jeszcze okaże, ale na sto procent będę pierwszym alfą stada, który dowie się o nowych szefie naszych ukochanych łowców.
-Skąd wiesz czy ja to ja nie będę miał lepszych szpiegów?
-Czuję to w kościach.- Obydwoje śmiejemy się gdy nagle ton głosu Dereka ponownie zmienia się na ten poważny.- Co z Louisem?
Mój cały dobry humor pryska jak zwykła bańka mydlana gdy przypominam sobie, że moja omega może w każdej chwili umrzeć, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo przecież nie przywrócę przytomności jego wewnętrznemu wilkowi. Chociaż chciałbym to zrobić, to jest to niemożliwe.
-Jest źle, jego omega jest nieprzytomna, więc na razie czekamy. Aktualnie śpi, przynajmniej mam taką nadzieję. Musi dużo odpoczywać inaczej nie ma nawet minimalnych szans na przeżycie.
-Co z nim robili?
-Próbę tojadu. Wiesz, ile ampułek da radę wytrzymać.
-Jaką ilość mu wstrzyknęli?
-Sześć razy po pięć mililitrów. To by mogło zabić młodą betę, a nawet alfę. To cud, że on tylko ma nieprzytomną omegę.
-Jest silny, bardzo silny. Słyszałem, że nie chciał powiedzieć gdzie jesteś.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że nas nie wydał.- Gdy cała adrenalina się ze mnie ulatnia i zaczyna robić mi się chłodno, ruszam chodnikiem w kierunku domu.- Gdyby od razu powiedział gdzie jesteśmy to nic by mu się nie stało, ale nie, on musiał zgrywać twardziela.
-Nie gadaj, że nie jesteś przez to z niego dumny.
-Jestem w cholerę zakochany w tej małej omedze.
-On w tobie też, ale zraniłeś go, więc czeka cię jeszcze długa droga zanim go porządnie udobruchasz.
-Wiem, ale na razie muszę modlić się, żeby jego omega się obudziła i była całkowicie zdrowa.- Staję przed domem i głęboko wciągam powietrze. Sypialnia, w której znajduje się Louis, ma otwarte okno, a noc nie jest za ciepła. Chłopak ma obniżoną odpornością i może się jeszcze zaziębić, a to jedynie pogorszy sprawę.
-Będzie dobrze, trzymam za was kciuki.
-Dzięki. Muszę już iść, Louis ma otwarte okno i może zachorować, a tego nie chcę. Dziękuję jeszcze raz za pomoc i dobranoc.
-Nie ma sprawy, też ich chciałem pogrążyć.- Derek śmieje się krótko by po chwili dodać.- Dobranoc Harry, leć do swojej omegi.
Kończę połączenie z szerokim uśmiechem na ustach. Jak najciszej potrafię wchodzę do domu i zamykam za sobą drzwi na klucz. Nikt na mnie nie czeka. Nie spodziewali się, że tak szybko wrócę. Nikt nie wiedział o moim planie, jedynie Derek, który podsunął mi ten pomysł.
Przez te kilka dni gdy nie było przy mnie Louisa, pogodziłem się z alfą, który od razu zgodził się przyjąć moje przeprosiny oraz zechciał pomóc. Dał wszystkie kartoteki łowieckiej rodziny, a ja jedynie musiałem je przeczytać. Gdy czegoś nie rozumiałem lub zdanie nie zostało zakończone, dzwoniłem do Dereka, który po zobaczeniu danego zdania albo tekstu (zazwyczaj odbywało się to przez Skype) tłumaczył mi, tak, żebym to zrozumiał. W gorszych wypadkach zwoływał swoich "speców" w dziedzinie łowiectwa- po ludzku to po prostu wtyki- a oni zaczynali poszukiwania.
W dobę byłem gotowy by zniszczyć całą ich rodzinę jedynie mówieniem. Gdy mama powiedziała mi o tych lochach, wiedziałem, że to dobry trop, bo wszystko na to wskazywało, a my byliśmy po prostu debilami, iż nie obejrzeliśmy terenu wokół fabryki.
Clay nie byłby dla mnie przeszkodą, ale błagający ton głosu Louisa i jego przerażenie w oczach kazało mi odpuścić, a czego się nie robi dla ukochanej omegi. Teraz wiem, że to nie był błąd. Mężczyzna może wrócić do swojej rodziny, bo zrozumiałem, że on nie chciał krzywdy mojego Louisa.
Gorzej było z Jaredem i Andreasem. Ten pierwszy, mimo że młodszy, to dużo gorszy. Złość jaka zagościła w moje głowie była większa od chęci zniszczenia. Bicz uznałem za najbardziej stosowny. Zatraciłem się u udarzeniach, a wszystko potęgowały jego krzyki z prośbą o śmierć, ale już wtedy wiedziałem, że go nie zabiję. Ktoś musiał przerwać tradycję, że każdego rodzonego potomka Amlera (czyli tych, którzy z łowiectwem są związani krwią jaka płynie w ich żyłach oraz genami tych okropnych ludzi, którzy od wieków zabijali wilkołaki) zabija alfa stada, które ucierpiało przez łowców. Było tak od dobrych siedemdziesięciu lat!
Oni będą pierwsi, którzy popełnią samobójstwo. Oczywiście, nigdzie nie będzie zapisane, że to ja do nich mówiłem przed śmiercią i to, że przez moje słowa zrozumieli, iż nie zasługują na życie. Jednak ja to będę wiedział, moja wataha będzie to wiedzieć, a to co się stało będzie przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Przynajmniej taką mam nadzieję.
Po umyciu się z resztek krwi na rękach oraz szyi i wrzuceniu brudnych rzeczy do kosza na pranie, wkradam się do pokoju śpiącej omegi. Zamykam otwarte okno i zakrywam je firankami, tak, żeby nikt nas nie podglądał.
Kładę się obok niego i delikatnie przytulam. Zasypiam otoczony zapachem jego słodkiego, truskawkowego szamponu.
Od autorki: Czekam na znajomych, więc dodaje haha
W tym rozdziale wszystko ładnie wytłumaczone skąd Harold miał informacje hihi
Dziękuję za każdą gwiazdkę i każdy komentarz ❤️
Miłego popołudnia ❤️
CZYTASZ
I See Fire // Larry A/B/O
RandomOpowiadanie, w którym miłość tej dwójki zaczyna się dosyć ogniście - dosłownie i w przenośni. "Szybko wybiegamy na dwór i rzeczywiście coś się pali, czuję ten zapach spalenizny. Jeśli to koniec, dziś w tym ogniu, to przynajmniej spłoniemy razem. Pa...