L.

1.3K 94 10
                                    



Kylo

Miły poranek gwałtownie obrócił się w popołudniowe zamieszanie, po czym w wieczorną tragedię.

Tak to właśnie w okolicach 16 bez żadnej zapowiedzi statki Ruchu Oporu weszły w strefę ich potężnej planety, obsypując ich gradem świetlnych pocisków.

Kylo za rozkazem Snoka zmierzał w stronę hangaru, aby pomóc pilotom Najwyższego Porządku w pozbyciu się tych śmieci z ich nieba. Oczywiście można się było tego spodziewać. W końcu generał dostał dziś zezwolenie od Snoka na wysadzenie ich ostatniej bazy. W prawdzie minuty dzieliły Niszczyciela Planet od pełnego naładowania, ale jeśli zdołają uszkodzić rdzeń planety, ulegnie ona destabilizacji, a w następstwie rozpadowi. Nie mogli do tego dopuścić.

Kylo, jest jeszcze jedna rzecz, którą musisz dla mnie zrobić. Ta dziewczyna, w której drzemię moc. Przyprowadź ją do mnie. Natychmiast.

Wznowił szybki chód. Dobrze wiedział, jak ważne jest posiadanie każdego osobnika z jej umiejętnościami po ich stronie. Równie dobrze wiedział, że widziała rzeczy, jakich absolutnie nie powinna. Nie żeby nie próbował wpłynąć na nią, aby o tych rzeczach zapomniała. I to nie jeden raz. Gdyby trafiła w ręce wroga reputacja jego, jak i całego Nowego Porządku, mocno by na tym ucierpiała. Do tego nie mógł dopuścić.

Jego kroki były ciężkie i zdecydowane. Przechodził właśnie przez most nad hangarem, który prowadził do skrzydła z celami, kiedy to poczuł czyjąś obecność.

To... nie może być...

Obecność ta była mu znajoma. Uczucia co do niej bardzo mieszane. Gdyby nadać im kolor, były by ziemiste.

- Ben!

Stanął jak wryty na dźwięk niskiego, chrapliwego głosu, który odbił się echem od ścian statku i zadudnił mu w uszach. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatnio ktoś go tym imieniem nazywał. Najpierw poczuł falę gorąca. Nie wiedział czy to gniew, czy może nie chciany wstyd. Zdecydował się podążać za tym pierwszym. Wyprostował się dumnie i odwrócił przodem do stojącego po drugiej stronie mostu mężczyzny.

Ale się postarzał. Leia zawsze mu powtarzała, że od gderania zrobią mu się zmarszczki, to teraz ma.

- Han Solo - odparł pewnym głosem zza maski. - Długo czekałem na ten moment.

Siwowłosy, ubrany w skórzaną kurtkę pilota mężczyzna zaczął iść w jego stronę.

- Zdejmij ten hełm. Nie jest ci potrzebny - choć brwi miał znacząco ściągnięte, jego oczy przepełniała troska.

- Co masz nadzieję zobaczyć, jeśli to zrobię - spytał monotonnie.

Z całej siły walczył z walącym w piersi sercem. Ten moment w końcu nadszedł. Moment, o którym mówił mu mistrz. Moment próby.

- Twarz mojego syna - odpowiedział szczerze.

Kylo drgnął. Jego słowa zatrzęsły nim od środka. Zacisnął pięści w rękawiczkach, po czym bez dłuższego ociągania zdjął hełm. Czarne włosy opadły mu na ramiona, twarz pozostawała bez wyrazu. Ale w ciemnych oczach... w tych oczach można było dostrzec bitwę, którą toczył właśnie sam ze sobą. Dwie potężne siły, ścierające się w jego sercu. Sięgnął niewidzialną dłonią i uczepił się mocno tej ciemnej, która przemawiała do niego głębokim, przekonującym głosem, aż ciche szepty jasnej, stały się ledwo słyszalne.

- Twój syn odszedł. Był słaby i głupi, jak jego ojciec. Więc go zniszczyłem - starał się zapanować nad głosem i nadać mu stanowczy wydźwięk.

Be careful/KyluxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz