|Rozdział 3|

300 22 0
                                    


- Spokojnie... Zaraz będziemy na miejscu. Tam ci damy jakieś leki na uspokojenie. Będzie dobrze.

- Nie będzie dobrze... nigdy nie było- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Karetka zatrzymała się na światłach, a ja rozejrzałam się wokół siebie... leżały tam jakieś pierdoły medyczne. Mam już dosyć na samą myśl.

- Boję się, boje się, boje... - zaczęłam płakać... napadło mnie gorąco przez co zaczęłam się pocić. Powietrze stało się cięższe i zaczęłam się dusić. Cała się trzęsłam... kolejny napad...to były w sumie moje ostatnie słowa, które wypowiedziałam przez kolejne kilka dni.

- Panowie radzę wam przyspieszyć do szpitala, albo mi jakoś pomóżcie, bo mamy tutaj napad paniki. - Pielęgniarka złapała mnie za dłoń i starała się mnie uspokajać, ale ja już nie miałam siły... Wtedy przyszedł ratownik który siedział wcześniej obok kierowcy karetki i zaczął grzebać w szufladach. Wyciągnął strzykawkę. Zaczęłam krzyczeć... Ale potem już emocje opadły, a mi pomału zamykały się oczy.

Zasypiam

Znowu

Obudziłam się. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Odruchowo złapałam się za głowę.

,,Gdzie ja jestem?"

Te pytanie krążyło mi po głowie. Po paru minutach już sobie wszystko przypomniałam.

Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Dominowały w nim jasne kolory typu żółty i pomarańczowy. Było tu dość przytulnie. Wstałam z łóżka lekko się chwiejąc. Podeszłam do okna w którym były kraty.

Pierwsze myśli jakie przyszły mi do głowy to takie że aktualnie jestem w budynku w którym trzyma się więźniów.

,,To nieźle się zapowiada"

W górnym lewym rogu przy ścianie, na przeciwko łóżka znajdowała się kamera. Po klamce do drzwi widzę że jestem najprawdopodobniej w izolatce.

Nagle ktoś odchrząknął.

-Cześć- odezwał się do mnie jakiś mężczyzna. Odwróciłam się w jego stronę. Był to wysoki, zielonooki brunet z bujnymi włosami. Stał w drzwiach do mojego pokoju.

-Nazywam się Harry... A ty? - czekał na odpowiedź dość długo, ale jej nie dostał. Oparł się o framugę drzwi i westchnął.

- Nie bój się mnie... nic ci przecież nie zrobię.

,,Błagam niech on mnie zostawi w spokoju."

- No okej... widzę że jesteś małomówna. Zazwyczaj jak ktoś nowy do nas przychodzi, oprowadzam go po naszych skromnych progach. Ciebie też chciałem ale jak widzę nic z tego nie będzie.

,,Zgadza się"

-Więc już ci nie przeszkadzam. Do zobaczenia potem. - I odszedł. Na reszcie. Odetchnęłam z ulgą. Nie wiadomo jacy wariaci mogą tutaj być. Wolę siedzieć w swoim pokoju i nie zawierać nowych znajomości.

,,Skoro tutaj jesteś to też jesteś w takim razie wariatką"

Nie chciałam mówić. Dawali mi jedzenie- nie chciałam jeść. Nie chciałam wychodzić z pokoju. Leżałam i patrzyłam w sufit. Chciałabym spędzić tutaj ten cały czas, leżąc w łóżku i śpiąc.

Widziałam jak pacjenci patrzyli czasem na mnie przez drzwi. Tak mnie to denerwowało że w końcu ruszyłam tyłek i mocno trzasnęłam drzwiami. Jak zauważyłam, otwierały się one tylko przy pomocy karty która mieli lekarze.

W końcu miałam spokój, aż do następnego dnia.

Hej. Odzywam się po raz pierwszy. Boję się że moja książka może być nudna. Możecie przygotować się na opisy jak bohaterka spędzała dni. Powiem jak na razie że przy opisie 6 dnia zacznie się dziać odrobinkę.


Do następnego xx

Today was a good day | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz