FABUŁA (2/3)
Prolog robi nadzieję. Nie jest może majstersztykiem i oczywiście wprowadza w klimat bez związku z dalszymi rozdziałami, ale i tak przeczytałam go z dużym zainteresowaniem. Liczyłam po nim przede wszystkim na konkretny czarny charakter. Rozdział pierwszy wypada tutaj niemal jako kontrast, bo jest dużo słabszy.
Rozumiem, że budujesz swój świat i może dwór królewski wygląda w nim trochę inaczej niż ten nasz, chociażby średniowieczny. Mimo to nie potrafię do końca kupić narady na samym początku. Po pierwsze, rozdawanie stanowisk na prawo i lewo przebiega w jakiejś takiej dziwnej atmosferze, zupełnie niepasującej do tej zgrai starych generałów. Po drugie, główna bohaterka również zostaje obdarowana całkiem niezłym stanowiskiem i trochę mi to zazgrzytało. Nie chodzi nawet o to, że to kobieta. Piszesz później, że w porównaniu do tych wszystkich generałów jest wręcz śmiesznie młoda, bo ludzie mogą żyć setki lat. A ona, dwudziestolatka, zdaje się mieć ogromne doświadczenie i wszyscy traktują ją tam poważnie. Asper prowadzi swoją opowieść, dostosowując ją bardzo pod czytelnika i to też trochę mnie kłuło. Mówi o rozmowie z królewską bibliotekarką i precyzuje, że jest stara, ale się zna. W porządku, ale skoro jest królewska, to król raczej o tym wie. Nieprecyzyjne komunikaty typu: jakiś tam generał toczy teraz wojnę na jakiejś tam ziemi również zdają się być przeznaczone dla czytelników, bo przecież takie fakty powinny być tym generałom doskonale znane.
Z kolei sam zamysł na całość zaintrygował mnie. Generałowie tytułowani zwierzętami to niezły pomysł, ale podoba mi się głównie, że na celownik wzięłaś akurat hienę. Miałaś do wyboru chociażby smoki, więc wydaje mi się to warte zwrócenia uwagi.
Złowrogi monolog jej siostry również nawiązuje do wieku bohaterki. Dwadzieścia lat to czas na zostanie matką, kiedy ma ich przed sobą setki? Lekko zgrzytające podejście. Główna bohaterka postrzegana, jako bawiąca się w wojowniczkę? No właśnie, dlaczego dostała taką posadę, skoro postawa Alwiny wyraźnie sugeruje, że rola kobiety w tym świecie to rodzenie dzieci?
Nadszedł czas, znienawidzonych przeze mnie, wattpadowych retrospekcji. Naprawdę rozumiem, że czasami warto zachować jakieś wydarzenie dla siebie i ujawnić je czytelnikowi trochę później. Ale kiedy nie ma takiej potrzeby, retrospekcja wydarzeń z poprzedniego dnia wypada wręcz, jakby autor przypomniał sobie w ostatniej chwili, że miał opisać coś ważnego, ale wrzucił już o rozdział za dużo.
Loren znów zostaje potraktowana zbyt poważnie jak na swój wiek. Spłacając dług, wspomina o walkach psów, które muszą się skończyć. Stary, doświadczony generał na propozycję zabicia mężczyzny, który to wszystko koordynuje wcale nie reaguje tak jak powinien, zważywszy na jego rangę. Obiecuje jej, że zajmie się tym jeszcze dziś. Kolesia trzeba zamknąć, walki psów trzeba uciszyć z dnia na dzień... kurczę, że też nikt na to wcześniej nie wpadł. Przede wszystkim jest to decyzja pochopna, która konsekwencje dla miasta będzie miała głównie negatywne. Korona narobi sobie wrogów, bo widzowie tego widowiska byli liczni i wpływowi. Również ludzie pojmanego nie odpuszczą ot tak, a wydaje mi się, że król ma więcej na głowie (chociażby wojnę) niż ogarnianie nagle jakiegoś widowiska, o którym wszyscy doskonale wiedzą. No i dlaczego luźna uwaga jakiegoś podlotka nagle zapala zajętego swoimi sprawami, poważnego generała do nagłego i bezsensownego działania?
Wszelkie przemowy Wiedzy, jak i akapity o nim samym mają taki nieprzyjemnie banalny wydźwięk. Wiedza jest śmiercią, ludzkość idzie ku zagładzie... wielkie słowa, ale tak naprawdę bełkot o niczym. O samej postaci powiem więcej trochę później. Do tej pory opisane przeze mnie zgrzyty nie sprawiły, że poczułam się odrzucona. Pomysł i ogólna oś fabularna trzymają poziom na tyle, że chciałam wiedzieć, dokąd to wszystko zmierza. Jednak to, co wydarzyło się w sprawie Wiedzy sprawiło, że na moment zwątpiłam, czy dalej mnie to interesuje. Zapaliła mi się w głowie lampka: autorka wkracza na niebezpieczny moralnie grunt. Później problem powiększył się. Bohaterka, jak przystało na typową Mary Sue, ma plan. Nagle okazuje się, że cały świat jest w niebezpieczeństwie i tylko ona może to powstrzymać. Ogląda pokój po raz ostatni, pakuje się, ucieka... tylko za przeproszeniem z jakiej dupy? Nie czuć żadnego dramatyzmu ani powagi sytuacji, całość wynika właściwie z niczego, a narracja sugeruje, że wręcz zbliża się apokalipsa. Już nie wspominając, że dziewczyna w sekundzie postanowiła porzucić wszystko bez pożegnania z najbliższymi. Kochany Timor również jest święcie przekonany, że ucieczka nie jest w sumie tak złym pomysłem, skoro Loren jest wybranką. To słowo nie pada, ale ewidentnie na taką ją kreujesz.
CZYTASZ
Pączkarnia. Recenzje bez lukru!
Non-FictionJesteśmy grupą dziewczyn, które jednoczy pasja do czytania, pisania i jedzenia! Postanowiłyśmy połączyć siły, mózgi i klawiatury w służbie wattpadowej sztuki! Chcesz dowiedzieć się, co postronny Czytelnik sądzi o Twojej twórczości? A może chcesz spr...