Obudził go ptasi śpiew oraz nie do końca jasne przeczucie, że zaspał i że to niedobrze. Otworzył oczy i natychmiast przysłonił je dłonią. Pomiędzy zwisającymi korzeniami i gałązkami widniał jasny las, światło raziło dotkliwie. Merry mrugając oczami i trąc powieki z trudem dźwignął się na łokciu i spojrzał na swych towarzyszy. Pippin spał w dziwnej pozycji, z jedną nogą wyciągnięta do góry i zahaczoną o wystający ze ściany korzeń. Po głowę podłożył sobie rękę. Boromir natomiast leżał na tym samym, prawym boku. Nic dziwnego, przy jego rozmiarach nie miał wielkiej możliwości zmiany pozycji. Spał cicho. Wyjątkowo cicho.
Merry zorientował się nagle, że nie słyszy - i nie czuje - jego oddechu. Zaniepokojony nachylił się nad ramieniem człowieka i, delikatnie odsuwając mu kaptur z głowy, dotknął jego policzka. Był zimny, lodowaty wręcz. Z gwałtownie bijącym sercem hobbit położył dłoń na czole Boromira, a kiedy okazało się, że też jest zimne, zaczął gorączkowo szukać tętna na jego skroni. Nic. W przerażeniu szarpnął za kaptur, by odsłonić szyję przyjaciela. Boromir wydał niezadowolony pomruk. Merry odgarnął mu włosy i nerwowo przesunął palcami po jego szyi, uciskając skórę pod szczęką i za uchem. Nadal nic.
Nie, tylko nie to, błagam, to niemożliwe, nie po tym wszystkim...
Wstrzymując oddech zaczął szukać pulsu niżej na gardle. Boromir ostrzegawczo warknął przez sen po raz drugi. Merry w daremnych poszukiwaniach znowu przesunął palce wyżej, czując że za chwilę się rozpłacze. Wtem znieruchomiał i zmarszczył brwi. Po czym kręcąc głową, z ogromną ulgą wsparł czoło o kark człowieka i zaczął cichutko chichotać nad własną głupotą. Po chwili przestał się śmiać i wziął głęboki wdech. Jego dłoń nadal spoczywała na szyi Boromira i teraz, kiedy się już uspokoił, wyraźnie wyczuwał puls, niezbyt mocny ale równy. Wystarczyło tylko dłużej przytrzymać palce w jednym miejscu.
Ale z ciebie panikarz, Meriadoku Brandybuck!
Nadal kręcąc głową, spróbował się podnieść, co było nie lada sztuką. Z trudem wyplątał prawą nogę z boromirowego płaszcza i podparł się ramieniem. Przy tym ruchu ze ściany osypało się trochę ziemi – prosto za jego kołnierz. Jakiś korzonek łaskotał go w szyję. Skrzywił się i spróbował się podrapać. Nie chciał budzić towarzyszy, ale czuł, że nie wytrzyma w tej norze ani chwili dłużej. Musiał natychmiast rozprostować kości. Wstrzymując oddech zaczął się przeciskać nad Boromirem, szorując plecami i głową po sklepieniu wykrotu. Chcąc nie chcąc, musiał wesprzeć się na boku człowieka, upewnił się tylko czy nie przyciska jakiegoś opatrunku. Boromir poruszył się niespokojnie, ale, o dziwo, nie obudził się. Kiedy wreszcie Merry mozolnie przelazł nad nim napotkał drugą przeszkodę w postaci Pippina. Tu już zabrakło mu cierpliwości. Pippin w niepojęty sposób zajmował całą wolną przestrzeń, rozwalony na wznak. Merry odsunął jego nogę, ale i tak wychodząc musiał oprzeć się na jego ramieniu. Niechcący też przydepnął mu łydkę. Pippin wymamrotał coś, nagłym podrywem przekręcił się na lewy bok, zwracając twarzą ku Boromirowi i zarzucając mu z rozmachem rękę na szyję. Boromir skrzywił się przez sen, poruszył niecierpliwie głową jakby chciał się opędzić od uprzykrzonej muchy i obaj na powrót znieruchomieli.
Merry uśmiechnął się. Ci dwaj nie obudziliby się, nawet gdyby orkowie wywlekaliby ich stąd siłą. No właśnie - orkowie. Merry przycupnął na skraju wykrotu i bacznie rozejrzał się dookoła. Nie licząc ptasiego śpiewu, w lesie panowała cisza. Odczekał dłuższą chwilę, ale nikogo nie było w zasięgu wzroku. Zaryzykował więc i wstał, posykując z bólu. Dopiero teraz czuł jak bardzo jest poobijany. Każdy ruch pociągał za sobą ukłucia bólu. Miał wrażenie, że jest jednym, wielkim siniakiem.
Rozmasowując obolałe ramiona wyjrzał w przeciwną stronę ponad wykrotem. Też nic. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągał się las, dziwnie zielony jak na tę porę roku. Nawet gałęzie drzew były pokryte jakimś zielonkawym porostem, na ziemi królowały różnobarwne mchy. Było tak cicho i spokojnie, jakby nigdy nie rozegrały się tu żadne dramatyczne wydarzenia. Merry zerknął w górę. Słońce skryte było za chmurami, ale i tak wyczuwał, że na pewno nie jest to wczesny ranek. Raczej południe. Mały ptaszek śpiewał niestrudzenie gdzieś blisko i Merry zadzierając głowę bez trudu wypatrzył wśród gałęzi jego rudawy brzuch. Maleństwo zajęte swymi obowiązkami nie zwracało uwagi na hobbita, tylko na całe gardło wyśpiewywało trele na powitanie nadchodzącej wiosny. Merry poczuł jak w jego serce wstępuje nowa otucha. Przeczesał palcami włosy i jęknął ze zgrozą. Jego czupryna przyozdobiona była cała kolekcją gałązek, liści i strzępków mchu. Oprócz tego miał też masę ziemi we włosach, więc nachylając się energicznie wytrzepał, ile tylko mógł. Następnie poddał się oględzinom i musiał stwierdzić, że nigdy w życiu nie był tak brudny. Nawet wtedy, kiedy z Pippinem wybrali się na bagna po żurawiny i zmylili drogę. Najgorszy był wszechobecny zapach orkowego potu. Cały kaftan był nim przesiąknięty na wylot, a już szczególnie rękawy. Merry wzdrygnął się z obrzydzeniem. Gdyby tu była jakakolwiek wodą wskoczyłby do niej bez wahania, tak jak stał, w ubraniu. Woda. Jak potwornie chciało mu się pić! I jeść.
CZYTASZ
𝔖𝔶𝔫 𝔊𝔬𝔫𝔡𝔬𝔯𝔲 || 𝙻𝙾𝚃𝚁 𝙵𝙵 [ZAWIESZONE]
FanficOpowieść o alternatywnych losach Boromira. Mega fanfik w świecie Władcy Pierścieni. *** "- Wiesz, dlaczego cię lubię?- zagadnął Pippin przyjaźnie. - Nie - mruknął Boromir sięgając po kubki. - Bo kiedy nie masz o czymś pojęcia, jak o sprzątaniu na...