DODATEK

259 11 0
                                    

*RONNIE POV*

Chichotałam, kiedy Jack raz po raz dźgał Zacha, a ten nadymał się jak oburzony przedszkolak.
Rzuciłam szybkie spojrzenie na zegarek - 17.05 cholera muszę się zbierać.
Daniel uznał, że dawno gdzieś razem nie byliśmy i dziś zabierał mnie na randkę. Nie obyło się oczywiście bez złośliwości ze strony naszych niedojrzałych przyjaciół, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Zdążyłam się już przyzwyczaić, wystarczająco długo się z nimi męczę.
- Okay chłopcy, miłego dokuczania sobie nawzajem, ja muszę lecieć się szykować. - Wstałam z kanapy pośród protestów i wspięłam się na górę.
Seavey określił strój jako "oficjalny", więc wyciągnęłam z szafy najbardziej elegancką kieckę, jaką miałam (od przedwczoraj; okazuje się, że wpływ Tiny działa i Bean na zakupach jest bardzo przydatny) i zaczęłam się ogarniać.

Już ubrana, usiadłam przy toaletce i zrobiłam szybki makijaż. Nigdy nie lubiłam się mocno malować, zresztą wiedziałam, że Dani też woli, jak wyglądam naturalnie, więc postawiłam na podkreślenie oczu i przejechałam po wargach matową szminką. Wsunęłam na stopy czarne szpilki, złapałam torebkę i zeszłam na dół, gdzie miał na mnie czekać mój chłopak. Gdy stanęłam w przejściu do salonu, rozległo się chóralne "uuuuu". Posłałam chłopcom uśmiech i podeszłam do stojącego przy drzwiach Daniela.
Nie będę kłamać - wyglądał zabójczo w garniturze. I jeszcze te jego oczy... Boże, rozpłynęłam się totalnie...
- Hejka. - Podeszłam bliżej, pilnując się, żeby przypadkiem się nie potknąć i nie dostarczyć zespołów jeszcze więcej powodów do śmiechu niż im potrzeba.
- He-hej - wydukał brunet, bezwstydnie się na mnie gapiąc.
Sukienka co prawda nie odkrywała zbyt wiele, ale pozostawiała wyobraźni spore pole do popisu. - Wyglądasz cudownie - wykrztusił w końcu, a na moje policzki wpłynął rumieniec.
Jack rzucił z salonu komentarz, więc, uprzednio pokazawszy mu język (jak na dojrzałych, cywilizowanych ludzi przystało), opuściliśmy dom.

***

Rozejrzałam się po restauracji, sącząc wino z kieliszka. Daniel naprawdę się postarał.
Przez cały czas był jakiś nieswój, ale nie pytałam, bo wiedziałam, że pewnie i tak nie dużo się dowiem. Teraz wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
- Dani, wszystko okay? - spytałam troskliwie, pochylając się nieco nad stołem.
On w odpowiedzi pokiwał głową.
- Jasne, słońce, wszystko w porządku.
Nagle za mną rozległy się dźwięki muzyki. Odwróciłam się i że zdumieniem odkryłam, że za moim krzesłem stoi kilku jegomościów w garniturach, wygrywając na instrumentach jakąś przyjemną melodię.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i moje oczy powiększyły się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam, że Daniel klęczy na jednym kolanie z małym, czerwonym pudełeczkiem w lekko trzęsącej się dłoni.
Zakryłam usta dłonią, gdy zaczął mówić.
- Ronnie. - Głos trochę mu drżał. Odchrząknął więc i kontynuował. - Wiem, że mówiłem ci to już niezliczoną ilość razy, ale jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Kocham cię i chcę z tobą spędzić resztę życia. - Z ust wyrwał mi się cichy okrzyk. - Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi i zgodzisz się za mnie wyjść?
Z oczu pociekły mi łzy. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Zdałam sobie sprawę, że Daniel (i pewnie reszta gości, z zaciekawieniem oglądająca to przedstawienie) czeka w nerwowym napięciu na moją odpowiedź.
- Boże, Daniel, TAK!
Seavey musiał wstrzymywać oddech, bo teraz z ulgą wypuścił powietrze i wsunął mi na palec przepiękny pierścionek.

Wstał z kolan, a ja objęłam go za szyję i pocałowałam, jakby od tego miało zależeć moje życie. Wdzięczna widownia nagrodziła nas gromkimi brawami.

***

Siedzieliśmy w taksówce. Daniel obejmował mnie ramieniem, ja położyłam mu głowę na barku. Raz po raz zerkałam na to małe świecidełko na moim palcu, wciąż nie mogąc do końca pojąć sytuacji.
Podniosłam wzrok na mojego narzeczonego. Narzeczonego... Jak to pięknie brzmi... Spojrzenie hipnotyzujących oczu Daniela spotkało się z moim i przyciągnął mnie bliżej, cmokając w usta.
Po chwili kierowca poinformował nas, że dotarliśmy. Seavey zapłacił i wysiedliśmy z pojazdu. Przystanęłam, zdziwiona. Spodziewałam się ujrzeć nasz dom, ale taksówkarz wysadził nas pod jednym z lepszych hoteli w LA.
Obróciłam się, by spytać chłopaka, co się dzieje, ale on już złapał mnie za rękę i szedł w stronę wejścia.
Niczym prawdziwy dżentelmen przytrzymał mi drzwi i podeszliśmy ramię w ramię do recepcji.
Kobieta siedząca za ladą uniosła na nas wzrok.
- Dobry wieczór - przywitał się Daniel uprzejmie. - Rezerwacja na nazwisko Seavey.
Kobieta posłała mu konspiracyjny uśmiech.
- Apartament małżeński jest na 5 piętrze. Mam nadzieję, że będą państwo zadowoleni z pobytu.

***

- Apartament małżeński? Serio? - spytałam, gdy Daniel mocował się z kluczem. W końcu udało mu się otworzyć i naszym oczom ukazało się przestronne, utrzymane w jasnych kolorach pomieszczenie. Brunet zamknął drzwi na klucz i przyparł mnie do ściany, całując łapczywie.
- Wskaż mi jedno miejsce u nas w domu, gdzie będziemy mogli być całkowicie sami, bez jakiejkolwiek ingerencji chłopaków - powiedział mi do ucha.
Odsunęłam lekko głowę i spojrzałam mu w oczy. Tęczówki miał czarne.
- A więc to tak, panie Seavey? - zapytałam kokieteryjnie mrugając rzęsami.
Zostawiłam go pod ścianą i zaczęłam iść wgłąb pokoju.
Za daleko nie doszłam, bo otoczyły mnie silne ramiona, skutecznie unieruchamiając.
- A gdzie to się pani tak spieszy, hm?
Głos miał lekko zachrypnięty, włosy w nieładzie i, Boże jedyny, przecież ja tu zaraz padnę.
Pocałowałam go w odpowiedzi. Gwałtownie oddał pocałunek, sięgając do moich pleców i do suwaka sukienki, która po krótkiej chwili znalazła się na podłodze. Nie minęło wiele czasu, żeby dołączyła do niej reszta ciuchów.

***

Gdy wróciliśmy do domu, w drzwiach czekał już komitet powitalny złożony z naszych kochanych przyjaciół. Zdążyłam się już domyślić, że byłam jedyną niedoinformowaną osobą w tym towarzystwie. Typowe... Ach, ależ ja się robię zgorzkniała na starość...
- Aaaaaaa! - Rzucił się na mnie tajfun imieniem Tina. - Gratulacje gołąbeczki! - Przytuliła mnie mocniej.
- Duu..uusisz m..nieee - wykrztusiłam pomiędzy jej okrzykami i w końcu mnie puściła.
Czy nacieszyłam się dostępem do tlenu na długo? Haha. Pewnie.
Po odklejeniu od sobie Zacha, Jacka, Jonah i Beana odetchnęłam z ulgą. Kocham ich wspólne najmocniej na świecie i mega wzruszyło mnie powitanie, ale ich reakcja była... hmm... zapierająca dech w piersiach. Dosłownie.

The Unexpected || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz