S.

1K 77 23
                                    

Hux

Wielka, biała sala. Z pozoru czysta, jednak gdzie nigdzie na podłodze można było dostrzec brud od niedomytej krwi. 48 szesnastoletnich chłopców, których wygląd wskazywał raczej na wiek starszy, niżeli w papierach. Wysocy i dobrze zbudowani. Co drugi miał poobijaną twarz lub złamany nos. Albo oba. Samo patrzenie na nich wywoływało w młodym Hux'ie strach. Wiedział, co go czeka. Ojciec wybierze dwóch spośród nich i karze stoczyć walkę. Walkę do końca. Aż któryś nie będzie w stanie się podnieść.

Wiedział też, że jego walka nie będzie sprawiedliwa, gdyż jako jedyny miał sporą niedowagę i praktyczne zero masy mięśniowej. Jakiś czas temu wyliczył prawdopodobieństwo na swoją wygraną. Ku jemu zdziwieniu nie wyszło okrągłe zero. Za to jedynka po nieskończonej ilości miejsc po przecinku.

Wiedział też, że stojący przed nimi facet o twarzy zastygłej w oschłym grymasie, o zielonych, lodowatych oczach oraz krótko ściętych rudych włosach, które po nim odziedziczył nie potraktuje go ulgowo.

Czując napierające na niego z obu stron ramiona ogromnych rówieśników, zerkających na niego z góry, starał się zapanować nad opanowującą go paniką.

Po paru rozkazach stał już pod ścianą, oglądając z uwagą potyczkę swoich dwóch kolegów z oddziału. Minęło 10 minut zaciętej walki, po których pokonanego blondyna zwleczono ze środka areny, zostawiając przez całą jej długość czerwoną smugę, a następnie oparto go o ścianę, aby pomimo opuchniętych oczu mógł wciąż uczyć się przez patrzenie na kolejne pojedynki.

- Armitage Hux... - po usłyszeniu swojego nazwiska wyszedł udawanym pewnym krokiem przez szereg.

Usłyszał ciche pomruki i śmiechy za swoimi plecami, na które nie zwrócił szczególnej uwagi.

- Oraz Kayi Woran.

Przełknął głośno ślinę, patrząc jak obok niego staje wysoki na dwa metry brunet o twarzy przypominającej dzikie zwierze. Pomimo pierwszego złego wrażenia, tuż przed rozpoczęciem walki usłyszał od niego ciche "przepraszam", na które skinął tylko głową.

Z każdym ciosem, bo jego refleks nie był na tyle dobry, aby uniknąć choćby jednego z nich, próbował nie znienawidzić Kayi'a. Miał wrażenie, że tak naprawdę to nie on cierpi. A przynajmniej on jedynie fizycznie. To przeciwnik, który go okładał, znający swoją siłę i rygor panujący w armii ojca młodego Hux'a, to on przechodził przez prawdziwe piekło.

Złapał się za żebra, z trudem podnosząc z podłogi, którą od dawna zdobiła jego krew zmieszana ze śliną.

- Nie podnoś się - usłyszał cichą prośbę blondyna.

Nie takie są zasady. Muszę stać, dopóki moje ciało mi na to pozwala.

- Leż, kretynie - wyczuł żal i błaganie w jego głosie.

Rób co musisz.

Popatrzył mu prosto w oczy, by po chwili otrzymać ostateczny cios w skroń.

Time Skip

Kiedy odzyskał przytomność, wciąż leżał pod ścianą w sali ćwiczeń. Światło było zgaszone. Pomieszczenie skąpane było za to w srebrnym blasku księżyca i gwiazd zza szklanej ściany.

Podskoczył lekko dostrzegając stojącą w cieniu postać. Syknął z bólu po poruszeniu obolałym ciałem. Bez ociągania powstał na równe nogi i stanął na baczność.

- Przepraszam ojcze, że przyniosłem ci hańbę. Znowu - wypowiedział, mając świadomość tego, że potraktuje on to jako prowokację. Gorszą opcją o dużo bardziej przykrych konsekwencjach było by jednak tego nie zrobić.

Be careful/KyluxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz